Wybrańcy fortuny
Idzie człek ulicą, a tam idą inni – jak on szarzy i nad życiem pochyleni. Odpali telewizor – a tam uśmiechnięci ludzie w schludnych garniturach, wiecznie z siebie zadowoleni. Ot, wybrańcy fortuny. A może jej zakładnicy?
Sekretarz Wydawnictwa Centrum Prawa Bankowego i Informacji. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego (Instytut Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej). W dziennikarstwie pracuje od 33 lat, od 25 lat w sekretariatach redakcji. W Wydawnictwie CPBiI od grudnia 2005 r.
—
Opinie wyrażone w blogach są opiniami ich autorów i nie przedstawiają oficjalnego stanowiska wydawcy aleBank.pl.
Idzie człek ulicą, a tam idą inni – jak on szarzy i nad życiem pochyleni. Odpali telewizor – a tam uśmiechnięci ludzie w schludnych garniturach, wiecznie z siebie zadowoleni. Ot, wybrańcy fortuny. A może jej zakładnicy?
Myślenie nie boli, ani tym bardziej nie jest sportem ekstremalnym. Uprawiać zatem może je każdy. A nawet, ale to moje prywatne zdanie, powinien. Sęk w tym, że myślenie myśleniu nierówne. Jak i człowiek człowiekowi zresztą.
O ludziach, którzy robią znakomite interesy powiada się, że mają do nich nosa. W ich jednak wypadku i nos (czyli wyczucie), i czoło (czyli intelekt) jednakowo ważną odgrywają rolę. Zupełnie inaczej jest z tymi, którzy dziś robią kariery. W ich przypadku decyduje nos. Najczęściej co i raz zadzierany wyżej.
Bo to wymierający dziś gatunek. Sztuczna inteligencja coraz częściej zastępuje naturalną. Nabyta zaś – wrodzoną. Rzekł dawno temu towarzysz watażka Stalin, że trzeba dużej odwagi, by być tchórzem w Armii Czerwonej. Wcześniej Anatole France (właściwie Jacques Anatole Thibault – poeta, powieściopisarz i krytyk francuski) stwierdził – w miarę jak się starzejemy, odkrywamy że najrzadsza jest odwaga myślenia. A jeszcze wcześniej Georg Christoph Lichtenberg (niemiecki satyryk, aforysta, krytyk sztuki) obwieścił – istnieją ludzie, którzy mają tak mało odwagi, by stwierdzić cokolwiek, że boją się nawet oświadczyć, iż wieje wiatr – chociaż wyraźnie to czują – o ile nie usłyszą przedtem, że ktoś już to powiedział.
Myślę więc jestem – stwierdził onegdaj Kartezjusz. Ale mylił się ten jeden z najwybitniejszych uczonych XVII wieku, uważany za prekursora nowożytnej kultury umysłowej. Dziś do szczęścia wystarczy być, po co jeszcze myśleć?
A jednak się kręci – miał stwierdzić Galileusz. I rzeczywiście kręci się ten świat bez względu na to, ilu idiotów stało się głównymi jego menedżerami. A że menedżerowie takowi władzą dzielić się nie chcą, za to odpowiedzialnością jak najbardziej, to i otaczają się innymi, niższej kasty managerami, których dawniej radą królewską nazwać by wypadało.
Jeśli człowiek nie ma nic do powiedzenia, powinien milczeć. Jaki sens ma gadanie o tym, co wydarzyło się w świecie, skoro na bieżąco czynią to telewizja i portale internetowe. A komentować to – przecież może każdy. Warto raczej zastanowić się nad tym, co dają one światu i ludziom – zabijają w nich wiarę w coś, czy wręcz przeciwnie, na nowo ją rozbudzają. Ale nie każdego na taką refleksję stać.
Nie ma w świecie nic bardziej nudnego niż zagajenie rozmowy stwierdzeniem „ładną (lub brzydką – w zależności od okoliczności) pogodę dziś mamy”. Jeśli w ten sposób chce ktoś poderwać osobę, która wpadła mu w oko, już na samym starcie ma przechlapane. Ale cóż, ukryć się nie da, że owa pogoda ma – i to dość znaczący – wpływ na człowieka i jego życie. Nawet tego, co to już swoje na tym świecie przeżył, liczy sobie sto kilo żywej wagi i przy tym całkiem jeszcze żwawo się rusza.
