Szlachetny brzdęk audytu

Szlachetny brzdęk audytu
Jan Cipiur Fot. Autor
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Najpierw kilka historyjek o prapoczątkach audytu na deserek i dopiero potem lokalne danie główne z mięskiem, zapowiada w komentarzu Jan Cipiur.

Kto obraca nie swymi pieniędzmi, ten wie, co to audyt. Kto tego szczęścia/nieszczęścia nie zaznał, temu wyjaśnienie, że audytor to ktoś taki, kto sprawdza, szuka po księgach, budżetach, rachunkach, i częściej niż rzadziej coś groźnego lub niedobrego zwęszy.

Misję audytu oddał wiernie Josip Wissarionowicz Stalin, albo może kto inny z tej samej kamaryli, powtarzając: „dowieraj, no prowieriaj”, czyli ufaj lecz sprawdzaj, choć nie na badaczy ksiąg buchalteryjnych lub urzędowych paluchem kiwał ów wielki aforysta.

Jak na finanse słowo jest dziwne, pochodzi z łaciny. Audire to słuchać, auditus – słuchanie. W późnośredniowiecznej angielszczyźnie powstało z tego słowo audit, które z czasem oznaczać zaczęło sprawdzanie, badanie ksiąg rachunkowych. My przerobiliśmy je po naszemu i mamy dziś rodzimy, nie gęsi, audyt.

Słowo nie kojarzy się z pieniędzmi, chyba że z ich złotym brzdękiem. No i właśnie.

Audytorzy z tzw. wielkiej czwórki (Deloitte, EY, KPMG, PwC) nie dominują już na krajowym rynku audytu tak wyraźnie, jak jeszcze kilkanaście lat temu. W liczbie badań wielka czwórka ustąpiła miejsca audytorom średniej wielkości

Kiedyś, kiedyś, w czasach dawnych, pieniądze były z kruszców, ale też z metali mniej szlachetnych. Dużo pociechy miał z nich ten czy inny władca, który zarabiać ich nie musiał, wystarczyło, że nakładał podatki.

Pieniędzy królom było ciągle mało, więc – słusznie zresztą – wietrzyli przekręty majętnych poddanych czynione na daninach. Należało zatem sumienność ludu bogatego sprawdzać. A dlaczego tylko bogaczy nachodzono?  Bo w dawnych czasach biedota podatków na rzecz państwa nie płaciła, wystarczyło, że łupili ją panowie na włościach.

W wiekach już jaśniejszych, choć nadal jeszcze mrocznych, wzywano więc szlachtę angielską danego hrabstwa dwa razy do roku w jedno miejsce, żeby podatki uiściła. Na podwyższeniu ustawiać miano wielkie mosiężne naczynie, a przy nim zasiadał szeryf z wójtami – poborcy i audytorzy jednocześnie.

Jeden za drugim podchodził nieborak, mówił, ile ma królowi w monecie oddać i rzucał pieniądze do naczynia, a audytor słuchał, ile razy brzękło i czy dobrym tonem. Gdy dysonans się ujawnił, miał mieć audytor (prawie) pewność, że zamiast srebra lub złota jakiś oszust miedziakami sypnął. Historyjka pyszna, ale czy prawdziwa?

W wersji dobrze potwierdzonej w najlepszych źródłach chodziło jednak o to, że sędziom, którym powierzono pieczę nad Skarbem Koronnym (Barons of Exchequer – Baronowie Skarbu) nie chciało się czytać, więc słuchali ustnych sprawozdań z poboru składanych przez szeryfów i wójtów.

Życie kiedyś było zatem proste, nie to co dzisiaj.

Czytaj także: Deloitte: awanse w dziale strategii i transformacji technologicznej, dziale podatkowym oraz w audycie

Coraz ciaśniejszy jest gorset przepisów do bezwzględnego stosowania przez przedsiębiorstwa działające w dzisiejszej Polsce. Gorzej, że artykuły, paragrafy i ustępy są często nie do zrozumienia bez porady od mędrców najbieglejszych w piśmie prawnym. W ambarasie tym „czyste” księgi w spółce to wartość nie do przecenienia.

