Nie strzelać do pticy!

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

Twórca Czterech Pancernych i Psa, Janusz Przymanowski, przywołał swego czasu frontową anegdotkę o załodze polskiego czołgu, która podczas walk o Przyczółek Warecko-Magnuszewski napotkała nagle na ostrzał karabinowy - powtarzający się, gdy którykolwiek z Polaków próbował tylko wychylić głowę z włazu. Co najciekawsze - atakującym był... radziecki szeregowiec, a zatem - jakby na to nie patrzeć - sojusznik. Skąd ta nagła zmiana frontu? Po całym incydencie, który na szczęście zakończył się bez ofiar, inkryminowany strzelec z rozczulającą szczerością oświadczył, iż naczalstwo rozkazało "strielat' k' pticu". Różnice pomiędzy teutońską gapą, wskazaną jako cel potencjalnego ataku a "pticą" ozdabiającą wieżyczki polskich czołgów nie miały dla mołojca - jak widać - większego znaczenia...

Niestety – miłośnicy strzelania do pticy bez uprzedniego zorientowania się, o co w ogóle chodzi bynajmniej nie odeszli w przeszłość wraz z II wojną światową. Niedawno w błysku fleszy i świetle jupiterów ogłoszono wielką zmianę, mającą ułatwić życie milionom szarych obywateli kraju nad Wisłą – poprzez redukcję danych zamieszczanych w dowodach osobistych. Kluczem do osobistej wolności Polaka ma być wyeliminowanie z dowodów osobistych adresów zameldowania – który to pomysł komponuje się z planowanym na najbliższy czas uchyleniem obowiązku meldunkowego. Jednym słowem – każdy poczuje się wolny. Niczym ptica. Ejże – czy aby na pewno?

Przede wszystkim, należy postawić pytanie: czy wymiana dowodu osobistego związana ze zmianą adresu jest faktycznie tym, co przeciętnemu Kowalskiemu sprawia najwięcej kłopotów? Można w to wątpić, biorąc pod uwagę, iż przeprowadzki z reguły nie są dokonywane kilka razy w roku, a zdecydowanie rzadziej. Ponadto, skoro rząd i tak przewiduje możliwość innej formy urzędowego zgłaszania miejsca stałego pobytu – dlaczego problemem miałoby zatem być wyrobienie – niejako przy okazji – nowego dokumentu?

Po drugie – chyba tylko liberał równie skrajny i oderwany od rzeczywistości jak pewien nie tolerujacy kobiet i pasów bezpieczeństwa polityczny celebryta może twierdzić, iż adres w dowodzie osobistym stanowi wyłącznie relikt totalitaryzmu. I nie chodzi tu wyłącznie o meldunek w hotelach czy kontrolę dokumentów na lotnisku; w tych akurat dziedzinach z powodzeniem można zastąpić adres chociażby numerem PESEL. Chodzi o przypadki, gdzie skonkretyzowanie miejsca zamieszkania uchronić może samego Kowalskiego przed większymi i mniejszymi nadużyciami z najróżniejszych stron. W tym samym czasie, kiedy w mediach dumą prezentowano wzory nowych dokumentów, rodzima opinia publiczna żyła przypadkiem rolnika spod Łodzi, któremu asesor komorniczy bez żadnego powodu odebrał ciągnik. Podkreślam – stało się to pomimo iż włościanin jednoznaczie udowadniał, iż to nie pod tym adresem zameldowany jest faktyczny dłużnik. W jaki sposób Jan Kowalski z Krakowa będzie mógł udowodnić że nie jest przysłowiowym wielbłądem, kiedy pod drzwiami pojawi się sądowy egzekutor z roszczeniem dotyczącym innego Jana Kowalskiego – tyle, że z Gdańska czy Warszawy? Tylko, że w takim przypadku bynajmniej nie będzie to wina komornika; on również nie jest Duchem Świętym, żeby odgadnąć, w jakim mieście na stałe przebywa dłużnik – przy braku obowiązku zgłoszenia tegoż miejsca…

Kłopoty, i to niemałe, czekać nas mogą również w bankowym okienku. Nie zdziwiłbym się, gdyby szefowie bankowych pionów oceny ryzyka wprowadzili korzystniejszy scoring dla osób noszących imię Dionizy, Kalasanty, Hermenegilda czy też Kunegunda – każde bowiem pospolitsze miano wiązałoby się z potężnym ryzykiem niemożności znalezienia kredytobiorcy w przypadku, gdyby zaprzestał on spłaty rat. Nawet i wskazane przypadki nie będą zapewniać wierzycielom żadnego bezpieczeństwa w sytuacji, kiedy wejdzie w życie ustawa uchylająca obowiązek meldunkowy i nie wprowadzajaca niczego w zamian. Co to będzie oznaczać dla szarego obywatela, ponoć największego beneficjenta nowych rozwiązań? Banki z pewnością nie zrezygnują ze swej statutowej działalności – w zamian wprowadzając inne dokumenty, w postaci chociażby potwierdzonego przez zarządcę nieruchomości czy władze gminy oświadczenia o miejscu zamieszkania. Zamiast jednej wycieczki do ratusza na kilka czy kilkanaście lat – przy okazji zmiany meldunku – odwiedzimy urząd za każdym razem, gdy zechcemy wziąć na raty banalny telewizor albo podpisać umowę na telewizję kablową. Ot, logika.

Tymczasem, w całym tym ferworze zmiany dowodów osobistych, nikt nie pomyślał aby pozbyć się adresów z… samochodowych dowodów rejestracyjnych. A w tym przypadku sprawa jest jednoznaczna – nie ma żadnego logicznego uzasadnienia, dla którego w dzisiejszym świecie ma w tym dokumencie figurować colokwiek poza imieniem i nazwiskiem lub nazwą i PESEL/REGON właściciela. Policja bez problemu ustali sobie dodatkowe dane przy każdej kontroli drogowej, podobnie inne służby publiczne. Ubezpieczycielowi wystarczy – zamieszczona w dowodzie rejestracyjnym i mozliwa do ustalenia na podstawie tablic – informacja o powiecie, w którym zarejestrowano auto; nigdy nie słyszałem o przypadku, żeby mieszkańcy różnych ulic w tym samym nieście płacili z tego powodu inne stawki na OC czy AC. Wszystkim zaś pozostałym – mechanikom, parkingowym, holownikom – informacja o miejscu zamieszkania czy siedzibie właściciela pojazdu jest po prostu niepotrzebna. Nie wspomnę o kosztach, jakie posiadacz – dajmy na to – 50 czy 100 cięzarówek musi ponieść po banalnej przeprowadzce siedziby firmy z jednej strony ulicy na drugą. Wymiana samego – jednego – dowodu rejestracyjnego to przeszło 80 złotych.

Jeśli zatem zwolennicy deregulacji chcieli sobie postrzelać – to właśnie ten biurokratyczny absurd powinni wziąć na cel w pierwszej kolejności. Niestety – dla niektórych liczy się bardziej sam fakt oddania strzału aniżeli późniejsze jego efekty…