Praworządność na zamku i w podgrodziu
W sprawie praworządności w Polsce wielkie litery to złamana konstytucja, trybunał na polityczne zawołania, zapasy z trybunałami europejskimi, zagarnięcie Krajowej Rady Sądownictwa przez korsarzy, dręczenie niepokornych sędziów i prokuratorów…
W oczekiwaniu na kolejną rozgrywkę przy urnach zwykły, przyzwoity człowiek ma w tym kontekście niemal w oczach i uszach same tylko wielkie słowa. O wiele za mało tych pisanych z mniejszych liter przez osoby zmuszone stawać co dnia w swoich sprawach przed polskimi sądami.
Niezależność polskiego sądownictwa: 118 miejsce na 141 państw
Gdyby opierać oceny na światowych i europejskich statystykach porównawczych polskie sądownictwo jest niby całkiem takie sobie. Z tymi niezłymi wskaźnikami jest jednak dokładnie tak jak z danymi o inflacji, która szacowana przez urzędy statystyczne jest z powodów metodologicznych zawsze niższa od odczuwanej przez ludzi złorzeczących przy kasach.
Pod względem niezależności wymiaru sprawiedliwości od wpływów politycznych Polska zajęła 118 miejsce na 141 państw świata i przedostatnie w Europie
Uderza przede wszystkim przekonanie Polaków, że polski system sądowy bardziej nadstawia ucha „na członków rządu, osoby fizyczne i przedsiębiorstwa” niż głosy stamtąd ignoruje.
W badaniu Światowego Forum Ekonomicznego cytowanym przez Fundację Court Watch Polska w „Ocenie polskiego sądownictwa w świetle badań, vol.3”, pod względem niezależności wymiaru sprawiedliwości od wpływów politycznych Polska zajęła 118 miejsce na 141 państw świata i przedostatnie w Europie.
W jednym z badań World Justice Project przedmiotem oceny był „niedopuszczalny wpływ rządu na postępowania sądowe”. W sytuacji idealnej oznaczającej rzekomy brak jakiegokolwiek wpływu wartość wskaźnika wynosi 1. W krajach europejskich średnia jego wartość wynosi 0,75, a w Polsce 0,58, a w sprawach karnych i cywilnych jeszcze mniej – odpowiednio 0,44 i 0,48.
Hermetyczny język, 30-stronicowe uzasadnienia wyroków
Malutką część wielkiej luki między wielkimi a małymi literami w sprawie sądownictwa zasypał ostatnio mec. Michał Wawrykiewicz, udzielający się w stowarzyszeniu Wolne Sądy. W wywiadzie dla magazynu GW Wolna Sobota wymienił rzeczy do zmiany. Nie jest pan mecenas alfą i omegą, bo tacy nie istnieją, ale trafiał w tarczę.
Przytoczył wysłużoną anegdotę o kliencie, który po wysłuchaniu wyroku spytał swego adwokata, to wygraliśmy czy przegraliśmy, panie mecenasie? Rada na tę hołubioną przez prawników hermetyczność to „upolszczenie” języka sądowego. Słowo upolszczenie jest na miejscu, bo spolszczenie to nieosiągalny stan ulokowany gdzieś w sąsiedztwie ideału.
Dodam od siebie, że klawiaturowych „wymędrków” trzeba gonić z kijem. To nie mowa nienawiści. Jest tylko o gonieniu, o obijaniu kijem ani słowa, proszę Sądu.
Adwokat wskazał, że w sądownictwie niemieckim uzasadnienia wyroków mają (podobno) po 3‒4 strony. U nas co najmniej kilkanaście, niekiedy kilkadziesiąt.
Nawet najsprawniejszy grafoman potrzebuje sporo czasu, żeby nastukać np. 30 stron tekstu. Co dopiero sędzia, który musi zważać, że czytać go będą (np. wskutek apelacji) inni sędziowie oraz interesariusze, niekiedy nie bardzo mu przychylni. Traci czas, a kolejne sprawy gniją w zawalonym po dach magazynie.
Michał Wawrykiewicz wymienił też „kwestie uproszczenia procedury karnej, a potem cywilnej, administracyjnej, dostępu do wymiaru sprawiedliwości”, ale to mowa-trawa powtarzana od dekad.
