Banki, fintechy i wśród nich… Tesla
Aktywa światowego sektora finansowego, czyli wszystko to co przynosi nawet najmarniejszy dochód i zarobek, wynosić mają teraz ok. 400 bilionów (400 000 mld) dolarów.
Dla porządku. Nie – „wynoszą”, a „wynosić mają” lub „wynosić miałyby”, bo to nie audytowana pozycja w księgach, a wyłącznie szacunek przedstawiony przez biegłych z McKinsey.
Wielkość jak wielkość, stale rośnie, bo ciągle rośnie gospodarka. Zamiast liczby lepiej zapamiętać zatem, że światowe aktywa finansowe są warte teraz jakieś cztery razy więcej niż suma wszystkich PKB świata, czyli globalny produkt brutto.
Sektor bankowy, sektor finansowy i …
Uważne oko wychwycić musiało, że w pierwszym zdaniu było o bankach, a potem nie o aktywach bankowych, lecz finansowych. I w tym właśnie rozróżnieniu ujawnia się gorsza strona stanu obecnego tzw. tradycyjnej bankowości, a już zwłaszcza jej lat przyszłych.
Alex Edlich i Reinhard Höll z McKinsey zwracają uwagę (patrz: podcasty McKinsey), że banki ustępują w wyścigu o dostęp do zarobku. Kto potrzebuje pieniędzy – znajdzie ich równie dużo gdzie indziej, niż u urzędnika lub prezesa banku.
Przez ostatnie 10 lat, aż 75 proc. przyrostu netto aktywów finansowych trafiło bowiem w świecie na konta funduszów inwestycyjnych, towarzystw ubezpieczeniowych, państwowych funduszów inwestycyjno-ochronnych (sovereign funds) i przedsięwzięć pod wspólną nazwą private capital.
… fintechy
Nie lada konkurencją stały się dla banków tzw. fintechy, czyli w ujęciu wychodzącym poza rozwinięcie skrótu financial technology – firmy świadczące usługi finansowe, ale znacznie rzadziej w biurach z betonu, bo głównie z klawiatury oraz oprogramowania i danych z tzw. chmury.
Na dobre rozpychać zaczęły się 15 lat temu, rzucając bankom wyzwanie, początkowo głównie na polu drobnych i małych płatności. Zabolało, ponieważ banki powszechnie pobierały kiedyś opłaty za przelewy, niekiedy całkiem słone i niekiedy od obu stron transakcji. Natomiast fintechy ludzi oszczędzają, fakturując głównie handel i usługi dla ludności.
W 2021 roku już niemal jeden na dwóch Amerykanów skorzystał z nie-bankowych usług płatnościowych i przekazowych (transferowych). Teraz fintechy zaczynają jeszcze śmielej wchodzić bankom tradycyjnym w szkodę, dążąc do przemiany siebie z kasjerów w banki całą gębą.
Przykładem Revolut, który zaczął od taniej i wygodnej wymiany walut, lecz dzięki zezwoleniu udzielonemu przez Europejski Bank Centralny świadczy teraz usługi bankowe w 18 państwach Unii.
Bank Revolut ma się świetnie na Litwie, gdzie po brexicie ma siedzibę, i coraz lepiej w Polsce, gdzie chwali się trzema milionami klientów. Teraz założony przez Rosjanina i Ukraińca bank rodem z fintechu toczy trudne starania o brytyjską i amerykańską licencje bankowe.
Czytaj także: Revolut chce być bankiem
Banki w pogoni za fintechami
Tradycyjne banki nie zasypiają jednak gruszek w popiele, poszerzając pulę usług o dogodności świadczone kiedyś niemal wyłącznie przez fintechy. Widać to gołym okiem w Polsce, gdzie jest z tym lepiej niż w szerokim świecie.
Bez oparcia w danych i badaniu zaryzykować można tezę, że mniejszym bankom z upośledzonych rejonów świata musi na tym polu iść lepiej i szybciej niż mastodontom z USA, Wielkiej Brytanii, czy Japonii.
Mniejsze rozmiary to jeden istotny czynnik, jako że łatwiej, szybciej i taniej wymienić żarówki na oszczędne w kilku pokojach niż w setkach pomieszczeń wielkich zamczysk.
