Pora przetopić „miedziaki”?
Wprawdzie dominacja elektronicznych metod płatniczych jest wszechogarniająca i postępuje, to na szczęście gotówka nadal jest i oby pozostała w użyciu. Nie powinna zniknąć, ponieważ jest narzędziem swobody. Posługiwanie się materialnym znakami płatniczymi zmniejsza olbrzymią i narastającą przestrzeń nadzoru obywateli przez państwo, które najczęściej nie jest przecież państwem z naszych marzeń.
Nie znaczy to jednak, żeby zachowywać jej nieprzydatne relikty.
300 mln zł krąży w najdrobniejszym bilonie
Według NBP, w połowie 2023 r. w obiegu było 8,33 mld sztuk jednogroszówek, 3,61 mld sztuk dwugroszówek i 2,76 mld pięciogroszówek. Łączna wartość najdrobniejszego bilonu krążącego po rynku wyniosła zatem 83,3 mln zł (1 gr) + 72,2 mln zł (2 gr) + 138 mln zł (5 gr). Razem daje to niecałe 300 mln zł, czyli w skali kraju „wielkie nic”.
Wg dalece niedoskonałego narzędzia udostępnionego przez Ministerstwo Finansów, w latach 1995-2022 ceny w Polsce wzrosły statystycznie o 232,15 proc., a więc koszyk dóbr kosztujący w 1995 roku 100 zł, zdrożał w 2022 roku do 232 zł z groszami.
W innym ujęciu, na to co kupowaliśmy w 1995 roku za 23,14 zł dziś musielibyśmy przeznaczyć równe 100 zł. Najdrobniejszych monet potrzeba więc teraz znacznie mniej niż kiedyś.
Czytaj także: Wydarzenia i Opinie | Kongres Obsługi Gotówki | Dostęp do gotówki to prawo polskich obywateli
Zbyt kosztowne w produkcji „miedziaki”
Za eliminacją „miedziaków” przemawiają istotne argumenty. Nie są nowe. Po raz pierwszy podniesione zostały już kilkanaście lat temu i to przez sam Narodowy Bank Polski.
Utrzymywanie w obiegu monet o 1 gr, 2 gr i 5 gr wiąże się kosztami produkcji, dystrybucji i obrotu o wiele wyższymi od ich wartości nominalnej. Sam koszt wybicia jednogroszówki wynosić ma 3 groszy (gazeta „Fakt” w 2019 r.), a może ok. 5 gr (serwis TVN24 w 2009 r.).
Nawiasem, trudno pojąć, dlaczego koszty produkcji banknotów i monet stanowią „tajemnicę handlową” NBP, a najpotężniejszy amerykański bank centralny systematycznie publikuje takie dane.
Koszty produkcji nie są jednak głównym argumentem ponieważ monety o trzech najmniejszych nominałach wypuszczone na rynek wracają do NBP średnio dopiero po prawie 70 latach (Rada ds. Obrotu Gotówkowego przy NBP „Narodowa Strategia Obrotu Gotówkowego, 2021), a więc ich produkcja ma głównie charakter uzupełniający.
Koszty dystrybucji, ESG i używania najdrobniejszych monet
Do kosztów produkcji dochodzą jednak nieznane i trudno policzalne, ale realnie dokuczliwe koszty szeroko rozumianej dystrybucji i codziennego korzystania z najdrobniejszych „moniaków” – ponoszone przez przyjmujących zapłaty i klientów tracących czas na grzebanie w portmonetkach i kieszeniach.
Czas to zaś najdroższy z „towarów” i w dodatku zupełnie nie do kupienia w bardzo długich kontraktach terminowych, co najdosadniej uświadamiają spacery po cmentarzach.
Bardziej dla porządku niż w celu dowiedzenia, że są bardzo duże, ponieważ relatywnie są ledwo dostrzegalne, wspomnieć trzeba jeszcze koszty środowiskowo-klimatyczne związane z wydobyciem i przetwarzaniem metali używanych jako surowiec na „drobniaki”.
Marketingowe wykorzystywanie „drobniaków”
„Miedziaki” służą niemal wyłącznie sprzedawcom tworzącym z nich „zagrody”, do których zapędzana jest większość kupujących.
