Edukacja ekonomiczna: matematyki lepiej uczmy
Wyszukiwarka podrzuciła natychmiast, że GMAT to nazwa testu komputerowego (Graduate Management Admission Test ) używanego w selekcji kandydatów na studia menadżerskie MBA. Sprawdza się z jego użyciem umiejętności kandydatów, w tym matematyczne.
Mimo, że od matury minęło już pół wieku, z równaniem poradziłem sobie chwacko. Słusznie wyliczyłem po chwili właściwą liczbę 18.
Zdziwiłem się zaraz potem, że elementem testu dla przyszłej elity biznesu są zadania tak proste. Jednak dość chyba rozsądnie przyszło mi po chwili do głowy, że coś trudniejszego mogłoby odstraszyć spore rzesze potencjalnych studentów, z olbrzymimi stratami dla uczelni.
Słabość tradycyjnej edukacji finansowej
Wyłania się z tego tła problem o niebo poważniejszy, jakim jest olbrzymia nieporadność większości ludzi w kwestiach finansowych, nawet tych – wydaje się – zupełnie prostych.
Nie podzielam poglądu, że poprawa wiedzie przez akcje, poradniki, kursy dla dorosłych, których na świecie prowadzi się miliony. Nic z tego nie wychodzi, ich skuteczność jest przeraźliwie mała.
Amerykańska fundacja FoolProof (dosłownie – niezawodna, ale chodzi raczej o odporność np. na blagę) głosi opinię, że „dzisiejsze sposoby pokonywania analfabetyzmu finansowego są nieskuteczne ponieważ niemal wszystkie źródła wiedzy w tej dziedzinie są bezpośrednio lub pośrednio dziełem biznesów zarabiających na błędach finansowych popełnianych przez konsumentów”.
Tradycyjna edukacja finansowa nie prowadzi do pożądanych skutków
Twierdzenie zbyt mocne, żeby było prawdziwe, co jednak nie zmienia postaci rzeczy.
Prof. Lauren E. Willis z Loyola Law School w USA opublikowała w tym roku pracę o „Alternatywach Edukacji Finansowej” (Alternatives to Financial Education), która ma być rozdziałem w zapowiadanym jeszcze na ten rok „Podręczniku Alfabetyzacji Finansowej” (Handbook of Financial Literacy).
Autorka przytacza w niej historyjkę o tym jak to pewna amerykańska szkoła zaprowadziła uczniów po wiedzę do miejscowego banku. Każdemu dziecku założono rachunek osobisty z wkładem w wysokości 5 dolarów. W założeniu chodziło o to, żeby wpoić maluchom przekonanie, że banki to instytucje godne zaufania.
Jednak wkrótce miejscowy bank został przejęty przez większego drapieżnika. Nowe władze szybko wprowadziły swoje porządki rodem m.in. z kursów MBA i wprowadziły sporą opłatę za utrzymywanie rachunków z niskim saldem. Dzieci zostały bez ani centa na rachunku, ale i tak odebrały lekcję. A że niezgodną z pierwotnymi intencjami…
Potrzebni przewodnicy
Zgadzam się z wnioskiem Lauren Willis o tym, że tzw. tradycyjna edukacja finansowa nie prowadzi do pożądanych skutków. Gdy jednak chodzi o jej recepty, w których wyraża nieskrywaną niechęć do tzw. neoliberalizmu i pisze o „progresywnej redystrybucji od tych, którzy mają zbyt wiele, do tych którzy mają mniej niż dosyć”, to zgody być nie może.
To matematyka jest kluczem do poznawania i rozumienia mechanizmów
Gdybym był ekonomistą uniwersyteckim, napisałbym językiem nowomowy, że prof. Lauren jest wyrazicielką „progresji regresywnej”, czyli postępu prowadzącego do tragedii. Wielkie rozwarstwienie dochodowe jest przykrym faktem, ale też droga do lepszego świata nie prowadzi przez siłowy zabór, ponieważ na koniec nie ma co dzielić i nawet zapałki dzielić trzeba na czworo.
Wstępem do jakichkolwiek rozwiązań tego wielkiego problemu jest powszechna „kumatość” w kwestiach finansowo-ekonomicznych, bo tylko ludzie świadomi złożoności spraw są zdolni podejmować rozsądne decyzje dotyczące siebie i ludzkości, co nie oznacza oczywiście, że takie podejmują.
Nie ma innej dziedziny nauki, w której absolutnie wszystko wynika z czegoś i łączy się ze wszystkim innym. To matematyka jest kluczem do poznawania i rozumienia mechanizmów. Nie szukajmy zatem innych metod, bo są tak skuteczne, jak maść na szczury. Matematyki lepiej uczmy.
Podręcznik do matematyki nie wystarczy – żeby ją opanować, niezbędny jest przewodnik
Odwołam się do osobistego przykładu, ale myślę, że wart jest pokazania. Przez całe życie szkolne byłem z matematyką na lekki bakier: zdarzały się piątki (dzisiejsze szóstki), były też dwójki (dziś jedynki), ale najczęściej od 3 plus do 4 minus. Podobnie było na maturze, a umyśliłem sobie studiowanie ekonomii, gdzie biletem wstępu była matematyka zdana jak najlepiej na egzaminie wstępnym.
Sporo intrygujących szczegółów pamiętam jeszcze, ale wystarczy, że trafiłem na kilkutygodniowy kurs przygotowawczy, który był powtórzeniem matematyki z liceum. I wtedy: Eureka!!! Młody, tuż po studiach matematyk, ale nie nauczyciel, znakomity w przekazywaniu wiedzy i w pomocy na jej zakrętach sprawił, że nagle wszystko stało się jasne, logiczne, zrozumiałe.
Na egzaminie wstępnym na uczelnię, która dziś nosi nazwę Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu uzyskałem 3 lokatę na 700-800 zdających. Na studiach – z matematyki i statystyki piątki.
Nie tylko w Polsce biją na alarm z powodu luk kadrowych i relatywnie niskich umiejętności nauczycieli. Z zawodu odchodzą również np. w Ameryce. Przyczyny są strukturalne. Problem z analfabetyzmem matematycznym i w konsekwencji także fizyko-chemicznym zamiast maleć, narasta.
Nie twierdzę, że to sprawę załatwi, ale zaszkodzić z pewnością nie zaszkodzi. Wykorzystałbym doświadczenia i sprzęt z covidowych lekcji zdalnych, wyłuskałbym gdzie się da najlepszych matematycznych pedagogów i im powierzyłbym wykłady/lekcje matematyki w wyższych klasach szkół podstawowych oraz liceach i technikach. Nauczyciele na miejscu w klasach byliby do gruntowania wiedzy.
Mogę błądzić, ponieważ nie kieruję się wiedzą, a jedynie osobistym doświadczeniem, które mówi, że takich nauczycieli jak mój porucznik zwerbowany do wojsk lotniczych pół wieku temu jest jak na lekarstwo i nie starczy ich w Polsce nawet dla kilku procent szkół. Wiem natomiast, że podręcznik do matematyki nie wystarczy – żeby ją opanować, niezbędny jest przewodnik. I to jak najlepszy.