Muzyczny „Wiedźmin”

Muzyczny „Wiedźmin”
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Musical "Wiedźmin", najnowsza produkcja Teatru Muzycznego jeszcze na długo przed premierą rozbudził gorące dyskusje i oczekiwania - zarówno miłośników prozy Andrzeja Sapkowskiego, jak i wielbicieli reżyserskiego kunsztu Wojciecha Kościelniaka.

Ci pierwsi raczej obawiali się konfrontacji musicalowej konwencji z mroczną, gęsto utkaną  materią literacką gatunku fantasy, ci drudzy zaś oczekiwali dzieła wybitnego, które skutecznie konkurować by mogło z zachodnimi produkcjami. Atmosferę wyczekiwania na światową prapremierę podgrzewało to na tyle skutecznie, że na długo przed tą oczekiwaną datą wykupiono bilety na  przedstawienie aż do końca stycznia roku 2018! Sukces frekwencyjny był i jest zatem zagwarantowany, co dla  największej  w tej chwili polskiej sceny muzycznej nie jest bez znaczenia. Wszak „Zły” na podstawie  powieści Leopolda Tyrmanda tej samej spółki (Kościelniak-Dziubek) – mimo, że artystycznie był spektaklem udanym, to okazał się chyba za mało „musicalowy” i zbyt trudny dla przeciętnego widza. A może to materia fabularna okazała się – z dzisiejszej perspektywy – zbyt oddalona od współczesnych realiów? Ale  „Wiedźmin” od jakichkolwiek realiów oddalony jest wszak  jeszcze bardziej, choć nie zabrakło w przedstawieniu pewnych współczesnych aluzji, które premierowa publiczność nagrodziła osobnymi brawami.

Uważam Wojciecha Kościelniaka za wybitnego twórcę autorskich spektakli muzycznych, w których jego reżyserskie piętno można rozpoznać od pierwszych scen. Tak też jest z „Wiedźminem” – można tu od samego początku podziwiać jego fantastyczne pomysły inscenizacyjne, a zwłaszcza niesamowitą umiejętność operowania  obrazami, działającymi na wyobraźnię i budowania drugiego, czy trzeciego planu, dzięki czemu widzowie cały czas zastanawiają się, czym jeszcze zostaną zaskoczeni. Choreografia i sceny grupowe oraz ruch sceniczny  są tu ściśle podporządkowane reżyserskiej myśli.  Te pomysły doskonale wpisują się też w  konwencję gatunku, który posłużył za oś fabularną całego przedstawienia. Niezmiernie ciekaw jestem, jak odebrał taką właśnie teatralną konwencję sam autor, obecny na prapremierze i przywitany gorąco przez publiczność Teatru Muzycznego. Kościelniak zbudował bowiem swój spektakl aż z pięciu  opowiadań Andrzeja Sapkowskiego i dla kogoś, kto tej prozy nigdy nie czytał, dość trudne będzie nadążenie za zaproponowaną linią fabularną z licznymi retrospekcjami. Ale nie to przecież jest w tym przedstawieniu najważniejsze – „Wiedźmin” Kościelniaka aż skrzy się od zachwycających pomysłów i scen, podbudowanych scenografią, projekcjami multimedialnymi, akrobacją czy świetnymi kostiumami.  I nie wierność ukształtowanym wyobrażeniom licznych czytelników tej literatury czy użytkowników gier komputerowych jest tu najważniejsza. Ba, może być nieco zaskakujące i dla „wyznawców” wiedźminowskiej sagi nieco rozczarowujące, że  same  sceny walk z użyciem  mieczy nie są tu tak istotne, bowiem potraktowano je nieco marginalnie.  Widocznie reżyser doszedł do słusznego wniosku, że nie jest w stanie konkurować w tej dziedzinie ze światem wirtualnym, zatem   sceny walk są raczej uproszczone i zaznaczone cieńszą reżyserską kreską. Kościelniak rekompensuje nam to  jednak w dwójnasób innymi, często porywającymi pomysłami (np. scena zjaw, poruszających się na segwayach w takt songu „Ballada o umarłych”, wyśpiewanego przez Renię Gosławską  – która w samym spektaklu gra rolę konia Geralta – „Płotki”).

Jeden z zaprzyjaźnionych (i absolutnie zachwyconych, trzeba dodać)  recenzentów, napisał o „teatrze totalnym” i „kościelniakach” jako odrębnym gatunku, inny zaś –  o wyjątkowo udanej konwencji musicalowej opowieści o tytułowym bohaterze.  Dla mnie to jednak na pewno raczej wielowątkowy, fascynujący  spektakl muzyczny, niż klasyczny musical. Bardziej już zgodziłbym się na sformułowanie „teatr autorski”, bo Wojciech Kościelniak rzeczywiście wypracował – kolejnymi udanymi inscenizacjami w wrocławskim Capitolu i Teatrze Muzycznym w Gdyni – nie tylko  własną markę, ale i rozpoznawalną artystyczną formułę, wykorzystującą wszystkie dostępne teatralne „chwyty”  i możliwości techniczne dużej sceny, wspomagając się technologicznymi gadżetami ( np. wspomniana już świetna grupowa scena tańca umarłych na elektrycznych deskorolkach).   To rzeczywiście jest teatr totalny, ale trzeba jednak zaznaczyć, że  Kościelniak jest na pewno wyjątkowo  pojętnym uczniem takich twórców (starszych o pokolenie)  jak Wojciech Krukowski z Akademii Ruchu, Krzysztof Jasiński z Teatru STU  czy Lech Raczak z Teatru Ósmego Dnia. Potrafi przy tym  doskonale i  twórczo wykorzystać  i rozwinąć ich  (oraz szeregu innych alternatywnych grup teatralnych) wcześniejsze doświadczenia reżyserskie i inscenizacyjne. Z kolei sam pomysł wprowadzenia na scenę segwayów jako żywo przypomina mi udaną próbę Adama Hanuszkiewicza wykorzystania motocykli w realizacji „Balladyny”, za co skądinąd  ten ostatni zebrał wtedy solidne cięgi od wielu recenzentów. Skądinąd, kto wie, czy to nie  właśnie baśniowa sceneria klasycznej „Balladyny” (z wodną nimfą, władczynią Gopła – Goplaną oraz jej sługami,  Skierką i Goplaną czy dziejopisem Wawelem) nie zainspirowała kiedyś Sapkowskiego do stworzenia kilku postaci z brokilońskiego lasu?

