Nowe czasy pisane na klawiaturach zdają się nie sprzyjać giełdom

Nowe czasy pisane na klawiaturach zdają się nie sprzyjać giełdom
Jan Cipiur. Źródło: BANK.pl
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Z badania tegorocznych zamiarów inwestycyjnych polskich przedsiębiorstw wykonanego dla Grant Thornton wynikać miałoby, że tylko co trzecie zamierza sięgnąć po środki zewnętrzne w swoich przedsięwzięciach rozwojowych. To zła wiadomość dla banków. Oczywiście, pod warunkiem, że ich nadrzędnym celem jest kredytowanie gospodarki, pisze Jan Cipiur.

Druga wiadomość też jest dla bankowości bardziej zła niż dobra. Chodzi o regres giełdy papierów wartościowych GPW w Warszawie. Parkiet na ul. Książęcej dawno nie gościł godnych uwagi debiutantów.

Z jednej strony brak bardziej niż tylko solidnych tzw. Pierwszych Ofert Publicznych (ang. IPO) otwiera większe pole dla kredytów i pożyczek bankowych, ale podkreśla jednocześnie niedostatek impetu w gospodarce, która rozwija się wprawdzie jako tako i rośnie, ale brakuje jej blasku.

Liczba debiutów na GPW spada, rośnie liczba wycofań spółek z giełdy. Parkiet pustoszeje, trzeba się łapać za głowę.

W jednym tylko rekordowym roku 2007 roku debiutów było na GPW aż 81, a pożegnań z parkietem 14, więc jednoroczne dodatnie saldo ruchu na giełdzie zamknęło się wtedy liczbą 67 spółek.

Tymczasem, w całym długim okresie od 2016 roku do 25 kwietnia ’24 na giełdę wkroczyły 92 nowe firmy, ale parkiet opuściły aż 172 spółki. Nie dość, że giełda prawie nikogo nowego już nie przyciąga, to ujemne saldo debiutów i wycofań wyniosło przez ponad osiem lat aż 80 przedsiębiorstw.

Dlaczego spółki uciekają z GPW?

Najczęściej wymienianą przyczyną zapaści GPW jest polityka rządzącej przez lata Zjednoczonej Prawicy, faworyzująca przedsiębiorstwa należące lub będące pod faktyczną kontrolą państwa. Takim giełda niepotrzebna.

Prywatna przedsiębiorczość darzona była en bloc niechęcią. Obwiniano ją o endemiczne oszustwa podatkowe. Miała zejść z pierwszej linii ustępując pola Orlenowi oraz państwowej Izerze, luxtorpedzie i flocie wielkich promów z państwowych stoczni.

Czytaj także: Nowy prezes GPW Tomasz Bardziłowski o priorytetach swojej kadencji

Giełdowy inwestycyjny zjazd w dół w Polsce …

Uniwersalną „maścią na porost” gospodarki są rozsądne inwestycje zwiększające, modernizujące i tworzące potencjał wytwórczy z najwyższej światowej półki. Jednak udział inwestycji w polskim PKB jest od kilku lat na żenującym poziomie dobrze poniżej 20 proc.

Najatrakcyjniejsze, przyszłościowe przedsięwzięcia podejmują przede wszystkim inwestorzy zagraniczni, którzy – nie licząc subwencji naszego rządu – nie szukają głównych źródeł finansowania w Polsce, w tym na warszawskiej giełdzie.

Powody zapaści inwestycyjnej w Polsce to zły klimat dla prywatnej gospodarki, brak stabilności i zaufania firm do otoczenia instytucjonalno-prawnego, przyrodzona ospałość sektora państwowego oraz faworyzowanie przez władze finansowania konsumpcji z dalekosiężnymi konsekwencjami dla struktury budżetu.

Dochodzi do tego proceder ograniczania w Polsce praw prywatnych posiadaczy akcji w spółkach, które mają nieszczęście należeć w jakiejś części do państwa, co jest na podobieństwo przywłaszczania naszego własnego mieszkania przez bezczelnego lokatora wspieranego przez policję.

… ale na świecie jest też niewiele lepiej

Na nasze przykre przyczyny wewnętrzne nakładają się procesy zachodzące na wielkich rynkach, zwłaszcza na amerykańskim.

Świetny znawca redagujący w The Economist kolumnę „Buttonwood” zwraca uwagę, że w ’23 roku ceny akcji wzrosły w wymiarze globalnym o 14 proc. i nigdy nie były tak wysokie jak obecnie. Jednak kurczy się równocześnie podaż nowych akcji.