Poprawił się mówiąc o bezpłatnej obsłudze prawnej, zmniejszeniu opłat sądowych, postępowaniach elektronicznych (tu świecić zaczyna czerwona lampa ostrzegawcza ‒ JC), digitalizacji akt sądowych.
W Wolnych Sądach pracuje się także nad propozycjami przekazywania niektórych spraw do urzędów miast i gmin, i do notariuszy. Chodziłoby o odciążenie sądów.
W sądownictwie niemieckim uzasadnienia wyroków mają (podobno) po 3‒4 strony. U nas co najmniej kilkanaście, niekiedy kilkadziesiąt
Postulował, „żeby sąd dużo lepiej traktował klienta, dbał o jego prawa i dużo lepiej się z nim komunikował. W Skandynawii na przykład sędzia siedzi na tym samym poziomie co klienci, co ma wymiar symboliczny i psychologiczny”.
Niezwykle długotrwałe, wieloletnie postępowania sądowe
Ja zacząłbym od rugowania złych relacji werbalnych. Czapkowania „Wysokim Sądom” nie jestem już w stanie zdzierżyć, zwłaszcza gdy za stołem sędziowskim zasiada trzydziestoletni niedorostek.
Nieco więcej konkretów dołożył w innym wywiadzie mec. Jakub Michalski, swego czasu na dyrektorskim stołku w Ministerstwie Sprawiedliwości. W magazynie DGP przypomniał o wielkich dysproporcjach w tzw. obłożeniu sędziów, co oznacza karygodne marnotrawstwo zasobów i cierpliwości Polaków. Są liczni sędziowie mający setki spraw w kolejce, a sprawa z zakresu prawa pracy, na którą mecenas jechał gdzieś w Polskę miała numer dopiero 49, zaś wpłynęła w listopadzie.
Ten mecenas wyśmiał statystyki mówiące, że postępowania sądowe trwają średnio siedem miesięcy. W sprawie o zwolnienie dyscyplinarne z pracy jego klient będzie znał wyrok sądu I instancji po półtora roku – dwóch latach, a w drugiej potrwa to kolejny rok. Stąd myśl o „szybkiej ścieżce”, np. w sprawach ludzi tracących pracę i będących bez środków do życia.
Dla obywatela najbardziej liczy się prawdopodobnie osądzenie jego sprawy we właściwy sposób, a nie to „czy sędziego wybrała neo-, czy paleo -KRS”
Za pomocą najprostszej tabelki w Excelu można weryfikować biegłych będących kulą o nogi sądownictwa. Czy biegły złożył opinię w terminie, czy były do niej zastrzeżenia, czy trzeba było powoływać na gwałt kolejnego?
Portal doręczeń powinien działać w obu kierunkach, tak żeby nie tylko sąd, ale także strony mogły dostarczać sądom tą drogą pisma i dokumenty.
Istotny jest wniosek Jakuba Michalskiego, że prawnicy nie znają się oczywiście na wszystkim, więc jeśli pojawią się warunki do zmian, to „bez otwartości na ludzi z innych dziedzin – socjologów, ekonomistów – reforma sprawiedliwości nigdy się nie uda”.
W najdonioślejszej konkluzji stwierdza, że przywrócenie w Polsce praworządności na poziomie systemowym nie oznacza, że obywatel pójdzie do sądu z poczuciem, że jego sprawa zostanie rozpatrzona sprawnie i dostanie sprawiedliwy wyrok. Dla obywatela najbardziej liczy się prawdopodobnie osądzenie jego sprawy we właściwy sposób, a nie to „czy sędziego wybrała neo-, czy paleo -KRS”. Burzyć się może w głowie na takie dictum, ale to dictum acerbum, czyli gorzka prawda.
Praworządność to zarówno dumne zamczysko posadowione na wyniosłej skale, jak i podgrodzie, gdzie stajnie, piekarnie, kuźnie, karczmy, a przede ludzie z ich życiem i sporami wszystkich ze wszystkimi.
Zamek musiał i musi funkcjonować w pełnej symbiozie z podgrodziem, bo w przeciwnym razie karlał i w końcu był łupiony. Gdy mówimy o praworządności, pamiętajmy stale o tym.