Bankowość i Finanse | Wywiad Miesiąca | Inkluzywna bankowość

Bankowość i Finanse | Wywiad Miesiąca | Inkluzywna bankowość
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
O minionym dziesięcioleciu w bankowości, bliższej i dalszej przyszłości, rozwoju technologii i tym, jak wpłynie to na świat finansów z João Bras Jorge, prezesem Banku Millennium, po dziesięciu latach u steru tej instytucji, rozmawiali Paweł Minkina i Krzysztof Grad.

Miniona dekada przyniosła nagromadzenie różnych nieprzewidywalnych zdarzeń, które miały istotny wpływ na całą gospodarkę, a w szczególności na rynek finansowy. Kilkuletni okres bardzo niskiej inflacji, pandemia COVID-19 i wprowadzone ograniczenia w funkcjonowaniu rynku, wreszcie wojna w Ukrainie i wpływ tego zdarzenia na globalne rynki. Taka kumulacja nie zdarza się zbyt często. Jak mógłby pan podsumować mijające dziesięć lat z punktu widzenia bankowości?

– Aby podjąć się podsumowania, należy cofnąć się do roku 2008, konkretnie do kryzysu zapoczątkowanego upadłością banku Lehman Brothers. Polska była wówczas postrzegana – w dużej mierze zasadnie – w kategoriach zielonej wyspy, tymczasem na światowych rynkach odnotowano największą recesję od wielkiego kryzysu w latach 30. ubiegłego stulecia. Dla polskiego sektora bankowego największym problemem był brak adekwatnych instrumentów w zakresie zarządzania ryzykiem, także w kontekście rozpoczętego wówczas procesu obniżania wskaźnika zadłużenia. Początkowo zatem kryzys faktycznie nie był odczuwalny dla banków, jednak później przyniósł konsekwencje w postaci chociażby zacieśniania otoczenia regulacyjnego rynków finansowych.

Na ten czas przypada praprzyczyna jednego z głównych wyzwań, z jakimi obecnie zmaga się polski sektor finansowy, myślę o sporze wokół kredytów frankowych. Jest on w znacznej mierze skutkiem zmiany paradygmatu w polityce gospodarczej Polski, która była efektem kryzysu. Gdybyśmy rozmawiali w roku 2007, wówczas na pewno bylibyśmy zgodni, że Polska wkrótce przystąpi do euro i będziemy mieli stabilną i przewidywalną ścieżkę rozwoju gospodarczego. Wraz z początkiem kryzysu finansowego w dyskusji na temat polskiej gospodarki zaczyna kształtować się odmienny pogląd, że nieprzyjęcie euro uchroniło nasz kraj przed konsekwencjami spowolnienia. Równocześnie fala silnej deprecjacji złotówki sprawia, iż Polska przerywa proces konwergencji z unią monetarną i staje się jasne, że wbrew wcześniejszym deklaracjom nie przystąpimy do euro w najbliższej przyszłości, gdyż nie będzie do tego warunków. Tu właśnie należy upatrywać wczesnych początków problemu frankowego, który zmaterializuje się dużo później.

Podsumowując, chociaż kryzys finansowy nie miał bezpośredniego, silnego wpływu na polski system bankowy, to w dłuższej perspektywie jego konsekwencje były i są nadal odczuwalne. Zarówno z uwagi na zarzucenie jednoznacznego kursu na przyjęcie euro – co wcześniej postrzegano jako perspektywę oczywistą, a której obecnie brakuje – jak i z uwagi na ukształtowanie się jednego z największych, stałych ryzyk w systemie bankowym, czyli portfeli kredytów frankowych. Kwestia kredytów frankowych nie jest problemem prawnym, nie jest problemem klauzul abuzywnych, nie jest problemem ochrony klientów ani nawet problemem w procesie sprzedaży – jest jedynie konsekwencją odejścia od planów przyjęcia euro i radykalnej deprecjacji złotego.

Czy zatem minione 10 lat było dla polskiej bankowości czasem rozwoju, czy może proces ten uległ wyhamowaniu?