Piotr Dziubek, jako kompozytor, stworzył swoją muzyczną ilustrację z rozbudowanymi partiami orkiestrowymi, bogato  rozpisaną na różnych wykonawców. Kto chce poznać (utrwalić w pamięci) całość tego bogatego materiału, znajdzie ją na dostępnej już w Teatrze Muzycznym płycie. Muzyka stworzyła też dobrą podbudowę do wielu kolejnych epizodów i wokalnych partii, zarówno indywidualnych, jak i chóralnych. Duże brawa dla Agnieszki Szydłowskiej, tradycyjnie już odpowiedzialnej za przygotowanie wokalne całego zespołu. Pewien niedosyt pozostawia brak (ale to – z drugiej strony – już pewien znak rozpoznawczy Dziubka, który ma za sobą gdyńskie doświadczenia „Chłopów” czy „Lalki”) wyrazistych motywów, które nuciłoby się wychodząc po spektaklu. Z kilkunastu songów pozostaje w pamięci „Belleteyn”, jako ilustracja dionizyjskiego w wymowie Święta Miłości czy wspominana już przejmująca „Ballada o umarłych”. Z partii, które przypisano do głównego bohatera (zdystansowany, stonowany, lekko „wycofany” Modest Ruciński), najbardziej przebojowa okazuje się, o dziwo,  bajka o kocie i liście, zaśpiewana dla małej Ciri. I to właśnie ona (w tej  roli na premierze – Marysia Blaszkiewcz) ukradła  tak naprawdę cały show Wiedźminowi, zachwycając nie tyle swoimi wokalnymi możliwościami, co naturalnością oraz  bezpretensjonalnością i od  samego początku podbijając serca premierowej widowni.

Mam pewien kłopot z tradycyjnym już w moich recenzjach, indywidualnym wyróżnieniem któregokolwiek  z wykonawców,  bo niewątpliwie na gratulacje zasłużył cały, niezwykle wyrównany  zespół Teatru Muzycznego. Jeśli jednak… to chyba wskazałbym tym razem na drugoplanową, ale niezwykle ważną rolę Karoliny Trębacz, która jako Królowa Calanthe nie tylko popisała się wokalnie (zwłaszcza w „Dwunastu  uderzeniach zegara”), ale i  aktorsko. Trzeba również zauważyć Katarzynę Wojasińską jako Yennefer i debiut na scenie Teatru Muzycznego w tak poważnej roli –  Jakuba Badurki jako Jaskra, pełniącego rolę narratora całej opowieści.

Osobne wyrazy uznania należą się jednak Damianowi Sternie – autorowi scenografii i całemu zespołowi, który jego dekoracje ożywił licznymi animacjami, wizualizacjami  i projekcjami (rozpisanymi na 8 rzutników). Zachwycały też kostiumy Bożeny Ślagi, dzięki którym np. świat leśnych driad zyskał zupełnie nowe  odcienie, a ich nakrycia głowy są wręcz majstersztykiem.

Nie muszę chyba nikogo jakoś specjalnie przekonywać, że wizyta w baśniowym, wiedźmińskim świecie, stworzonym na deskach Teatru Muzycznego będzie ekscytująca. Czy jest to jednak rzeczywiście świat  jeszcze Sapkowskiego czy już bardziej  Kościelniaka, musicie się przekonać sami.

Jak się okazuje, widzowie swoje już jednak  wiedzą i dlatego ci, którzy nie zaopatrzyli się w bilety odpowiednio wcześniej, teraz muszą poczekać na swoją szansę ponad 6 kolejnych miesięcy. Zupełnie jak na West Endzie czy Broadway’u! A gdyński Teatr Muzyczny tą produkcją jeszcze bardziej umacnia swoją pozycję na krajowym rynku. Czekam zatem niecierpliwie na odpowiedź warszawskiego Teatru Roma w postaci musicalu „Piloci”. To już za kilka tygodni.

Wojciech Fułek

„Wiedźmin”,  prapremiera: Duża Scena Teatru Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni, 15 września 2017.

Musical na motywach prozy Andrzeja Sapkowskiego (scenariusz powstał na podstawie opowiadań „Miecz przeznaczenia”, „Kwestia ceny”, „Ostatnie życzenie”, „Coś więcej”, „Okruch lodu”). Adaptacja i reżyseria: Wojciech Kościelniak, Muzyka i kierownictwo muzyczne: Piotr Dziubek, Teksty piosenek: Rafał Dziwisz, Scenografia: Damian Styrna, kostiumy: Bożena Ślaga, choreografia układów akrobatycznych: Mirosława Kister-Okoń, choreografia walk: Artur Cichuta. Animacje: Eliasz Styrna, Artur Lis, Mateusz Kamiński, Mateusz Kamiński, Sebastian Sroka.