Amerykańscy bankierzy przewidują na ten rok „łagodną” recesję
Według The Economist, prawie ćwierć wieku temu wszystkie razem miały do oddania 12,7 bilionów (12 700 mld) dolarów. Do dziś ich zobowiązania wobec wierzycieli urosły do 38,1 bln (38 100 mld) dolarów.
Kwota jest przytłaczająca, ale obraz jest zniuansowany.
Na razie ciężar długów jest znośny, ale lepiej nie myśleć, co by się działo, gdyby Zachód został nawiedzony przez ostry kryzys.
Czytaj także: Powell: duże podwyżki stóp procentowych w USA mogą nie być konieczne
Zadłużenie olbrzymie, ale…
Na czoło czynników poprawiających perspektywy dłużników wybija się całkiem dobra spłacalność zobowiązań. Istotna ich część jest pod lupą agencji ratingowych, które wydzieliły z niej 1/3 ocenianą jako „spekulacyjne”, albo prosto z mostu – śmieciowe. Jeszcze trzy lata temu, podczas szczytów pandemii Covid-19, wskaźnik niewypłacalności (default rate) w tej grupie sięgał w Stanach 9 proc., a w Europie 6 proc. Teraz po obu stronach Atlantyku jest to znacznie solidniejsze – 3 proc. A więc plus – oczywiście, wyłącznie statystyczny.
Po drugie, The Economist skalkulował swoimi metodami, że firmy zachodnie są ostatnio zyskowniejsze. Zyski w formule EBITDA (przed potrąceniem kosztów odsetek, podatków, deprecjacji i amortyzacji) były w IV kwartale 2022 r. wyższe o jedną trzecią niż w ostatnim kwartale 2019 r. Jest to w jakimś stopniu efekt inflacji w połączeniu ze zdolnościami korporacji do narzucania wyższych cen.
Po trzecie, agencja ratingowa S&P Global twierdzi, że aż trzy czwarte zadłużenia sektora niefinansowego w Ameryce i Europie ma stałe oprocentowanie, a ponieważ większość pożyczek i kredytów zaciągnięta została w latach śmiesznie niskich stóp procentowych, to obciążenie spłatami odsetek jest teraz mniejsze, niż gdyby umowy przewidywały oprocentowanie zmienne.
Dłużnikom obciążonym pożyczkami o stałym oprocentowaniu sprzyja także duży udział zadłużenia długoterminowego. Jedynie jedna czwarta umów wygaśnie w czasie trzech lat. W tak krótkim okresie znaczących obniżek stóp procentowych nie będzie, więc obciążenie realnymi i hipotetycznymi kosztami odsetkowymi będzie mniejsze.
Firmy są do przodu także, jeśli zaciągnęły w przeszłości długi w formie emisji obligacji własnych. Przeciętna wysokość płaconego w USA kuponu odsetkowego od obligacji ocenianych jako inwestycyjne, czyli bezpieczne, wynosi 3,9 dol. od stu dolarów, podczas gdy rynek żąda teraz dla takich obligacji uzysku (yield) wyższego o prawie 1,5 punktu procentowego, bo w wysokości 5,3 proc. W przypadku bardziej zyskownych lecz jednocześnie ryzykowniejszych obligacji uznanych przez rynek za „śmieciowe” (junk) przeciętny kupon wypłacany wynosi 5,9 proc. a rynkowy już 8,4 proc.
Na razie pogoda dla dłużników jest niezła, a przynajmniej znośna, ale stery firm trzeba trzymać mocno. Trzeba też bardzo uważnie obserwować sytuację, bacząc na potencjalne sygnały zmian na gorsze.
Czytaj także: Instytut Finansów Międzynarodowych przewiduje dalszy wzrost globalnego zadłużenia
Niebezpieczne niezrealizowane straty
Było już o tym, że nadzieje na obniżki stóp na Zachodzie są płonne. Przeciwnie, Fed i EBC konsekwentnie zacieśniają warunki, bowiem ich wrogiem numer jeden jest inflacja.
Decyzjom o systematycznych podwyżkach stóp przez najważniejsze dwa banki centralne Zachodu sprzyja dobra sytuacja na rynkach pracy, które odczuwają relatywny (czy już strukturalny?) niedobór rąk do pracy.
Szefowie wielkich banków amerykańskich (JP Morgan, Wells Fargo, Citi) przewidują, że w USA wystąpi w tym roku „łagodna” recesja. Wśród przyczyn wymieniają właśnie duże zadłużenie sektora niefinansowego, ale także nie dość mocny potencjał sektora bankowego, któremu grożą niedobory kapitałowe w wyniku tzw. niezrealizowanych strat na obligacjach z ich portfela aktywów.
Niezrealizowane straty były jednym z czynników, które posłały na dno banki SVB, Signature i First Republic. Mechanizm jest w sumie prosty, a jego podstawy zostały zobrazowane w poprzednich akapitach.
Gdy stopy rosną (jak jest teraz), rośnie oprocentowanie obligacji rządowych bardzo chętnie kupowanych przez banki za środki z depozytów zakładanych przez ich klientów. Ale banki mają w swoich portfelach „stare”, znacznie niżej oprocentowane obligacje, które z tej racji tanieją na rynku, bo przynoszą niższy uzysk. Różnica między nominalną i rynkową ceną tych starych obligacji to właśnie niezrealizowana strata, która osłabia pozycję finansową banku, a jeśli ta pozycja słabsza, tym mniejsza akcja kredytowa, co na dobre gospodarce nie wychodzi.
Jeśli w Stanach dojdzie niebawem do tzw. zamknięcia rządu w wyniku braku porozumienia w sprawie niezbędnego podwyższenia pułapu zadłużenia federalnego, to problem niezrealizowanych strat urośnie niebotycznie, bowiem ceny obligacji rządowych zaczną spadać w dół niczym – nie przymierzając – sztukasy podczas II wojny w nalotach na bezbronnych.
Nie ma w tej chwili podstaw do zakładania, że spełnią się złe scenariusze, ale rozwaga, roztropność w podejmowaniu ryzyka i w ogóle ostrożność powinny być dziś wśród szefów przedsiębiorstw w dużej cenie.