– Sektor bankowy w Polsce jest obecnie w dużo lepszej kondycji niż 10 lat temu, jednak w innych krajach sytuacja branży przedstawia się jeszcze lepiej. To dość typowy proces: podczas kryzysu finansowego lat 2008–2011 bankowość w krajach zachodnioeuropejskich doznała silnej recesji, po której się wzmocniła. Polski owa recesja szczęśliwie nie dotknęła, ale równocześnie nie przechodziliśmy tak dynamicznych reform. Stąd pomimo obiektywnego, stałego wzmacniania się polskiej bankowości, jest ona na słabszej pozycji względem innych państw zachodnioeuropejskich niż 10 lat temu.

Głównym problemem, z jakim zmagają się banki w Polsce, jest deficyt kapitału. Co do zasady sektor bankowy jest tak silny kapitałowo, jak najsłabsza z jego instytucji. W innych branżach sytuacja wygląda inaczej, np. w przemyśle IT czy farmaceutycznym role lokomotyw pełnią najsilniejsi gracze i to oni decydują o kondycji całego sektora. Nikt nie wymagał, żeby w okresie pandemii wszystkie laboratoria prowadzące prace nad szczepionkami osiągały równe efekty, liczyli się tylko ci najsilniejsi. Ale już w służbie zdrowia jest inaczej. Nie możemy twierdzić, iż opieka zdrowotna jest w danym kraju na wysokim poziomie, jeśli dobry standard będzie reprezentowany tylko w największych metropoliach. Podobnie jest w przypadku takich segmentów rynku jak telekomunikacja, energetyka, infrastruktura czy właśnie bankowość. Nie można mówić o dobrze skapitalizowanym sektorze, skoro z jednej strony mamy grupę dysponującą sporymi nadwyżkami, ale pozostała część jest niedokapitalizowana.

Istotą funkcjonowania branży bankowej jest zarządzanie ryzykiem, którego najważniejszą regułą jest dywersyfikacja. Jeśli nie ma dość graczy, którzy absorbują ryzyko kredytowania rozległych inwestycji rozwojowych, wówczas mamy koncentrację ryzyka, a sektor nie jest w stanie realizować misji finansowania gospodarki. Aby sprostać tej misji, nie wystarczy średnio skapitalizowana bankowość, odpowiednio wysokie wskaźniki musi wykazywać co najmniej 80% sektora. Tymczasem w obecnej sytuacji mamy do czynienia z trzema obszarami, dodatkowo pomniejszającymi kapitały polskich banków. Myślę o podatku bankowym, wakacjach kredytowych i wspomnianym już ryzyku, związanym z portfelami kredytów frankowych. To w istotny sposób obniża naszą zdolność do zasilania gospodarki w kapitał, którego ta akurat teraz szczególnie potrzebuje.

Przypomnę rzecz oczywistą: najważniejszym celem bankowości jest zabezpieczenie oszczędności klientów, by na ich podstawie rozwijać projekty inwestycyjne innych klientów. Uzyskiwany przez banki wynik finansowy dzielony jest na trzy elementy: wynagrodzenie dla akcjonariuszy, którzy dostarczają kapitał, wynagrodzenie dla pracowników zatrudnionych w banku, oraz kapitał przeznaczany na finansowanie kolejnych przedsięwzięć gospodarczych. Jeżeli mamy mniej kapitału, to nie będziemy w stanie wypełnić tej odpowiedzialnej misji. Jest to szczególnie ważne w Polsce, która ma przed sobą transformację energetyczną, obejmującą nie tylko samych producentów i dostawców energii, ale również wszelkie inne podmioty z nimi współpracujące. Bez kapitału i bez aktywnych banków, które będą wspierać ten proces, nie zostanie on przeprowadzony. Dlatego niedobór silnie skapitalizowanych banków tak nas niepokoi, zwłaszcza w sytuacji, kiedy instytucje finansowe w innych krajach UE silnie się wzmocniły, zwiększając swoje kapitały.

