Nadciąga pogromca grzeszników
PZ – 25 października premierę będzie miała Twoja nowa powieść pt. „Pogromca grzeszników”. Opisujesz w niej środowisko przedwojennych, stołecznych policjantów, a jej głównym bohaterem jest niezbyt lubiany przez przełożonych aspirant Kornel Strasburger.
GK – Kornel Strasburger to specyficzna postać, jest niezdyscyplinowanym żartownisiem, indywidualistą, który chodzi swoimi drogami, ale przełożeni wiedzą, że to skuteczny śledczy.
PZ – Nazwisko brzmi znajomo. Kornel Strasburger to jakaś rodzina tego agenta nr 1, Karola z Familiady?
GK – Na pewno mają wspólne nazwisko, książkowy bohater jest sprawnym odważny gościem, a takie role grał kiedyś Karol Strasburger i oczywiście opowiada dowcipy. Robi to na tyle dobrze, że koledzy z urzędu śledczego nazywają go Dodkiem.
Autor: Grzegorz Kalinowski
Tytuł: „Pogromca grzeszników”
Data premiery: 25.10.2017
Wydawnictwo: MUZA SA
Liczba stron: 576
Cena: 39,90 zł
PZ – Jak to się stało, że głównym bohaterem Twojej najnowszej powieści został aspirant Strasburger, a nie jak to miało miejsce w poprzednich trzech opowiadaniach, trylogii „Śmierć Frajerom” Heniek Wcisło?
GK – Po prostu zaczęła się nowa seria, nowe historie oparte o to samo środowisko, oglądane z innej perspektywy, do tego w innym gatunku literackim. Różnie klasyfikowana jest trylogia „Śmierć frajerom”, jedni uważają, że to powieść przygodowo historyczno-sensacyjna, inni, że łotrzykowska, a „Pogromca grzeszników” to kryminał rozgrywający się w latach trzydziestych XX wieku. Czy jest to retro kryminał? Można tak powiedzieć, ale ja chciałem by był maksymalnie współczesny. Moim celem było pokazanie, że inne są dekoracje i środki techniczne, ale ludzie pozostają ludźmi, mają te same słabości, rządzą nimi podobne namiętności, prasa była rządna sensacji już wtedy, a policjanci mieli te same problemy. Niektóre rzeczy nazywały się oczywiście inaczej, bo wtedy była sanacja, a dziś jest dobra zmiana, ale mechanizmy były podobne. Ta seria będzie miała jeszcze dwie części, a historia o Heńku Wciśle przynajmniej cztery.
PZ – Akcja „Pogromców” toczy się w Warszawie w 1930 roku. Skąd się wzięła Twoja fascynacja przedwojenną Warszawą?
GK – Bo jestem warszawiakiem w IV pokoleniu, bo choć Warszawa nie zawsze da się lubić to jednak ją kocham. Miałem być historykiem, a zostałem dziennikarzem, teraz mogę się znów oddać starej pasji. Warsztat historyka bardzo pomaga w pisaniu.
PZ – Inspiracje do swoich książek czerpiesz z…?
GK – Z historii rodzinnych, z pamiętników oraz wydarzeń z tak zwanej „wielkiej”, podręcznikowej historii. Te prawdziwe wydarzenia są osnową akcji mojej książki, dopasowuję losy bohaterów do tego, co się działo naprawdę. Nie trzeba tego ubarwiać, robić z Warszawy Sin City, baśniowego grodu, bo moim zdaniem było wystarczająco ciekawie, trzeba się tylko nieco pochylić nad historią naszego miasta i Polski.
PZ – Chyba było by łatwiej pisać jednak o czasach, w których żyjemy?
GK – Oczywiście! Jeśli chce się uczciwie pisać o tamtych czasach i nie wbijać czytelnikom do głów jakichś fantastycznych lub wyssanych z palca obrazów to trzeba ciężko pracować. Reaserch jest żmudny, choć nie powiem, że nie jest interesujący, zabiera jednak mnóstwo czasu, wymaga staranności. Co innego powieść współczesna, tu wystarczy się oprzeć na własnych doświadczeniach i obserwacjach, spotkać się z ludźmi, którzy są w jakiejś dziedzinie fachowcami. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Piszę teraz historię, która rozgrywa się współcześnie, taką Chmielewską w spodniach i bez cenzury, czyli kryminał obyczajowy ze sporą dawką humoru.