Wg obliczeń analityków banku JP Morgan Chase, od paru lat spowalnia napływ nowych emisji na giełdy. W rezultacie ich tegoroczna, dotychczasowa, łączna wartość pomniejszona o wartość tzw. buy back’ów czyli wykupu własnych akcji przez spółkę (equity issuance net of stock buy backs), stała się ujemna i wyniosła na dzień obliczeń ok. minus 120 mld dolarów, schodząc tym samym do poziomu najniższego od 1999 roku.

Wielkie firmy technologiczne takie jak ByteDance, OpenAI, Stripe, czy SpaceX są wyceniane na dziesiątki i setki miliardów dolarów, lecz stronią od giełd.

Poza subiektywnymi, główne tego przyczyny mogą być dwojakie. Po pierwsze ich popyt na środki zapewniają rosnące w potęgę fundusze, w tym private equity. Wg McKinsey, w połowie 2023 r. fundusze PE zarządzały aktywami o wartości 8,2 bln (8 200 mld) dol. i była to suma dwukrotnie wyższa niż w 2018 r. Procedura pozyskiwania takiego inwestora jest wiele razy mniej sformalizowana, kosztowna i czasochłonna, a w dodatku nie trzeba spełniać rygorów polityki informacyjnej.

Z tym ostatnim wymaganiem wiązać się może drugi powód niechęci nowych gigantów do emitowania akcji. Najcenniejszą częścią ich aktywów są tzw. wartości niematerialne (intangibles), a więc software, prawa autorskie, marka, inne rodzaje własności intelektualnej.

Cykliczne raportowanie wg rygorystycznych zasad zwiększa ryzyko kradzieży tego rodzaju rozwiązań i dokonań, w jaskrawym przeciwieństwie do wartości materialnych w postaci np. fabryk, czy nowych instalacji przemysłowych.

Starym mastodontom w rodzaju Apple, czy Google, z uwagi na piramidy nagromadzonej gotówki służącej m.in. do zatrudniania najlepszych kancelarii i prawników, takie kradzieże są mniej straszne.

Czytaj także: GPW liczy na przełamanie stagnacji w debiutach

Jesteśmy świadkami usychania giełd?

Jak wszystko, omijanie giełd jest jednak jak kij – ma dwa końce. Konsultanci z Bain twierdzą mianowicie, że fundusze PE mają przygotowane do sprzedaży aktywa warte łącznie aż 3,2 bln (3 200 mld) dol. Sprzedać je na giełdzie byłoby najprościej.

Schyłek giełd, jeśli taki rzeczywiście następuje poza Polską, byłby złą wieścią. Niechęć do firm państwowych nie musi i nie powinien oznaczać braku akceptacji dla regulacyjnych funkcji państwa. Giełdy z ich wielkością i rygorami są zasadniczym elementem bieżącej oceny stanu i zagrożeń dla gospodarki. Od razu widać, czy rynek jest w sam raz, czy „grzeje i buzuje”, grożąc wybuchem, czy też dygocze z zimna.

Może być i tak – jak twierdzą przywoływani w „Buttonwood” A. Ljungqvist, L. Persson i J. Tag w pracy pt. „Private Equity’s Unintended Dark Side: On the Economic Consequences of Excessive Delistings” (buttonwood [platan], pod którym zebrali się 230 lat temu założyciele giełdy nowojorskiej) – że usychanie giełd może osłabiać poparcie wyborców dla polityki przyjaznej biznesowi, ponieważ drobni inwestorzy odnoszą mniej osobistych korzyści z zysków korporacji.  

I na koniec. W USA wyrażenie „going private” nie oznacza bynajmniej prywatyzacji, bo cóż tam prywatyzować w naszym rozumieniu tego słowa, skoro przedsiębiorstw państwowych tyle tam co latających krokodyli, a mimo to radzą sobie jakoś bez takich. Co zatem oznacza w Ameryce „going private”? Zgodnie z dzisiejszym tematem i przesłaniem – wyjście z giełdy.

Nowe czasy pisane na klawiaturach, a nie z kielnią lub śrubokrętem w ręku, zdają się nie sprzyjać giełdom.

Czytaj także: EY Global IPO Trends Q1 2024: rekordowe wpływy z debiutów giełdowych

Jan Cipiur
Jan Cipiur, dziennikarz i redaktor z ponad 40-letnim stażem. Zaczynał w PAP, gdzie po 1989 r. stworzył pierwszą redakcję ekonomiczną. Twórca serwisów dla biznesu w agencji BOSS. Obecnie publikuje m.in. w Obserwatorze Finansowym.
Źródło: BANK.pl