Niestety, w Polsce brakuje nawet dyskusji na ten temat. Dużo się mówi za to o bankowości dla osób fizycznych: hipotekach, kartach kredytowych, aplikacjach mobilnych, ale znacznie mniej o roli banków we wspieraniu sfery realnej gospodarki, w tym jej transformacji. Tymczasem właśnie tu będziemy mieć do czynienia z wyjątkowymi wyzwaniami, gdyż Polska jest krajem, który ma tak dużo energetyki opartej na węglu. Jeżeli nie mamy dostatecznie dużo kapitału, żeby sfinansować tę transformację, to nawet środki z budżetu państwa czy fundusze unijne nie będą wystarczające. Tego rodzaju duże przedsięwzięcia finansowane są zawsze połączeniem funduszy europejskich, środków z budżetu państwa, pieniędzy inwestorów i finansowania bankowego. Przypomnę, że mówimy o wielkich kwotach i długich terminach, np. w przypadku farm fotowoltaicznych komponent kredytowy jest bardzo wysoki, to jest długoterminowe finansowanie, np. na 15 lat. Są to więc zobowiązania, które konsumują dużo kapitału.

Gdzie w takim razie szukać rozwiązania? Innymi słowy, jakiej rady można by udzielić nowemu rządowi w tym zakresie?

– Trudno wskazywać rozwiązanie. Ale trzeba zwrócić uwagę na deficyt dialogu między społeczeństwem i sektorem prywatnym, co przekłada się na brak zrozumienia dla sytuacji różnych branż, w tym szczególnie bankowej. Podczas COVID-19 udało się nawiązać współpracę między bankami a władzami i wprowadzić wakacje kredytowe, które były korzystne dla klientów i nie szkodziły bankom. Teraz wygląda na to, że celem było zrobienie tego w sposób, który ukarałby banki. Świadczy to o braku zrozumienia, że powszechne wakacje kredytowe są ogromnym obciążeniem kapitałowym dla sektora finansowego, co przekłada się wprost na ograniczenie możliwości finansowania inicjatyw ważnych z punktu widzenia rozwoju gospodarczego. Wygląda na to, że zapomniano, iż misją banków jest finansowanie prywatnych firm i prywatnych przedsiębiorców, bo to oni są motorem gospodarki.

Przejdźmy do oceny minionej dekady z punktu widzenia Banku Millennium. Czy był to udany czas?

– Analizując ten okres, chciałbym zwrócić uwagę na dwa czynniki: cyfryzację i jakość obsługi. Przez 10 lat zwiększyliśmy nie tylko liczbę klientów, ale aktywnie digitalizowaliśmy nasze usługi i konsekwentnie doskonaliliśmy narzędzia i warsztat obsługi klientów, co przeniosło naszą instytucję na nowy wyższy poziom. Obecnie postrzegani jesteśmy jako jeden z najnowocześniejszych, cyfrowych banków o bardzo wysokiej jakości obsługi. W tym czasie zaszło też wiele innych zmian, z jednej strony dokonaliśmy przejęcia Euro Banku, a z drugiej realizujemy plan naprawy. Były więc sukcesy, ale i porażki. Kluczem do pozytywnej oceny tego okresu jest nasza koncentracja na potrzebach klientów i konsekwentne inwestycje w sferę digital, co przyniosło efekt także w postaci postrzegania całego polskiego sektora bankowego jako europejskiego lidera cyfryzacji.

Nawiązując do tych opinii, wypada postawić pytanie, czy w dalszym ciągu polska bankowość posiada ową żółtą koszulkę lidera?

– Niestety, już nie. Podam prosty przykład: osiem lat temu sześć banków, które nie miały doświadczenia w realizacji wspólnych projektów, usiadło do stołu, by stworzyć wspólne rozwiązanie dla płatności mobilnych. Tak powstawał BLIK, który jest niekwestionowanym sukcesem. Co zrobiliśmy wspólnie z innymi bankami od tego czasu? Ja nie widzę niczego o podobnej skali. I to nie jest tylko efekt braku kapitału. My przede wszystkim nie rozmawiamy. Nie bez znaczenia jest także wpływ upaństwowienia sporej części sektora bankowego. W każdym kraju są oczywiście instytucje finansowe z kapitałem państwowym: banki rozwoju, banki oszczędnościowe czy dedykowane wspieraniu małych i średnich przedsiębiorstw. Rzecz w tym, że w Polsce kapitał państwowy jest obecny w ponad 50% sektora.

