Taki mamy klimat, że polisy są i będą droższe
Dziś czegoś takiego już by nie powiedział i to nie tylko dlatego, że politycznie dojrzał. Istotniejsze, że z powodu skutków coraz gwałtowniejszych zmian klimatycznych znikają już gdzieniegdzie oferty na ubezpieczenia od katastrof naturalnych.
Klimat już się zmienił
Sprawa jest nie w kij dmuchał. Brak lub radykalne zwiększenie kosztu ubezpieczenia oznacza wielką zmianę. W wyniku pogorszenia przeciętnej zdolności kredytowej klientów (np. w wyniku spadku wartości zabezpieczeń w formie nieruchomości) wzrośnie ryzyko w relacjach między bankami a pożyczkobiorcami.
Podrożeje dostęp klientów do pieniędzy, a przy najgorszym dla obu stron rozwoju sytuacji może nastąpić duże ograniczenie akcji kredytowej.
Na razie źle się dzieje w Ameryce, ale „zaraza ubezpieczeniowa” może przenieść się szybko do Europy, w tym także nad Wisłę.
Czytaj także: Ubezpieczyciele wypłacili prawie 11,3 mld zł odszkodowań i świadczeń
Trudno ubezpieczyć dom w Kalifornii i na Florydzie
State Farm – największy w Kalifornii ubezpieczyciel domów i mieszkań ogłosił właśnie, że zaprzestaje ubezpieczania domów. Powodem ma być błyskawicznie rosnąca groźba katastrof naturalnych. Decyzja towarzystwa udręczonego stratami dotyczy nie tylko obszarów zagrożonych pożarami, ale całego stanu. Rzecznik firmy poinformował, że decyzja została podyktowana potrzebą podreperowania finansów State Farm – po czym odmówił dalszych wyjaśnień i komentarzy.
Z pyszna mają się także mieszkańcy Florydy zmagający się rok w rok z coraz potężniejszymi tornadami. Wycofała się stamtąd większość wielkich towarzystw ubezpieczeniowych. Indywidualne polisy na nieruchomości sprzedają tam teraz małe i bardzo małe firmy, które w razie bardzo poważnych strat mogą nie wywiązać się z zobowiązań.
W 1992 r. huragan Andrew wyrządził olbrzymie szkody w Miami. Zbankrutowało wtedy kilka towarzystw, a wielkie ogólnokrajowe firmy ubezpieczeniowe wycofały się ze stanu. W reakcji władze stanowe utworzyły Korporację Ubezpieczeń Mienia Obywateli (Citizens Property Insurance Corporation), która wspiera w razie potrzeby sieć małych towarzystw i sprzedaje polisy tym właścicielom domów, którym odmawiają prywatne towarzystwa.
System działał nieźle tylko do czasu, gdy w ostatnich kilku latach nasiliły się niebywale skutki zmian klimatycznych. Niektóre firmy zaprzestały biznesu, inne mocno skorygowały cenniki. Na domiar złego CPIC, który stał się głównym sprzedawcą polis nie ma oferty na domy, których koszt zastąpienia przekracza 700 tys. dolarów, a w niektórych hrabstwach – 1 mln dol.
Wbrew pozorom nie jest to wyłącznie problem „bogaczy”, ponieważ mnóstwo mieszkańców zamieszkuje domy wzniesione, kupione lub odziedziczone przed laty, a ceny budowy od tego czasu wzrosły wielokrotnie. Również z powodu wzrostu kosztów ich ubezpieczenia.
Katrina podwyższyła ceny polis w Luizjanie, a ulewy w Kentucky
Gorzej jest w sąsiedniej Luizjanie, gdzie nie osiedlają się co roku – jak na Florydzie – tłumy nowych, głównie starszawych i zupełnie starych, lecz zasobnych przybyszy z Północy kraju. Od 2005 r. i nadejścia słynnego huraganu Katrina, wraz z kolejnymi klęskami, polisy są tam coraz droższe. Przeciętna cena rocznej polisy na dom z planu obywatelskiego podobnego do tego z Florydy wynosi obecnie 4700 dolarów. Stan stara się przyciągnąć towarzystwa z innych części Stanów, a te godzą się, ale wyłącznie w zamian za subwencje pochodzące z kieszeni podatników.
