Bankowość i finanse | Gospodarka | Ameryka Trumpa nie ceni słabych

Czuje się pani europejskim darmozjadem?
– Nie rozumiem.
Tak mówili o nas najwyżsi przedstawiciele rządu USA. Na czacie na Signalu.
– Wydaje się, że nowa administracja amerykańska nie żywi zbytniej sympatii do Europy. Zapewne dlatego, że jest postrzegana jako bastion liberałów, lewaków i wszystkiego, czego trumpiści najbardziej nienawidzą. Rzeczywiście większość rządów w Unii Europejskiej nie reprezentuje prawicowego, a już na pewno nie skrajnie prawicowego punktu widzenia. Awersja Donalda Trumpa do Europy ma podłoże polityczne, zapewne także wynika z krytyki pod jego adresem w czasie rządów Joe Bidena. Europejscy liderzy nie ukrywali sympatii do demokratów i antypatii do Trumpa. Nowa ekipa w Białym Domu to pamięta. Pewnym wyjątkiem z ich punktu widzenia jest Giorgia Meloni jako liderka włoskich konserwatystów i premierka prawicowego rządu. I być może trochę Emmanuel Macron, ze względu na jego osobiste starania oraz historyczny splendor i prestiż Francji. Jednak te wyjątki nie zmieniają generalnie sceptycyzmu do Europy i niechęci do Unii Europejskiej.
Można kogoś nie lubić, mieć urazy, ale mimo wszystko dobrze z nim współpracować. Tak bywa w każdej organizacji. Czy to jest sprawa wyłącznie urazów, emocji, czy może jest to kwestia strategicznego wyboru, że USA nie chcą być i nie będą sojusznikiem Europy?
– Donald Trump i jego administracja uważają, że Ameryka nie powinna już się zajmować całym światem i wydawać na to kolosalnych pieniędzy, chroniąc np. takie miejsca jak Europa. Ameryki dzisiaj nie stać na bycie globalnym policjantem. A skoro tak, to zamiast pompować miliardy dolarów w interwencje na różnych kontynentach, w tym np. w Ukrainie, lepiej je przeznaczyć na poprawę sytuacji we własnym kraju. Dlatego priorytetem nowej administracji USA jest odbudowa potęgi amerykańskiego państwa i poprawa różnych rzeczy, które – ich zdaniem – nie działają dobrze. Czyli np. odbiurokratyzowanie i odchudzenie rządu, poprawa infrastruktury, pozbycie się nielegalnych imigrantów. Cały ten plan jest opisany w dokumencie „Projekt 2025”, opracowanym przez kilkadziesiąt osób z kręgów republikańskich, na czele z think-tankiem Heritage Foundation. Dokument ten ma prawie tysiąc stron i prezentuje szczegółową wizję zmian w poszczególnych sektorach funkcjonowania państwa. W kampanii Donald Trump podkreślał, że to nie jego dzieło, i że on nie ma z tym planem nic wspólnego. Teraz jednak widać wyraźnie, że jego administracja w praktyce realizuje ten program.
I co z tego dla nas wynika?
– Dla nas wniosek jest taki, że Trump ma inne priorytety. Chce uczynić Amerykę wielką, więc przestaje go interesować reszta świata. Odpuszcza sobie pilnowanie światowego porządku i międzynarodowego prawa. Liczy się tylko to, co jego zdaniem jest dobre dla USA.
Co z tego będzie?
– Światowy bałagan, bo Ameryka jest wciąż najpotężniejszym państwem, ale sama już nie daje rady. To oznacza, że albo wejdzie w ostrą rywalizację, albo będzie się chciała podzielić strefami wpływów z państwami, które uznaje za potęgi. Na pierwszym miejscu są Chiny. To może oznaczać dążenie do odtworzenia nowego bipolarnego układu, znanego z czasów zimnej wojny. Glob był wtedy podzielony na dwa zwalczające się obozy, którym przewodziły USA i ZSRR. Tzw. Trzeci Świat, który usiłował pozostać neutralny, w istocie był terenem rywalizacji tych dwóch potęg. Teraz miejsce ZSRR mogą zająć Chiny. Ale Rosji się to nie podoba. Europie zresztą też nie.
Dlaczego?
– Bo w bipolarnym ładzie nie jesteśmy podmiotem. Nie siedzimy przy stole, tylko leżymy na talerzu. Ktoś inny nam urządza świat. Trump nie tylko nie lubi Unii Europejskiej, ale też się z nią nie liczy. Znacznie bardziej poważa Rosję.
O co Trump gra z Rosją?
– W pierwszej kolejności Trump próbuje wygasić wojny w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie. Jednak ma bardzo uproszczoną wizję rzeczywistości. Wierzy, że mu się uda doprowadzić do rozejmu w Ukrainie poprzez negocjacje z Kremlem. Jego stosunek do Putina to mieszanka respektu dla siły Rosji, jako największego terytorialnie kraju na świecie i mocarstwa nuklearnego, oraz swego rodzaju podziwu dla Putina, jako silnego przywódcy. Na tym tle Europa wypada w oczach Trumpa słabo.