PZ – Możesz zdradzić naszym Czytelnikom więcej szczegółów na ten temat?
GK – Historia z komentarzami do otaczającej nas rzeczywistości, dużo obserwacji, dowcipu i ciętego języka, ale na pierwszym planie śledztwo. Warszawa, wrzesień 2017, ktoś zabija ludzi powiązanych ze światem biznesu. Za każdym razem są świadkowie widzą sprawcę, ale ich zeznania są tak nieprawdopodobne, że policja uznaje że są niewiarygodni…
Pogromcy grzeszników: Piotr Zajdel i Grzegorz Kalinowski
PZ – Napisałeś też sztukę teatralną…
GK – Przeszła pierwszą selekcję, mam nadzieję, że także kolejną i że zostanie wystawiona. To tragikomedia o pokoleniu 40-50. latków, historia trzech osób, które muszą się uporać ze swoimi problemami i przeszłością. Dość allenowska, ale w naszych realiach, z problemami korpo, życia codziennego i artystów oraz ich miejsca we współczesnej Polsce. Rzecz o starej miłości, straconych szansach i umiejętności podejmowania wyboru.
PZ – A film?
GK – To marzenie, chciałbym żeby któraś z moich książek została sfilmowana, „Śmierć frajerom” byłaby zbyt kosztowna, ale „Pogromca grzeszników”, jako serial telewizyjny… Kto wie? Zmieniły się czasy, teraz seriale nie są już, przynajmniej na świecie, uosobieniem obciachu, w Polsce coraz śmielej przebijają się kręcone na poważnie dobre filmy w odcinkach. „Rodzina Soprano”, „Rzym”, „Kompania braci”, „Pacyfik”, „Generation kill”, „Zakazane Imperium”, „House of Cards” oraz „Peaky Blinders” to świetne filmy. Teraz oglądam „Narcos”, film który pokazuje jak wyglądała i wygląda wojna z narkotykowymi kartelami. Wstrząsające, realistyczne i wykraczające poza zwykłą sensację i kino akcji. Ciekawy jestem jak będą wyglądały ekranizacje książek Vincenta V. Severskiego, czy producenci nie obedrą ich ze szpiegowsko, politycznej powłoki zostawiając samą akcję. Trzymam kciuki by udało im się zachować klimat z książek. Dobrze, że główną rolę gra wnuk… oficera wywiadu.
PZ – A na dużym ekranie, to można jeszcze coś ciekawego zobaczyć?
GK – Mój starszy syn, Józef nazwał te filmy „kinem, w którym nic się nie dzieje”. Miał chłopak rację, to znakomita definicja obrazów o współczesnym życiu. Bez akcji, bez strzałów, wymyślnych dekoracji, ale pozostawiające w widzu ślad: „Moonlight”, „Toni Erdmann”, „Manchester By The Se”, „The Square”. Wśród polskich reżyserów w nieustająco wysokiej formie jest Wojciech Smarzowski.
PZ – Przez wiele lat robiłeś zupełnie coś innego, jako dziennikarz sportowy przez ponad 25 lat zajmowałeś się piłką nożną. W telewizji byłeś cenionym komentatorem meczów polskiej Ekstraklasy, Ligi Mistrzów i Ligi Europy. Rzuciłeś to wszystko i zostałeś pisarzem. Dlaczego? Jak to się stało, że dziennikarz sportowy został autorem powieści sensacyjnych?
