Zima demograficzna i skracanie czasu pracy
Z biedy-nędzy do relatywnego dostatku można przechodzić nie za szybko, jak u nas, ale także błyskawicznie. Drugi tryb wymaga jednak forów dla pomyślunku i wdrożenia obmierzłej chińskiej reguły „996”, czyli „zasuwania” od 9 rano do 9 wieczorem przez 6 dni w tygodniu.
Dzieci w Polsce rodzi się coraz mniej, głównie dlatego, że jest znacznie mniej kobiet w odpowiednim wieku. Mniejsze znaczenie ma zmiana priorytetów młodych ludzi, których duża grupa woli zwiedzać świat i głaskać modnego akurat psa lub pieska, niż „fajdać się” w pieluchach.
Na regres demograficzny w zakresie urodzin nakłada się dynamiczny przyrost emerytów. Oba procesy składają się na bajania o grożącej nam katastrofie demograficznej.
Czytaj także: Polska dogania Unię Europejską pod względem starzenia się społeczeństwa
Czy czterodniowy tydzień pracy to zatem dopuszczalne rozwiązanie, gdy ubywa rodaków?
W słowie „katastrofa” zawarte jest domniemanie, że niespodzianie zdarzyć się może rzecz straszna.
W tym sensie, żadna katastrofa demograficzna nie czai się za rogiem. Jest co miało być. Procesy demograficzne przypominają pory roku w naszej części świata. W maju kwitnie, latem owocuje, jesienią gnije, a zimą mrozi i nikt ani myśli zmieniać tego porządku wydłużaniem maja i skracaniem listopada.
Zimę ludnościową mieliśmy w Polsce podczas II wojny, wkrótce potem przyszła bujna wiosna z długotrwałym wyżem, po niej łagodna jesień, z czasem jednak coraz bardziej przykra. A po słocie znowu zima.
Nadejścia „demograficznych” mrozów są naturalne i nie są zaskoczeniem. Demografowie uprzedzali o tym od lat. Jednak poza rytualnymi narzekaniami, że liczba rodzimej ludności kraju spada, władze nie robiły i nie zrobiły nic.
Wprost przeciwnie, w wyniku politycznych hec, jedyny tak trafiony od trzech dekad ruch w gospodarce, czyli wydłużenie wieku emerytalnego – „poszedł w diabły”.
W czasach debiutu sztucznej inteligencji od 50 „chłopa” z łopatami potrzebniejszy jest jeden jajogłowy z doktoratem. Dwa skrajne przykłady to dobrobyt 400-tysięcznej Islandii, której Bozia dała z dobrego tylko ryby i nadal duża bieda w Indiach, z ich już wkrótce półtoramiliardową populacją.
Gdybyśmy byli pionierami AI i mieli własnego kapitału powyżej czupryny, moglibyśmy machnąć ręką na nadchodzący deficyt ludzi do pracy powtarzalnej, na której obecnie stoimy i długo stać będziemy.
Tymczasem, w początkach zimy demograficznej uruchamiamy próbę skrócenia czasu pracy. Argumentów przeciw jest tyle, że pergaminu nie starczy, więc niech wybrzmi ten najważniejszy, że bez pracy człowiek zdrowy smutnieje i więdnie, a po zbyt długim plażowaniu dostaje raka skóry.
Wiedzieli o tym już tysiące lat temu, gdy lepszym słowem na pracę była harówa. Rzymianin Marek Maniliusz ujął to w wersie: „labor est etiam ipsa voluptas” – mówiącym, że praca jest przyjemnością sama przez się?
Czytaj także: Demografia wymusi przyspieszenie wdrożenia AI w Polsce
Atrakcyjna praca w Indiach
W kontrapunkcie do bajań o potrzebie dłuższej laby, czyli o dodatkowych 52 dniach „świątecznych” w roku, relacja z Indii zamieszczona w magazynie „1843”. Tytuł periodyku to data debiutu tygodnika The Economist. Reportaż zdumiewa i zasmuca barwną opowieścią, ale tu tylko suche fakty.
Koleje indyjskie są olbrzymie. Zatrudniają obecnie ponad 1,2 mln pracowników cieszących się wieloma przywilejami pozapłacowymi, w tym gwarancją zatrudnienia aż do dnia przejścia na dobrą emeryturę, mieszkaniami służbowymi lub dodatkami do czynszu itd., itd.
Zdobyć pracę na kolei to marzenie milionów mieszkańców Indii. Obecnie stara się o etaty od robotnika torowego przez pomocnika konduktora do inżynierów ruchu i wyższych urzędników aż 30 milionów osób!!! 25 razy więcej niż na tej kolei pracuje.
Warunkiem wstępnym jakichkolwiek rozmów o etacie jest zdanie niezwykle trudnego i podchwytliwego, ogólnokrajowego egzaminu państwowego, którego data wyznaczana jest wg widzimisię Ministerstwa Kolei.
Na następny termin można czekać latami i kandydaci czekają. Co niesamowite, wyczekując sprawdzianu nie pracują, a od rana do wieczora wyłącznie uczą się, wkuwają i powtarzają, pozostając z reguły na utrzymaniu rodziny, która najczęściej ledwo wiąże koniec z końcem.
W mieście Patna nad Gangesem, większym od Warszawy, na przedmieściach Musallahpur Baat, w małych pokoikach małych domków ze światłem, ale najczęściej bez kilku innych wygód, do egzaminów kolejowych przygotowuje się ok. 500 tys. młodych ludzi w wieku do 30 lat lub 33, jeśli kandydat/ka są z najniższych kast.
Jeśli nie dotarło, to powtórzę, w jednym tylko miejscu aż PÓŁ MILIONA osób.
Jeden z bohaterów reportażu, absolwent studiów inżynierskich, zdał ostatnio ten egzamin po 6 latach przygotowań spędzonych w Musallahpur Baat. Utrzymywali go przez ten czas rodzice, którym pieniędzy los szczędził, ale kłopotów wprost przeciwnie. Teraz kandydata, czekają kolejne etapy rekrutacji.
Egzaminy nie są merytoryczne. Ich celem jest odsiew dziesiątków milionów chętnych. Stąd pytania „od czapy”.
Kto wynalazł JavaScript, jakiego pierwiastka jest najwięcej w skorupie ziemskiej, jaka jest najmniejsza liczba całkowita dla a, jeśli a456 dzieli się przez 11.

Chcecie sprawdzić, męczcie się samemu.
Może to nienajlepsza rada, ale sugerowałbym, żeby każda osoba chętna udzielać się na etacie cztery dni w tygodniu musiała w imię wyzwań przyszłości rozwiązać w przedbiegu – do udzielenia na to zgody -powyższe zadanie w ciągu 20 minut.
Mielibyśmy być gorsi od Hindusów marzących o posadzie pomagiera konduktora?
Czytaj także: Bankowość i finanse | Gospodarka | Powinniśmy mieć plan na kolejne 20 lat