Jest w drugiej lidze?
– Trumpowi i jego ekipie się wydaje, że Europa nie jest im potrzebna do zakończenia wojny w Ukrainie. Uważają, że trzeba się z konieczności liczyć ze zdaniem Rosji, natomiast Ukrainę można będzie do wszystkiego przymusić, bo przecież zależy od amerykańskiego wsparcia. Trump nie bierze pod uwagę, jak ważna dla Ukrainy jest postawa Europy. Trumpiści krytykują europejskich liberałów i lewicę, a wspierają ugrupowania prawicowe, konserwatywne, skrajne, takie jak AfD w Niemczech. Administracja Trumpa chciałaby innej Europy, jej skrętu w prawo, większej liczby takich rządów jak ten w Budapeszcie czy w Rzymie. Jednocześnie Unia Europejska to dla Trumpa abstrakcja, zaś pojedyncze państwa Europy są drugorzędnymi aktorami w globalnej grze, w której liczą się przede wszystkim Chiny, ale także Rosja.
To znaczy, że musimy wejść do pierwszej ligi? Za jaką cenę?
– Europa, żeby się liczyć, musi przede wszystkim się przeorganizować. I pokazać swoją siłę w działaniu, a nie w słowach. Czyli zwiększyć wydatki na obronę, przeorganizować przemysły zbrojeniowe tak, żeby ze sobą współpracowały i więcej produkowały, wprowadzić wspólne zakupy uzbrojenia z innych krajów, takich jak USA, a jednocześnie zmniejszyć skalę tych zakupów, aby więcej zamawiać w Europie. Musimy także pokazać, że jesteśmy w stanie wspierać Ukrainę, nawet jeśli Stany Zjednoczone tego już robić nie będą. Zareagować na bierność Amerykanów wzmocnieniem europejskiego filaru NATO i przeorganizowaniem zasad kolektywnej obrony, aby w dłuższej perspektywie udźwignąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo kontynentu.
W krótkiej perspektywie jest to jednak niemożliwe, dlatego Europa będzie nieustannie rozmawiać z Amerykanami, aby ich przekonywać, że lepiej wyjdą na współpracy. Jednocześnie Unia Europejska powinna pokazać swoje gospodarcze pazury, czyli przedstawić silne karty w odpowiedzi na amerykańskie cła. Unia Europejska musi się odbiurokratyzować, uruchomić europejski fundusz konkurencyjności, uprościć procedury dla biznesu, a jednocześnie zacieśniać relacje z dużymi rynkami, takimi jak Indie czy ASEAN. Jednym słowem trzeba robić swoje i się wzmacniać.
Mamy szansę?
– Europa jest bardzo potężnym graczem gospodarczym i bardzo atrakcyjnym rynkiem. Dlatego Rosja odczuwa nasze sankcje. Trump właśnie zaczął wojnę gospodarczą i amerykańska gospodarka też to odczuje. Proszę popatrzeć co się dzieje z wartością amerykańskich spółek, spadają. Za to rośnie inflacja, a to zaboli amerykańskiego konsumenta. Europa nie chce wojny handlowej, ale nie może Ameryce pokazywać słabości, bo wtedy tym bardziej nas nie będą traktować poważnie.
Mamy liczne wnioski z raportu Maria Draghiego, program ReArm Europe. Weszliśmy na dobrą ścieżkę?
– Unia Europejska przeszła do czynów i robi to, jak na swoje możliwości, bardzo szybko. Problem w tym, że jesteśmy spóźnieni mniej więcej o dekadę. Gdybyśmy zaczęli wprowadzać te zmiany, kiedy Rosja zajęła Krym w 2014 r., bylibyśmy dziś w innej sytuacji. Powiedzmy sobie szczerze, że po pierwszej wygranej Trumpa Europa go przeczekiwała, licząc że to błąd systemowy. Jak w 2020 r. wygrał Joe Biden, odetchnęła z ulgą. Powrót Trumpa przyjęto z rozczarowaniem, ale nikt chyba nie przewidział skali zmian. Postępowanie nowej administracji zaskoczyło Europejczyków. Wszyscy się spodziewali, że to będzie trudny prezydent, ale nikt się nie spodziewał, że Trump zacznie uderzać w sojuszników, takich jak Kanada czy Dania, a układać się z Putinem.
Czy to, co robimy, wystarczy?
– Unia Europejska wymaga głębokich zmian wewnętrznych na tyle, na ile jest to możliwe bez zmieniania obecnych traktatów. Napisaliśmy na ten temat raport „Lepsza Europa” będący głosem polskich ekspertów na temat reformy UE. Diagnozujemy w nim, co można zrobić, żeby poprawić jej funkcjonowanie w ramach obecnego ładu prawnego, bo na otwarcie dyskusji o nowym traktacie nie ma dzisiaj najmniejszej szansy. Natomiast możliwa jest lepsza koordynacja wspólnych działań.