Ruch w tym interesie jest całkiem spory i sprawozdania dużych spółek giełdowych bada obecnie już ok. 60 audytorów

Firma doradczo-audytorska Grant Thornton (GT) stwierdziła po przebadaniu dokumentów spółek z Rynku Głównego warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych, że audytorzy z tzw. wielkiej czwórki (Deloitte, EY, KPMG, PwC) nie dominują już na krajowym rynku audytu tak wyraźnie, jak jeszcze kilkanaście lat temu. W liczbie badań wielka czwórka ustąpiła miejsca audytorom średniej wielkości.

Ruch w tym interesie jest całkiem spory i sprawozdania dużych spółek giełdowych bada obecnie już ok. 60 audytorów. Kiedyś największe polskie spółki zatrudniały wyłącznie kogoś z wielkiej szóstki (teraz czwórki).

Było je na to stać, ale po prawdzie chodziło o to, że mało który urzędnik państwowy miał w razie sporów ochotę na zapasy ze specami wspomaganymi z Nowego Jorku, Londynu, czy Tokio.

Czytaj także: Raport Specjalny | Forum Bezpieczeństwa Banków – PwC | Obserwacje Europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego w obszarze kolegiów AML/CFT

Eksperci z GT nie wdają się oczywiście w takie spekulacje. Ich zdaniem, zmiana struktury rynku usług audytorskich to skutek coraz wyższych kompetencji w drugim szeregu, jego większa elastyczność i apetyt na sukces, ale także niższe ceny. Na rozluźnienie rynku wpływ mają także, nomen omen, przepisy wymuszające na spółkach giełdowych rotację audytorów co pięć lat oraz zakaz łączenia doradztwa biznesowego z audytem.

Cykliczna zmiana audytora, czy biegłego rewidenta to także dobra rada dla wszystkich pozostałych przedsiębiorstw, bowiem zaleta w postaci dobrej znajomości spraw spółki może się z czasem zamienić w osłabiającą czujność wadę zażyłości.

Koszty badania sprawozdań finansowych idą stale w górę i są zapewne, przynajmniej w jakiejś części, funkcją systematycznego narastania przepisów złej i bardzo złej jakości.

Wprawdzie cena przebadania przez audytora 1 miliarda zł aktywów spółki Rynku Głównego GPW stoi od 10 lat niemal w miejscu i wynosi nieco ponad 60 tys. zł, to w przeliczeniu na 1 mld złotych kapitałów własnych wzrosła przez pięć ostatnich lat o jedną czwartą, do 302 tys. zł. W innym przeliczeniu cena audytu wykonanego dla statystycznej spółki giełdowej wzrosła od 2015 roku o 17 proc., do 285 tys. zł za 1 mld zł przychodów.

Zmiana struktury rynku usług audytorskich to skutek coraz wyższych kompetencji w drugim szeregu, jego większa elastyczność i apetyt na sukces, ale także niższe ceny

Kwoty na rachunkach nadal różnią się w zależności od logo na fakturze. W przeliczeniu na jeden miliard przychodów firmy z wielkiej czwórki pobierają za badanie przeciętnie 1 062 000 zł, audytorzy ze średniej półki – 490 tys., a najmniejsi -327 tys. zł.

Na tle najnowszego raportu GT (czerwiec 2021) uwaga ogólna. Narzekamy na brak innowacyjności w Polsce, choć to bzdura. Innowacje płyną u nas szerokim nurtem, ale innym kanałem: ustawodawca z fiskusem ‒ nam tak, a my jemu po swojemu i tak „da capo”, ale nie „al fine”, niestety.

Jan Cipiur

Źródło: aleBank.pl