Jako ekonomista wierzę w silne zasady, mechanizmy kontrolne i regulacje, ale sam rynek powinien być otwarty i jak najbardziej konkurencyjny. Do tego wszystkiego należy dodać jeszcze jedną obiektywną przyczynę, dla której polskie banki zaczynają odstawać od pozostałych państw Europy w zakresie cyfryzacji. Dwie dekady temu w Polsce budowano nowoczesną bankowość od zera, rozwijano głównie kanały zdalne, a nie np. sieć bankomatów, jak w Hiszpanii czy Portugalii. Przypomnę, że jeszcze do niedawna w powszechnym obrocie w USA występowały czeki, których w Polsce nie ma od dawna. Banki, rozwijając się, korzystają z technologii dostępnej w danej chwili. Dlatego dziś, kiedy mamy już spory dług technologiczny w postaci systemów i rozwiązań wdrożonych kilkanaście lat temu, trudniej nam utrzymać to tempo modernizacji, do jakiego przyzwyczailiśmy się w minionych dekadach. Nadal tworzymy rozwiązania cyfrowe, niemniej nie widzę już takiego tempa i determinacji.

W jakim regionie Europy, i w którym obszarze, powinniśmy zatem szukać lidera cyfrowej bankowości? Czy kluczowe będą nowe formy płatności, czy może kontakt z klientami?

– Jednym z przykładów mogą być kraje skandynawskie, gdzie widać konsekwentnie stymulowany trend rozwojowy. Oczywiście, polski rynek nadal jest bardzo innowacyjny, rzecz w tym, że dystans między nami a resztą peletonu się skrócił. Pięć lat temu to Polacy prezentowali na kongresach rozwiązania, których nie miał nikt inny, obecnie możemy się wiele nauczyć choćby od Skandynawów czy Holendrów. Ci pierwsi przodują np. w wykorzystaniu sztucznej inteligencji.

Czy warto szukać inspiracji poza Europą, np. na Dalekim Wschodzie, gdzie cyfryzacja jest szczególnie dynamiczna?

– Takie rynki jak Chiny czy Singapur mają tę przewagę, co wcześniej Polska – tam po prostu wcześniej niczego nie było. Stąd rozwój superaplikacji, które najpierw oferowały przelewy, potem rachunki bieżące, a dziś usługi z wielu branż. Myślę, że nie są one najlepszym wzorcem, gdyż model europejski jest inny. W niektórych państwach azjatyckich banki nie oferują wszystkich usług, które dostarczają instytucje europejskie, są przypadki, że bank oferuje np. tylko kredyty, a płatności obsługują oddzielne systemy płatnicze. Przykładowo – w Afryce i niektórych krajach Azji banki nie obsługują klientów o niskich dochodach, więc robią to firmy telekomunikacyjne, oferując płatności i przelewy. Czasami więc, szukając inspiracji, musimy szukać poza Europą, ale także poza bankowością. Ekosystemy oczywiście również istnieją, ale nie wszędzie.

A może w przyszłości należy się spodziewać głębszej zmiany reguł gry w sektorze bankowym, np. w sferze kontaktów z klientem?

– Z mojego doświadczenia wynika, że do tej pory wiele się zmieniło. To, co nadejdzie, będzie prawdopodobnie miało inny charakter, niż się spodziewamy. Przypomnę, że kiedyś mówiono o rewolucji w postaci bankowości in-store, czyli spodziewano się, że duże supermarkety będą świadczyć usługi bankowe bezpośrednio w swoich sklepach, oferując wygodę. Stało się tak, że banki przystosowały się do zamykania dużych, tradycyjnych oddziałów i otwierania małych formatów w centrach handlowych. Potem usłyszeliśmy, że firmy telekomunikacyjne będą oferować bezpośrednio usługi bankowe, ale zamiast tego banki ponownie dostosowały się, otwierając call center, a ostatnio oferując aplikacje mobilne. Banki, jako instytucje zaspokajające popyt na usługi finansowe, okazały się na tyle innowacyjne, że dostosowały się do potrzeb klientów. Trudno dziś przewidzieć przyszłość, ale jednego jestem pewien: banki i sektor bankowy nadal mają potencjał, aby dostosować się do przyszłych potrzeb finansowych klientów, jakiekolwiek by one nie były – tego akurat jestem pewien.

