Zabijanie czasu wolnego
Przez ostatnie lata wbijano Polakom do głowy, że wszyscy musimy pracować jeszcze więcej, wydajniej, szybciej i bardziej kreatywnie (cokolwiek to znaczy); że mamy za dużo dni wolnych, że Japończycy doszli do sukcesów przez mrówczą pracę i mają znacznie mniej od nas dni urlopowych, że właśnie od nich powinniśmy się w pierwszej kolejności zaangażowania i sumienności; że potęgi gospodarcze buduje się organiczną pracą i tak dalej, i temu podobne. Z drugą Japonią jakoś nam jednak nie wyszło (mimo prezydenckich zapowiedzi), zatem baczniej przyglądamy się teraz swoim europejskim sąsiadom (bo bliżej nam geograficznie i kulturowo) i… coś się nam tu jednak nie zgadza. Grecy mają np. od nas krótsze urlopy i w żaden sposób nie uchroniło to ich jednak przed ekonomicznym kryzysem, natomiast np. niemieckiej, brytyjskiej czy francuskiej gospodarce dłuższe urlopy pracownicze niż te obowiązujące w tej chwili w Polsce jakoś zupełnie nie zaszkodziły. Nie dość tego, to okazuje się, że pracownik wypoczywający w równym stopniu wspomaga rozwój gospodarczy, jak ten „produkujący”. Oczywiście w zupełnie innych wymiarach, ale to przecież oczywiste.
Tradycyjny już długi weekend majowy sprzyja w polskich warunkach najczęściej podglądaniu rzeczywistości nie tylko grillowo-ogniskowej (jeśli dopisze pogoda), ale i tej ekonomicznej w jej mikro-skali. Działalność gospodarcza to bowiem nie tylko bardziej czy mniej specjalistyczna produkcja czy handel, ale i cały lokalny rynek okołoturystyczny: gospodarstwa agroturystyczne, pensjonaty, wypożyczalnie sprzętu turystycznego, pola campingowe, wypady wędkarskie, rajdy rowerowe, mała gastronomia i tysiące innych „małych aktywności”. W zaprzyjaźnionej pomorskiej wsi nad Brdą obserwuję od kilkunastu lat coraz bardziej popularną modę na spływy kajakowe, co spowodowało liczne specjalizacje obsługi wzrastającej lawinowo (zwłaszcza latem) liczby turystów. Stanice wodne, transport mini-busowy, wypożyczalnie kajaków, małe punkty gastronomiczne – za tym wszystkim nie stoją wielcy tour-operatorzy czy jacyś turystyczni potentaci, ale głównie małe, kilkuosobowe firmy rodzinne, które doskonale odnajdują się w tej nowej, wolnorynkowej rzeczywistości. Nasz coroczny (też już tradycyjny) jednodniowy spływ kajakowy jest również doskonałym miejscem obserwacji takiej działalności. Lokalni animatorzy pracują bowiem wtedy niestrudzenie od wczesnych godzin porannych po zmierzch, w ciągu jednego dnia obsługując jednocześnie około 100 osób! Trzeba przecież im wszystkim zapewnić bezpieczny parking dla licznych samochodów, zawieźć w odpowiednie miejsce wraz z kajakami, odebrać, zapewnić wyżywienie i noclegi. Kilka kolejnych rodzin ma przy tej obsłudze dodatkowe zajęcie. Młodzi ludzie, którzy organizują te spływy, pracują poza tym zawodowo, budują dom i zasilają gminną kasę podatkami. Oni akurat nie wypoczywają, chyba, że w okresie zimowym. Ale to właśnie oni budują sami dla siebie „drugą Japonię” czy „zieloną wyspę”. Ale – nie zapominajmy – dzieje się tak również dzięki wypoczywającym aktywnie rodakom. Nie dajmy się zatem nabrać na stwierdzenia, że Polacy za długo wypoczywają i pracują za mało wydajnie. Politycy, którzy takie hasła przez ostatnie lata głosili, zwiększali w tym samym czasie armię urzędniczą o kolejne tysiące stanowisk w rządowej administracji (a ile ich „dosztukowano” na niższych szczeblach?), które na pewno nie zafundowały nam gwałtownego przyrostu PKB, bo przecież niczego, oprócz kuriozalnych czasami przepisów nam nie przyniosły.
Mam jednak nadzieję, że może właśnie chociaż podczas długich weekendów i swoich urlopów wspomagają oni aktywnie krajowy rozwój gospodarczy, korzystając z licznych rodzimych atrakcji? No, chyba że wybierają oni akurat poselski wypad na Maderę lub skromną urzędniczą wycieczkę na Majorkę. Ja jednak preferuję Kaszuby, bo co roku można je odkrywać na nowo.
Wojciech Fułek