Unia Europejska jest wizjonerskim multilateralnym projektem, który wyprzedził swoje czasy. Tworzenie jednolitego rynku zabrało Europie 30 lat. Wizjonerskimi projektami były strefa Schengen i wprowadzenie wspólnej waluty euro. Potem UE miała wizję połączenia zachodniej i wschodniej Europy. Dziś brakuje nam takiego długofalowego celu, który określiłby kierunek działania Unii. Może nim się stać unia obronna i wzmocnienie bezpieczeństwa Europy. To najważniejszy priorytet. Drugim jest budowanie wewnętrznych mechanizmów wspierających konkurencyjność europejskiej gospodarki.
Decyzje podejmowane dzisiaj przyniosą efekty dopiero za jakiś czas. I to właśnie jest największym wyzwaniem, bo tego czasu mamy mało. Kupujemy go rękami Ukraińców, dlatego ich wspieranie jest dla Europy kluczowe. Armia ukraińska liczy prawie milion ludzi i wiąże 1,5 mln rosyjskich żołnierzy. Niepodległość Ukrainy to klucz do bezpieczeństwa Europy. Dlatego nie możemy dopuścić takiego rozejmu, który będzie oznaczał wasalizację tego państwa, dominację Rosji. Europa marzy o końcu tej wojny, ale na warunkach oznaczających zatrzymanie imperialnej polityki Kremla. Problem w tym, że prezydent Trump chce rozejmu niemalże za wszelką cenę. Nie wiemy, o czym Amerykanie rozmawiają z Rosjanami, ale wiemy, czym to pachnie. Rosja chce kontroli nad Ukrainą, zmiany prezydenta i demilitaryzacji kraju. Słyszymy o różnych planach, w tym o podziale Ukrainy. Europa patrzy na to bardzo podejrzliwie.
Gdyby Rosja przesunęła się bliżej do Europy – to…?
– Rosja ma rozpędzoną machinę wojenną, 40% gospodarki rosyjskiej działa obecnie na potrzeby wojny, Rosja ma pod bronią ponad milion ludzi. Coś z tym trzeba zrobić, prawda?
Jaką rolę mogą odegrać Chiny w tej sztuce? Mogą być naszym partnerem, czy będą sojusznikiem Rosji?
– Chiny na razie się przyglądają i analizują sytuację. Zachowanie Trumpa też jest prawdopodobnie dla Chińczyków zaskoczeniem. Mają bardzo dobrze rozwiniętą kulturę strategiczną, nieprzerwaną państwowość od 2 tys. lat, więc stać ich na czekanie. Wyciągną z tej sytuacji wnioski w perspektywie wieloletniej. Wcale nie muszą myśleć tak, jak my myślimy, że oni myślą. Natomiast z pewnością widzą siebie jako mocarstwo globalne, grające w pierwszej lidze z Amerykanami. Z ich punktu widzenia to powrót do normalności. Wreszcie Chiny są tam, gdzie przez setki lat były. Rosję natomiast widzą jako słabszego gracza, którego sobie ostatnio dość skutecznie podporządkowali.
Co na to Rosjanie?
– To dla nich nieakceptowalne. Rosjanie chcą grać w pierwszej lidze. Dlatego najechali Ukrainę. Walczą o uznanie ich prawa do posiadania strefy wpływów. Nic ich tak nie upokorzyło, jak stwierdzenie prezydenta Baracka Obamy, że Rosja jest mocarstwem regionalnym.
A gdzie jest w tej grze Europa?
– Zachód Europy wciąż żyje snami o potędze, miał przecież wielkie imperia. Uważa, że nadal ogrywa wiodącą rolę w świecie, podczas gdy inni coraz rzadziej się na Europę oglądają. Nam, Polakom, łatwiej zaakceptować, że trzeba walczyć o status liczącego się gracza, bo nim od kilku stuleci nie jesteśmy. Natomiast karolińska Europa traktuje swoje miejsce w pierwszej lidze za coś oczywistego i dziwi się, gdy ktoś próbuje ją wypychać. Dziś zarówno Rosja jak i Ameryka kwestionują rangę Starego Kontynentu, dlatego Unia Europejska musi pokazać swoją siłę. Soft power już nie wystarczy.
W dłuższej perspektywie wzmocnienie Europy leży w interesie Amerykanów. Strategiczna autonomia rozumiana jako postawienie Europy wreszcie na nogi u boku, a nie przeciw USA, może być bardzo dobrym planem dla obu stron. Tylko żeby to osiągnąć, musimy zainwestować we własne produkty i usługi, a to znaczy mniej kupować na zewnątrz, także od Amerykanów, co się im nie będzie podobało. Trzeba także dywersyfikować partnerów. Nie możemy sobie pozwolić na uzależnienie od jednego dostawcy, bo już wiemy – na przykładzie tanich surowców energetycznych z Rosji czy komponentów do leków z Chin – czym to pachnie.