Ale czy możliwe jest, że w przyszłości nie będzie banków, ale będzie bankowość?

– Ja w to nie wierzę. Myślę dokładnie odwrotnie niż niektórzy moi koledzy, którzy mówią, że nie jesteśmy bankiem, tylko firmą informatyczną. Powiem inaczej – jesteśmy bankiem, w którym kryje się firma informatyczna. Ale najważniejszą funkcją banku jest zarządzanie ryzykiem. Dlatego fintechy napotykają na ciągłe problemy z ryzykiem, stratami etc. Zaufanie, bezpieczeństwo i wiarygodność, czy wreszcie analiza ryzyka – to są domeny tradycyjnej bankowości. Kiedy pożyczamy komuś pieniądze, ­musimy oszacować prawdopodobieństwo zwrotu tej kwoty. Podobnie, gdy musimy zweryfikować deponenta i źródło powierzanych nam środków. Można oczywiście pominąć ten aspekt zaufania i skoncentrować się na technologii, ale wówczas to nie będzie już bankowość.

Spróbujmy porównać rynek polski i portugalski. Na ile są one podobne, a gdzie można wskazać największe różnice?

– Wskazałbym raczej na podział na linii Europa Środkowo-Wschodnia versus Europa Zachodnia. Poziom zaufania do banków w Europie Środkowo-Wschodniej jest dużo niższy. Przy czym zachodzi tu ciekawe zjawisko – np. Polacy ufają bankowi, z którego usług korzystają, co jednak nie przekłada się na zaufanie do całego sektora. Druga różnica, to poziom interakcji z władzami. Trudno jest mi sobie wyobrazić, aby rozwiązania, które bezpośrednio wpływają na sektor zostały wdrożone bez konsultacji z jego przedstawicielami.

Czy zatem możliwa jest inna perspektywa i lepsza przyszłość?

– Tak, ale potrzebna jest zmiana podejścia społeczeństwa. Ufam, że z czasem ludzie zmienią swoje przekonania. Mieliśmy bardzo dobre doświadczenia w czasie COVID-19, choćby z instrumentami zdalnej identyfikacji, które zdobyły popularność. Dziś polskie banki wypełniają bardzo wiele funkcji administracji publicznej, co nie jest standardem w innych krajach. To nie tylko narzędzia identyfikacji, ale i wsparcie w powstrzymywaniu przestępczości podatkowej czy pomoc dla PFR w dystrybucji funduszy. Jest wiele obszarów, gdzie banki współpracują z sektorem publicznym, jednak są to działania w tle, nie tak bardzo widoczne dla opinii publicznej. Myślę, że mamy warunki, by zmienić ten obraz. Porównując Polskę i Portugalię, należy też uwzględnić kwestie kulturowe i dziedzictwo historyczne obu krajów. Polacy mają więcej zaufania wobec konkretnych osób czy rodziny niż wobec instytucji. Być może to jest dziedzictwem Polski Ludowej, kiedy wszystko było państwowe i odgórnie kontrolowane, a nie zawsze merytoryczne.

Do tego dochodzą oczywiście doświadczenia czasu zaborów. Zapytamy teraz pana, jako kogoś, kto zna Polskę bardzo dobrze, a zarazem obserwuje nasz kraj niejako z zewnątrz – co powinniśmy z tym zrobić?

– Dla mnie to ciekawe porównanie. Polska i Portugalia mają swoje doświadczenia rządów –z poprzednich systemów. Każdy kraj miał swoje własne transformacje, nasze kraje są też podobne pod wieloma względami, jak choćby postrzeganie roli rodziny czy religii. Podobnie jak Polacy, także i Portugalczycy bardzo wierzą we wspólną Europę.