GK – Los za mnie zdecydował. Przyznaję, że w pewnym momencie poczułem się wypalony, ale z drugiej strony jak to robisz ciężko podjąć decyzję o gwałtownej zmienia. Wypalenie wynikało także z przepracowania, robiłem za dużo, czułem się znużony, a jednocześnie chciałem dawać z siebie wszystko. Zimą i wiosną 2013 zacząłem się sypać, grypa za grypą, infekcje, aż w końcu lipca okazało się, że wyhodowałem w ten sposób zapalenie mięśnia sercowego. O mało się nie przejechałem na tamten świat… Było ciężko, przygotowywano mnie nawet do tego, że mogę być rencistą. Tuż przed chorobą zacząłem wraz z Witkiem Bołbą pisać biografię Lucjana Brychczego, więc pisarsko, mówiąc językiem piłkarzy, byłem już „w gazie”. Gdy po ponad miesiącu przeniosłem się ze szpitalnego łóżka na kanapę w domu zacząłem pisać bloga o Warszawie. Dostałem propozycję napisanie scenariusza i pomyślałem, czemu nie? Okazało się, że miałem pomysł na serial, którego nikt nie zrobi, bo były sterowce, I wojna światowa, wojna roku 1920, III Powstanie Śląskie, no i oczywiście Warszawa. Były sceny z rozmachem, demonstracje z udziałem stutysięcznego tłumu, wojna, pożar kościoła na Woli… W telewizji to katastrofa budżetowa, ale za pisarza ograniczają nie pieniądze, lecz wyłącznie wyobraźnia i wiedza. Po roku książka była gotowa, we wrześniu puściłem w obieg kilkadziesiąt sztuk „Śmierci frajerom” i czekałem na odzew. Chciałem zebrać recenzje od znajomych, tymczasem sprawy potoczyły się szybciej niż można było przypuszczać i w maju 2015 pierwsza cześć przygód warszawskiego kasiarza, Heńka Wcisły była już w księgarniach. Jak tylko skończyłem pisać pierwszą część to zabrałem się za drugą: „Śmierć frajerom. Złota maska”, która wyszła w listopadzie tego samego roku. Kolejny listopad to premiera trzeciej części: „Śmierć frajerom. Tajemnica skarbu Ala Capone”. W międzyczasie, w maju 2014 ukazała się biografia Lucjana Brychczego, a jesienią ubiegłego roku wspomnienia Czesława Langa, przy których współpracowałem. Przy takiej ilości pracy było jasne, że nie dam rady ciągnąć spraw dziennikarskich i półtora roku temu przeszedłem na pisarskie zawodowstwo.
PZ – Skoro się na to zdecydowałeś, to chyba nie żałujesz? W Polsce da się z tego żyć? Czy zmieniło się w takim razie Twoje życie, jako autora książek?
GK – Mam więcej czasu dla siebie, pracuję wtedy, kiedy chce i gdzie chcę. Oczywiście muszę zachowywać dyscyplinę, ale jakoś sobie z tym radzę. W te półtora roku pracy w przedsiębiorstwie: „Ja – pisarz” skończyłem dwie książki, jedną napisałem od podstaw, stworzyłem swój pierwszy utwór sceniczny, oraz… napisałem piosenkę, nad którą pracują teraz przyjaciele z jednej z najgłośniejszych polskich grup rockowych. Bo muszę w tym miejscu przypomnieć, że zajmowałem się zawodowo muzyką, puszczałem ją w radiu, pisałem dla „Tylko rocka”, współtworzyłem kilka teledysków, w tym jedyny oficjalny klip Brygady Kryzys.
PZ – E tam, zalewasz. Piosenki też piszesz, to jakieś jaja chyba?
GK – Tak, to był wybryk, żart, jednorazowy wyskok.
PZ – Jesteś bardzo tajemniczy. Powiedz przynajmniej, w jakim stylu?
GK – Połączenie wybryku z żartem tak jak historia związana z powstaniem piosenki. Jak ją nagrają to opowiem ze szczegółami, będę się chwalił, bo będzie czym.
PZ – A już jak jesteśmy przy muzie, to jaka Ciebie kręci? Czego słuchasz najchętniej?
GK – Mam ponad dwa tysiące płyt, jestem maniakiem muzyki i słucham prawie wszystkiego, ale rock i różne jego odmiany rządzi. Ostatnich 12 miesięcy to koncerty AC/DC z Axlem Rosem, Izrael, Strachy na Lachy, Farben Lehre, T. Love, Immanuel, Deuter, Killing Joke, Made in Poland, Boris, Trebunie Tutki, Dezerter, Sting i Sisters of Mercy. Tylko ten ostatni koncert był rozczarowaniem. W miarę regularnie, to zasługa żony, chodzę do opery, a w planach mam kolejne koncerty; Kryzysu, Revolver, Variete i ponownie Made in Poland, T.Love oraz The Stranglers. Lubię muzykę na żywo, zwłaszcza jeśli grają znajomi i jeśli dziej się to w pobliżu to staram się być.
PZ – A co sądzisz o naszej, rodzimej scenie muzycznej?
GK – Wszystko określa słowo kryzys. Polska scena jest w kryzysie, a jej nową gwiazdą jest Organek. Facet jest OK, ale nie jest już młody, gdzie ta młodzież? Mam ogromny szacunek do zespołu Kryzys i Roberta Brylewskiego, a najlepszą płytą są odgrzewane, stare numery tej formacji sprzed 30 lat, nagrane w nowych wersjach, czyli „Kryzys komunizmu”.
PZ – Musiałeś chyba jakoś przeorganizować swój dotychczasowy, codzienny tryb funkcjonowania. Jak wygląda obecnie Twój normalny dzień pracy twórczej?
GK – Nadal jest to życie na walizkach, ale jako komentator jeździłem tam gdzie musiałem, a jako pisarz tam gdzie chcę. Zmiana środowiska pomaga w pisaniu, czasem wystarczy przesiąść się z nad burka do stołu kuchennego lub na kanapę, niekiedy kopa daje wyjazd na drugi koniec Polski lub świata. Mój dzień to jak Chłopi Reymonta, zależy od pory roku. Gdy słońce wstaje ja też wstaję i piszę. Lubię wiosną i latem pracować o świcie, zimą lepiej mi się pisze nocą.
PZ – Których autorów powieści sensacyjnych/kryminalnych poważasz, a których nie cierpisz i dlaczego.
GK – Szanuję każdego, ale nie każdego muszę czytać. Każdy ma swoich czytelników i swój styl, a ja też jestem czytelnikiem. Przyznam, że straciłem serce do mrocznej Skandynawii oraz do klonów filmu „Seven”. Dlatego mój najnowszy bohater lubi wypić, ale nie jest alkoholikiem, ma problemy i swoje słabości, ale nie jest dewiantem, a w przezwyciężaniu przeciwności losy pomaga mu poczucie humoru. Nie ma ćwiartowania, skórowania, dekapitacji i innych modnych ostatnio „atrakcji”. Cieszę się, że kilku kolegów poprosiło mnie o notki polecające ich książki. Moje rekomendacje znalazły się między innymi na „Hotelu Varsovie” Sylwii Zientek oraz „Ferajnie Roberta” Miękusa i Janusza Petelskiego. Trzymam kciuki za kontynuacje obydwu cykli, podobnie jak za kryminały Ryszarda Ćwirleja.
PZ – Nie powinno nikogo dziwić, że w swoich powieściach, często przewijają się wątki sportowe. Przeważa w nich przede wszystkim piłka nożna, ale pojawiają się także inne dyscypliny sportowe. Które Ciebie najbardziej pasjonują?
GK – Futbol ponad wszystko, byłem na meczach nie tylko w różnych miejscach Europy, ale także w Dubaju, w USA i na Mauritiusie. Moim marzeniem jest zobaczenie meczu NHL, bo NBA już widziałem, co prawda połowicznie, bo tylko w Paryżu i tylko jeden zespół, ale byli to Chicago Bulls z Michaelem Jordanem.
PZ – Komu kibicujesz?
GK – Legii, chociaż jakby poszperać w archiwach PZPN to moja karta zawodnicza należała do Polonii. Ze mną jak z Dziekanowskim, tylko że w Gwardii nie byłem.
PZ – Dużo podróżujesz. Poza Warszawą, to gdzie się czujesz najlepiej? Masz takie miejsce, gdzie lubisz ponownie powracać?
GK – Drugim domem są Tatry. Mamy tam wielu przyjaciół, nie tylko ludzi gór, ale i artystów. Każdemu polecam Teatr Witkacego z Zakopanem.
PZ – No to jesteś Pan zarobiony jak Witkacy… jak Penderecki…
GK – Jak Penderecki gdy nagrywał z Donem Cherrym! Żartuję, aż to nie, wbrew pozorom mam sporo czasu dla siebie.
PZ – Jest tego tak wiele, że na koniec opowiedz o swoich planach, Czego możemy się spodziewać w najbliższej przyszłości?
GK – Najpierw „Tajemnica rodzinna”, czyli kolejny Strasburger, kontynuacja „Pogromcy grzeszników”, na pewno pojawi się tam Heniek, ale podobnie jak w „Pogromcy” tylko w epizodzie. Kolejnych „Frajerów” chcę skończyć latem by ukazali się jesienią przyszłego roku. Kończę teraz historię, która rozgrywa się współcześnie, taką Chmielewską w spodniach i bez cenzury, czyli kryminał obyczajowy ze sporą dawką humoru. Współczesny kryminał jest już na ukończeniu i powinien otworzyć nową serię.
zdjęcie główne: Piotr Wachnik i Damian Deja
Rozmawiał: Piotr Zajdel