Jedna ze skuteczniejszych strategii sprzedażowych wykorzystuje zasadę, że kolejna dodatnia liczba naturalna jest większa od poprzedniej. Ulegamy zatem ułudzie, że 199 zł to „o wiele” mniej niż 200 zł. I kupujemy, bo towar wygląda na dobry, ale jest przede wszystkim „tani”.
Ulegamy zatem podświadomości zmuszającej niemal każdego z nas do uwzględniania nawet najmniejszych „okazji cenowych”.
W rezultacie na znakomitej większości metek cenowych w dużych i wielkich obiektach handlowych widzimy ceny takie jak 9,99 zł, 99,99 zł, czy 999,99 zł, chociaż nie odczulibyśmy najmniejszego uszczerbku, gdybyśmy w każdym przypadku zapłacili o grosz więcej.
W pojedynczych przypadkach gra nie jest oczywiście warta nawet ogarka świeczki, więc czemu palimy ten ogienek? Przecież wycofanie z obiegu najdrobniejszych monet nie będzie miało praktycznie żadnego wpływu na wielkości tzw. agregatów monetarnych, a więc nie będzie czynnikiem oddziałującym na ruch cen.
Czytaj także: Bankowość i Finanse | Obsługa Gotówki – Glover | Nowe trendy w automatyzacji procesów gotówkowych w banku
Amerykańskie doświadczenie z centami
Intuicja podpowiada, że powód może mieć charakter makroekonomiczny. Utrzymywanie drobniaków wiązać się może z obawami, że ich wyrugowanie zmniejszy nieco sprzedaż, a więc osłabi odrobinę rolę popytu wewnętrznego jako silnika wzrostu gospodarki. Nieistotne, że to wydumany powód bez znaczenia, przecież „może być jak jest i po co to zmieniać?”
W USA od dawna, u nas od niedawna i w bardzo małej liczbie działają automaty przyjmujące monety na funty i kilogramy. Można w nich zamienić je na „papierki”.
W kwietniu 2023 roku pewna złodziejska czwórka obrabowała w Ameryce ciężarówkę wiozącą z mennicy świeże dziesięciocentówki warte niemal 750 tys. dolarów. W ciężarówce było zatem ok. 7,5 mln monet, ale wszystkich nie udało się rabusiom zabrać, bo już te ukradzione ważyły dobrze ponad 5000 kg. Pięć ton z górką – naharować musiały się nieboraki.
Jak można było wykonać taki skok? Kierowca złamał procedury, zostawił ciężarówkę na parkingu hipermarketu Walmart w pobliżu swego domu w Filadelfii i poszedł sobie spać.
Na poręczniejszą gotówkę zuchwalcy zamieniali brzęczący łup w bankach, ale przede wszystkim w automatach Coinstar. Policja szybko ich schwytała razem z dowodami. Jeden z przejętych przez policję kwitów z automatu potwierdza, że w największej transakcji jeden z nich wymienił prawie 10 tys. dziesięciocentówek zwanych tam „dime”.
Kiedyś 10 centów miało jakąś wartość. Jeszcze w 1932 r., czyli w czasie Wielkiego Kryzysu można było za taką monetkę kupić coś małego do zjedzenia, bo dziś warta byłaby ok. 2,15 dol.
Ostatnim razem wycofano w USA z obiegu monetę w 1857 roku. Chodziło o „półcentówki”, które i tak był wtedy dwa razy więcej warte niż dzisiejszy dime.
Wycofać czy zostawić w spokoju?
Sądzę, że postulat wycofania z obiegu polskich „miedziaków” jest równie racjonalny jak głosy nawołujące do „eksterminacji” dziesięciocentówek. Prędko do tego jednak raczej nie dojdzie, bo: są ważniejsze sprawy, bo po co ludziom w głowach mieszać, nie daj Boże znowu coś spiskowego wymyślą, bo po co uwierzytelniać taką potrzebę pisząc sterty dokumentów, bo po się męczyć w tych i tak ciężkich czasach?
Pogodzić się z tym spodziewanym zaniechaniem byłoby najłatwiej, gdyby zaczęto spekulować, że byłby to zwiastun zamiaru całkowitej likwidacji gotówki, czego w imię wolności za żadne skarby nie powinniśmy sobie życzyć.