Wpływ odgrywa też blaknięcie przywileju urodzenia. Bankom z „arystokratycznym” pochodzeniem zmiany przychodzą trudniej niż niedawnym łazarzom. Młode biznesy bankowe są wprawdzie jeszcze bez wielkich kapitałów, ale mają temperament, zdobyły dużo wiedzy, przeżyły porażki i idą naprzód z ostrożnie dozowaną odwagą, jak w Polsce.
Dochodzi kwestia bezpieczeństwa, a z drugiej strony ryzyka, które łatwiej kontrolować na mniejszym obszarze i gdy skala przedsięwzięcia jest mniejsza, niż w przypadku operacji prowadzonych w skali kontynentalnej, a zwłaszcza globalnej.
Generalnie, umiejętne korzystanie z metod fintech przekłada się na poprawę własnej pozycji konkurencyjnej. Wspomniani pp. Edlich i Höll wskazują, że pierwsza dziesiątka najlepiej radzących sobie banków europejskich inwestuje w technologie przeciętnie 2,5 razy więcej niż 10 banków z samego dołu zestawienia.
Co istotne, wskutek korzystania z rozwiązań sztucznej inteligencji (AI) efekty takich inwestycji bankowych stają się odczuwalne już po tygodniach i kilku miesiącach, a nie latach – jak jeszcze niedawno.
Ponieważ nie ma dymu bez ognia, to im szerszy dostęp do AI, tym niższy próg wejścia outsiderów do bankowości, co w niedalekiej zapewne perspektywie oznacza jeszcze ostrzejszą konkurencję w sektorze bankowo-finansowym.
Pytanie na kolejne lata brzmi, czy lepsi będą prezesi banków po ekonomii lub zarządzaniu, czy informatyce z telekomunikacją? Mijają bowiem chyba te czasy, że wystarczyło magisterium z historii.
Czytaj także: Bankowość i Finanse | Technologie | Forum Technologii Bankowych | Innowacyjne myślenie
Przypadek Elona Muska
Na koniec, w nagrodę dla cierpliwych, historyjka o nieoczekiwanych konsekwencjach sukcesu jednego z pierwszych fintechów. John Rockefeller naszych czasów nazywa się Elon Musk. Jest jak Midas, więc czego nie dotknie, zmienia to coś w złoto. Midas był głupcem, Musk ma być także wredny, ale to widocznie przyrodzona cecha ludzi z hasłem w Encyclopaedia Britannica za życia.
Skąd młody wtedy Elon Musk wziął swój dość mizerny „seed capital”, czyli fundusz zalążkowy dla spektakularnych przedsięwzięć takich jak SpaceX, Tesla, The Boring Company, Neuralink? Źródło, z którego zaczerpnął wypłynęło właśnie z sektora zwanego dziś fintechem.
W 1998 roku wraz z partnerem (Peter Thiel) założył i rozpędził firmę nowoczesnych płatności PayPal. Swoją drogą, nazwa prosto w punkt. Można ją bowiem odczytać, że płaci kumpel.
W 2002 roku hipermarket internetowy eBay kupił PayPala za 1,5 mld dol., w tym 180 mln dol. dla Muska. Dzisiejszy wróg „postępowej” (?) lewicy walczącej z miliarderami miał powiedzieć, że „100 milionów z tego włożył w SpaceX, 70 milionów w Teslę i 10 milionów Solar City”. Dodał, że na własne wydatki mu zabrakło, więc na czynsz pożyczył.
Dziś SpaceX jest wart ok. 180 mld dol., Tesla ok. 700 mld dol., a spółka Solar City, która dzierżawiła zamiast sprzedać panele słoneczne, okazała się niewypałem, co zresztą dodaje Elonowi Muskowi nieco człowieczeństwa.
Gdyby nie powstał kiedyś fintech szkodzący bankom, nie byłoby Tesli i wielu innych cudów od Muska, człowieka z niebiednej rodziny, ale jednak bez pieniędzy, który stał się miliarderem z zachciankami. Jedna z jego ostatnich to budowa za 100 milionów dolarów z osobistej kieszeni nowego uniwersytetu w teksańskim Austin.
Powiedzą, że ma w tym interes, bo przenosi swoje przedsięwzięcia z Kalifornii do przychylniejszego biznesowi Teksasu, więc potrzebuje mnóstwo mądrych, młodych ludzi. Cóż, można pokonać smoka wawelskiego, ale z hejtem nie wygrasz …