Również część stanu Kentucky została w ubiegłym roku nawiedzona przez wielkie ulewy. W konsekwencji ceny polis powodziowych podskoczyły aż czterokrotnie.
FEMA a powodzie i susze
Jednak największego zagrożenia zalaniem doświadczają mieszkańcy rejonów nadmorskich, których jest ok. 100 milionów spośród ok. 330 mln ogółu ludności. Władze federalne zareagowały na powodzie już w 1968 roku uruchamiając rządowy program ubezpieczeń (National Flood Insurance Program) zarządzany przez federalną agencję kryzysową FEMA.
Program spełniał swe zadanie dopóty, dopóki objawy katastrofy klimatycznej nie były tak powszechne i dewastujące. W 2021 r. FEMA została więc zmuszona do dostosowywania cen polis do znacznie teraz wyższego poziomu ryzyka. W konsekwencji, przeciętna krajowa polisy powodziowej z tego programu dla domu jednorodzinnego wzrośnie z obecnych 888 dolarów rocznie do 1808 dolarów.
Na odwrót jest w Arizonie, gdzie problemem jest nie zdarzający się od czasu do czasu nadmiar wody, ale jej stały niedobór. W gorącym i suchym Phoenix z przyległościami, zużycie wody jest dwukrotnie wyższe niż w Nowym Jorku, gdzie mieszka przecież dwa razy więcej ludzi.
Duża część stanu musi polegać wyłącznie na wodach gruntowych, których zasoby mogą zostać wyczerpane. Inne rejony eksploatują wraz z innymi sześcioma stanami coraz mniej żwawą rzekę Colorado. Stąd zapowiedź odmowy wydawania nowych zezwoleń budowlanych wokół Phoenix, które stało się najszybciej rozwijającą się aglomeracją USA.
Eksperci widzą potrzebę zdecydowanej reakcji. Powtarzają, że niezbędne jest zdecydowane zaostrzenie norm budowlanych, przynajmniej w rejonach zagrożonych klęskami naturalnymi. Radzą mieszkańcom planować wydatki z uwzględnieniem znacznie wyższych kosztów ubezpieczeń.
Cytowany przez The New York Times Tom Corringham badający koszty ponoszone w wyniku klęsk żywiołowych idzie najdalej. Jego zdaniem, władze powinny na poważnie rozważyć wykupywanie najbardziej zagrożonych nieruchomości lub w inny sposób skłaniać mieszkańców do wyprowadzki z rejonów dotykanych wpływem gwałtownych zmian klimatycznych.
Czytaj także: Jak banki i ich klienci odczują zmiany klimatyczne? Eksperci SAS ostrzegają
Polski rynek polis wobec zmian klimatycznych
Skutki zmian klimatycznych odczuwamy coraz bardziej w Polsce, ale nie znajduje to odzwierciedlenia w liczbie i wartości polis zabezpieczających ten rodzaj ryzyka.
W 2022 r. wartość składek ubezpieczeniowych wyniosła 72,4 mld zł, a wartość wypłaconych odszkodowań i świadczeń 44,4 mld zł. Składki pobrane na wszelkie ubezpieczenia majątkowe (bez komunikacyjnych) wyniosły 24,8 mld zł. Niezbyt dużo.
W raporcie przygotowanym dla niej przez Deloitte, Polska Izba Ubezpieczeń (PIU) podkreśla, że gdyby powódź z 2010 r. zdarzyła się w 2018 r., to uderzając z taką samą siłą żywioł spowodowałby straty w wysokości ponad 16 mld zł i aż o 21 proc. wyższe od ówczesnych.
Trzynaście lat temu zalane zostały wielkie obszary, w Warszawie stan wody na Wiśle był o półtora metra wyższy od alarmowego.
PIU ostrzega więc, że jeśli Polska nie wdroży spójnej polityki zarządzani ryzykiem, większe straty spowodowane zjawiskami pogodowymi staną się realne.
Cały czas jest to jednak wołanie na puszczy i to głównie dlatego zawróciłem P.T. Czytelnikom głowę doniesieniami w tej sprawie ze Stanów Zjednoczonych, gdzie ryzyko już się ziszcza…