Jakiś czas zastanawiałem się nad tym i dziś jestem już pewien: zbiór tak zwanych prawd oczywistych nigdy nie pozostanie zamknięty. Każdy dzień, ba każda minuta niesie ze sobą kolejną wartą zapisania myśl.
Współczesny świat przestał być miejscem, którym można się zachwycić. Coraz mniej w nim ludzi twórczych, coraz więcej odtwórczych; coraz mniej myślących, coraz więcej konsumentów. Znikają idealiści, rosną szeregi konformistów. Stał się bazarem, na którym handlować można wszystkim – ideami, stanowiskami, tytułami, golizną, sensacją, poglądami, ludźmi, wiarą, ba nawet śmiercią. Praktycznie nie istnieje już coś takiego, jak tabu, a przyzwoitość to raczej słownikowa definicja niż praktyka dnia powszedniego. A na dodatek handlarze głośno i natrętnie zachęcają do kupna ich i tylko ich towarów. Naprawdę można się w tym wszystkim pogubić.
Citius, altius, fortius – czyli szybciej, wyżej, silniej (choć znacznie częściej, a niestety opacznie mówi się: szybciej, wyżej, dalej) to dewiza igrzysk olimpijskich przyjęta przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski w roku 1913. Odnoszę wszakże wrażenie, że współczesny człowiek przejął się nią aż zanadto i na dodatek pojmuje opacznie.
Polacy zawsze słynęli z odwagi. I z patriotyzmu. Z tym drugim nieco dziś gorzej, za to odważnych na szczęście nie brakuje. Zwłaszcza publicznie, bo o odwadze cywilnej wiele dobrego powiedzieć się nie da.
Czasy kiedy poeci kłaniali się rosyjskiej rewolucji czapką do ziemi szczęśliwie minęły. Między Bogiem zresztą a prawdą wcale nie jestem taki pewien, czy owa rewolucja czapkowania oczekiwała. Wszak, przynajmniej w założeniach, ludzie mieli po niej być równi.
Im dłużej żyję na tym świecie, tym bardziej się przekonuję, że wielu współczesnych przypomina średniowiecznych rycerzy. Nie żeby jakieś technologiczne zacofanie – a broń Boże. Tablety i smartfony to dla nich bułka z masłem. Nie żeby przewaga ducha nad materią – wręcz przeciwnie. Uważają, że im więcej się ma, tym bardziej się jest. Nie żeby wierność ideałom – a po co.
Zaiste w ciekawych czasach żyć nam przyszło. Teoretycznie niby rozum zatryumfował nad materią, praktycznie zaś ona i tak co chce robi. Wcale nie najtęższe głowy mają coś do powiedzenia. Raczej ci, co czasem nie bardzo wiedzą, co mówią, ale to i tak mówić i istnieć im nie przeszkadza.
Miał być koniec świata i jakoś nie było. Pewnie za to będzie koniec starego roku i początek nowego. A z pewnością nie zabraknie nigdy i nigdzie ludzi, co to pępkiem świata są dla siebie i nadziwić się nie mogą, że za takowy inni uznać ich nie chcą.
Ostatnio jakże modnym słowem stało się posłuszeństwo. Odmienia się je przez wszystkie możliwe przypadki, wciąż o nim przypomina, są nawet tacy, którzy się nim chlubią. Co do mnie, swoisty mam do niego stosunek. Może to wina wychowania, w którym nacisk na myślenie, a nie posłuszeństwo położono. A czyniono tak, bo tym się kierowano, że ojca i matkę czcić należy, a nie ślepo słuchać.
Mamy 26 listopada, a za oknem słoneczko świeci, że aż miło. Aż dziwne, że nikt jeszcze z rządzących (a pisze te słowa o 14.00) nie stwierdził, że to ich sukces. Jak tak dalej pójdzie, to przypiszą go sobie partie opozycyjne. A jak i te zaśpią, przypną się do tego rządzący niższych szczebli.
Wiele się ostatnio słyszy o rządach i rządzeniu. A i o rządzie niemało. Mieć na jego temat własne zdanie to niewątpliwe osiągnięcie demokracji. Wyrażać je głośno – o to już zupełnie inna sprawa.
Współczesny świat stał się hałaśliwy, jak nigdy wcześniej. Równie hałaśliwy jest współczesny człowiek. Krzyczy, gada, paple – jakby bał się ciszy. A może rzeczywiście się boi. Bo dziś liczą się miałkie rzeczy i miałcy ludzie. Im hałas nie przeszkadza.