Wróćmy do rynku finansowego. Gdy mówi się o przyszłości branży, przyszłości technologii, pojawia się wątek redukcji etatów w systemie bankowym. Skoro wspomnieliśmy o sztucznej inteligencji, gdzie jest miejsce dla człowieka? Czy musimy redukować koszty pracowników, i czy w ogóle bank może funkcjonować bez ludzi?

– Technologia zawsze przynosi więcej rozwoju, więcej zysku i więcej miejsc pracy, choć innych niż dotychczas. Kiedy pojawiły się samochody, ekonomiści przeprowadzali analizy, które wykazywały zły wpływ motoryzacji na gospodarkę, a przede wszystkim na rynek pracy. Zniknąć mieli woźnice, kowale, stajenni i wszyscy, którzy obsługiwali transport konny. Tymczasem przemysł samochodowy wykreował sto, a nawet tysiąc razy więcej stanowisk pracy niż konny. Jeśli zaś chodzi o ludzkie kompetencje, to jeszcze długo będą one niezastąpione w wielu obszarach. Kilka lat temu wydawało się, że samochody autonomiczne to kwestia najbliższych lat. Obawiano się, jak zagospodarować olbrzymie rzesze ludzi, którzy utracą pracę jako kierowcy. Jak na razie przepowiednie te się nie sprawdziły. Podobnie w przypadku banków, najpewniej my, ludzie dalej będziemy potrzebni, tylko zmienią się nasze kompetencje. Bez dostępu do banku jesteśmy wykluczeni ze społeczeństwa, zatem bankowcy skoncentrują się na inkluzywności.

Mocna deklaracja…

– Mocna, ale w pełni uzasadniona. Bankowość ma wpisaną inkluzywność i wspieranie społeczeństwa w swoje DNA. Jeśli młody człowiek nie uzyska kredytu hipotecznego, to ma szansę kupić dom dopiero wtedy, gdy się zestarzeje i zgromadzi odpowiednie środki. Pomijam incydentalne przypadki, kiedy ktoś ma bogatych rodziców. Choćby z tego powodu potrzebne będą banki, ale i doradcy, którzy czują indywidualne problemy swych klientów i pomogą znaleźć rozwiązanie. Z całą pewnością nadal zwiększać się będzie zapotrzebowanie na programistów. Już dziś mamy więcej ludzi pracujących w segmencie IT niż w operacjach. Wewnątrz Banku Millennium już dziś funkcjonuje ogromny software ­house. Ale maszyny nie zastąpią ludzi. Zatem kiedy mówię, że my nie jesteśmy firmą technologiczną, to dodaję, że jesteśmy bankiem, który ma software house wewnątrz swojej organizacji. Dlatego jestem głęboko przekonany, że nie będzie banków bez ludzi. Będziemy mieli inne kompetencje, więcej ekspertów z zakresu nauk społecznych, rozumiejących zachowanie ludzkie, ale i interakcje z maszynami. Miejsce tych, którzy przyjmują pieniądze i dokonują przelewów zajmą specjaliści, którzy pomogą w korzystaniu z naszych aplikacji, dostarczą rekomendacji na temat oszczędzania czy finansowania. Będziemy mieli ludzi, którzy rozwiązują problemy i przyjmują reklamacje, bo to też jest bardzo ważne.

Czy zatem tu należałoby upatrywać największej różnicy między bankami a firmami technologicznymi, działającymi w branży finansowej?

– Fintechy mają więcej problemów niż myślimy. Oczywiście, zawsze będą wyspecjalizowani dostawcy jednego rodzaju usług, tak jest i obecnie, żeby wspomnieć wydawców kart płatniczych czy dostawców rozwiązań w rodzaju SWIFT. Również na rynku fintech mamy sporo przedsiębiorstw jednoliniowych, np. dostarczających przelewów międzynarodowych, z których korzysta młoda generacja, bez relacji z bankiem, często podróżująca z kraju do kraju. Ale 99% banków to są instytucje lokalne, zaspokajające potrzeby lokalnej społeczności. Rynkowych gigantów nie jest tak dużo, jak można by sądzić.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK