ZPP proponuje „huraganowe” zmiany w podatkach
Jeśli dzieje się w sprawie coś konkretnego, nie tylko „gadanego” przy herbacie, jest to wyjątek od reguły. Na udeptane pole wystąpiła para harcowników – Związek Przedsiębiorców i Pracodawców i związany z nim think-tank – Warsaw Enterprise Institute.
W 2017 roku obie organizacje wystąpiły z programem pn. Agenda Polska 2030, rozwijającym w szczegóły obiecanki ówczesnego rządu, który zapowiadał wprowadzenie jednolitego podatku pobieranego zamiast PIT oraz składek zdrowotnych i emerytalnych.
Zgodnie z radą, żeby zapowiedzi nieprzygotowanych polityków puszczać mimo uszu, kto był na tamte głuchy, ten miał rację.
„Fajterzy” nie odpuszczają, i słusznie. Zmienił się parlament, jest nowy rząd, a kto chce wygrać, ten ma wypełnić kupon i uiścić opłatę pokrywającą koszty niezbędnego pomyślunku.
Obecna propozycja ZPP „polskiej reformy podatkowej” jest ostra jak brzytwa. Składa się na nią likwidacja PIT i CIT z ich wieloma stawkami, zniesienie składek na ZUS, NFZ, Fundusz Pracy, Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Byłaby tylko jedna stawka VAT.
Oczekiwany wiatr zmian zastąpić chcieliby zatem huraganem.
W 2022 r wszystkie wymienione podatki i składki przyniosły państwu 845,27 mld zł. Wg symulacji (do sprawdzenia), po zaproponowanych zmianach wpływy miałyby być nieco większe, osiągając w warunkach tego samego 2022 r. – 872,71 mld zł. Jakim cudem?
Polegałby on na prostocie utrudniającej, a nawet uniemożliwiającej unikanie podatków i idące w miliony szwindle – od drobnych po aferalne.
Czytaj także: PIT 2023: po raz pierwszy Twój e-PIT także dla przedsiębiorców
Polska reforma podatkowa wg ZPP
Pomysłodawcy z ZPP i WEI wprowadziliby w Polsce pięć danin publicznych.
Pierwsza to jednolite opodatkowanie płac stanowiące 23,5 proc. funduszów płac pracodawców. Wpływy podatkowe byłyby mniejsze od obecnych z PIT i składek, ale ubytek zostałby zrekompensowany wpływami z innych tytułów podatkowych.
Rzuca się od razu w oczy, że wdrożeniu takiego rozwiązania towarzyszyć musiałaby kolejna reforma emerytalna, albo dzielenie części wpływów z tego podatku na strumienie dla FUS, OFE, IKE, IKZE, PPK, co byłoby koszmarem.
Doświadczylibyśmy rewolucji „win-win”. Pracodawcy ponosiliby mniejsze koszty pracy, których wysokość stanowi obecnie wysoką barierę wzrostu i rozwoju firm, a zatrudnieni otrzymywaliby więcej „na rękę”.
W stosunku do obecnych warunków, przy wynagrodzeniu brutto 4 242 zł, po wdrożeniu propozycji różnica w płacy netto na korzyść pracownika wynosić miałaby prawie 690 zł, a przy 15 tys. zł brutto aż 3 800 zł na plus.
Miliony Polaków (oraz imigrantów) pracuje w mikro firmach i w trybie tzw. jednoosobowej działalności gospodarczej (JDG), więc druga z kolei to opodatkowanie nowej Indywidualnej Działalności Gospodarczej (IDG) i małych spółek ryczałtem w wysokości od 1,5 proc. do 17 proc. (przeciętnie 10 proc.).
Kryterium ustalania ryczałtu byłaby wysokość uzyskiwanej na działalności marży w relacji do ponoszonych kosztów. Minimalna marża przy wysokich kosztach – 1,5 proc., bardzo wysoka marża i niskie koszty -17 proc.
Konsekwencją zastosowania ryczałtu podatkowego byłby brak możliwości odliczania VAT, więc w jednej z konsekwencji, w koszty nie można byłoby zaliczać osobistych wydatków przedsiębiorcy.
CIT miałby być zastąpiony postulowanym od dawien dawna przez kręgi konserwatywno-liberalne podatkiem przychodowym w wysokości 0,5 proc. dla banków i instytucji finansowych oraz 1,5 proc. dla wszystkich przedsiębiorstw spoza sektora finansowego. Podstawowa korzyść z takiej rewolucji to likwidacja możliwości tzw. optymalizacji podatkowych.
Wypłaty dywidend, czyli pożytki z „konsumowania” korzyści z posiadania kapitałów obciążone byłyby podatkiem w wysokości 23,5 proc. Wpływy byłyby niewielkie, bo mało u nas kapitału, ale też dlatego, że jest reinwestowany.
I piąta nowość. Byłaby jedna stawka VAT, a więc koniec z wielką liczbą sporów z fiskusem, z „przekrętami” w przypisywaniu towarów do stawek podatkowych, a przede wszystkim z dotkliwymi konsekwencjami nieuniknionych pomyłek.
Obecnie obowiązuje aż 5 stawek VAT (trzy główne i dwie szczególne). Wg ZPP, ujednolicona miałaby wysokość 19,75 proc., ale w dzisiejszej sytuacji geopolitycznej wpływy podzielone byłyby na dwa strumienie: 17,75 proc. „na wszystko” i 2 proc. wyłącznie na wydatki zbrojeniowe.
Stawka VAT byłaby niższa od dzisiejszej podstawowej (23 proc.), ale wpływy byłyby wyższe od teraźniejszych, bowiem obecna stawka średnio ważona VAT jest niższa od proponowanych 19,75 proc.
Postulujący potwierdzają oczywiście, że nieznacznie podrożałyby towary (głównie żywnościowe) obciążone dziś stawkami preferencyjnymi, ale zwracają uwagę na wyrównanie tego skutków w wyniku podwyższenia płac „na rękę”.
Czytaj także: Prezes ZBP o konsultacjach w sprawie zmian w podatku bankowym i w podatku od zysków kapitałowych
Podatki: reforma „win-win”?
Gdyby założenia dotyczące wpływów ze wszystkich tytułów podatkowych okazały się trafne, to wpływy podatkowe państwa ogółem byłyby wyższe o ok. 30 mld zł od osiąganych w obecnym reżimie.
Różnica jest tak niewielka, że można ją wyłączyć z rachunku oczekiwanych korzyści. Fundamentalna wśród nich jest prostota uwalniająca od biurokratycznych kosztów po obu stronach barykady podatkowej oraz od zniewalającego, codziennego bólu głowy na tle podatków, odstręczającego od biznesu.
Wydatki na żywność ponoszone przez osoby najuboższe byłyby zapewne o ok. 100 zł/mc wyższe od dzisiejszych, ale z uwagi na niewielką skalę takiego skutku pomysłodawcy nie mają „ideologicznego” problemu z wyrównywaniem takich niedoborów gotówkowych celowanymi dodatkami do wynagrodzeń i świadczeń.
Przeciwnicy zmian proponowanych przez ZPP mają zawsze za złe, że takie jak te powyżej nie zmniejszają nierówności dochodowych. Pozostawiając na boku istotę nierówności, podkreślenia wymaga, że podatki służyć mają zaspokajaniu rosnących potrzeb finansowych państwa obarczanego stale kolejnymi zadaniami. W żadnym wypadku, nie jest ich celem rozwiązywanie problemów i konfliktów natury społeczno-politycznej.
Jeśli chce się poskramiać „wybujałą”, „nadmierną”, „szkodliwą”, „nieprzyzwoitą” konsumpcję, jest do dyspozycji akcyza, która może być niekiedy nadzwyczaj dotkliwa.
Dwie stroniczki to nie jest objętość na dyskusję o szczegółach. Poza wszystkim innym, państwo zawsze ma pilniejsze sprawy „na głowie” niż system podatkowy.
Jednak milczeć nie sposób, więc robotę i głos ZPP pochwalam.