Myślę więc jestem – stwierdził onegdaj jeden z filozofów. Na dodatek matematyk i fizyk. A zatem człowiek raczej konkretny. Skoro zaś konkretny, to znaczy wiedzący, co mówi. I tu mam wątpliwość. Być może owo Kartezjuszowe cogito ergo sum odnosiło się do XVII wieku i znakomicie wówczas sprawdzało. Być może wtedy, żeby rzeczywiście istnieć, trzeba było myśleć. Ale niekoniecznie sprawdza się to w wieku XXI.
Nieszczęściem władzy wcale nie jest to, że nie ma żadnej długotrwałej strategii działania i reaguje jedynie – mniej lub bardziej rozsądnie – na zaczepki opozycji. To bowiem jest tragedią społeczności, której przyszło pod rządami tejże władzy żyć. Nieszczęściem władzy jest brak pomysłów i autorytetu.
Nauka sobie, życie sobie a politycy sobie. Jak zwykle zresztą. I jak nie interesowali się losem polskiej nauki, tak i nie interesują się dalej. Podobno życie jednak nie znosi próżni. Może jest więc nadzieja i dla polskich uczelni. Wszak, jak powiadała śpiewana onegdaj przez Andrzeja Rosiewicza piosenka: student żebrak, ale pan…
Jak ma być dobrze, skoro coraz więcej osób mających pomysły na wszystko, a coraz mniej tych, którzy rzeczywiście coś robią. Ci pierwsi są przy tym pewni siebie – aż do przesady. Gorzej, że z reguły i z pomysłami, i z ambicją ich za wszelką cenę zrealizowania przesadzają.
Człowiek jest tak cudownie skonstruowany, że zawsze zrzuca winę na innych. Albo przynajmniej wynajduje sobie okoliczności łagodzące – twierdzi Éric-Emmanuel Schmitt (francuski filozof, dramaturg, eseista i powieściopisarz). I, niestety, ma rację. Dowodów tego aż nadto – wystarczy tylko rozejrzeć się wokół siebie.
Dawniej życie było nieco prostsze. A i porozumieć się było łatwiej. Słowo bowiem z reguły jedno miało znaczenie, a gdy ktoś je dawał, można było być pewnym, iż zrealizuje, co obiecał. Dziś pewności takiej mieć już nie można. Po trosze pewnie i przez rozmaite słów pojmowanie. Weźmy na przykład takie jajko, albo lepiej jaja. Kiedyś kojarzyły się wyłącznie z ptakami, osobliwie zaś z kurami, choćby przez odwieczny problem, co było pierwsze – jajko czy kura. Ewentualnie jeszcze z posiłkami, w czasie których brylowały jaja w różnych postaciach.
Rzeczywistość skrzeczy. Rzeczywiście – skrzeczy. I to tak, że aż w zębach łupie. Nie warto nawet wokół siebie się rozejrzeć, bo gdzie by człek oka nie skierował, nie ma na czym spojrzenia zawiesić.
Zastanawiam się czasem, czy aby nie powinniśmy rozszerzyć definicji współczesnego człowieka o jeszcze jedno słowo. Wydaje mi się bowiem, że dotychczas używane określenie człowiek rozumny nie do końca jest wystarczające. Charakterystyczne dla współczesnych jest bowiem ciągłe czegoś szukanie. Uważam zatem, że zasadne byłoby sformułowanie człowiek rozumny poszukujący. I na dodatek, jak to brzmi!
„Idź złoto do złota. My Polacy bardziej się w żelazie kochamy” – rzekł ponoć poseł Bolesława Krzywoustego, Skarbimir (zwany też Skarbkiem) cesarzowi rzymskiemu narodu niemieckiego, gdy ten pokazywał mu wielkie skrzynie pełne złota. I zdjąwszy pierścień z palca wrzucił go jednej z nich. Szkoda jeno, że z biegiem czasu pokochaliśmy złoto i błyskotki ponad wszystko.
Coraz mniej w tym świecie ludzi wartych szacunku, za to coraz więcej zadowolonych wyłącznie z siebie imbecylów. Może mocne to słowa, aliści niestety prawdziwe. Bo kogóż wokół nas więcej – ludzi faktycznie otaczającą ich rzeczywistością zainteresowanych, czy też zainteresowanych wyłącznie sobą?