Bankowość i Finanse. Rynek Bankowy: Sądy powszechne nie rozwiążą tego problemu
Karol Mórawski: Jakie są najważniejsze postanowienia wyroku TSUE w sprawie kredytów denominowanych i indeksowanych w walutach obcych?
– Orzeczenie z 3 października było oczekiwane przez wielu w nadziei, że przetnie ono wszelkie spekulacje i definitywnie rozstrzygnie problemy związane z tą częścią portfela kredytowego. W szczególności przedstawiciele frankowiczów byli przekonani, że unijny trybunał wskaże konieczność unieważnienia wszystkich umów o kredyty indeksowane bądź denominowane do obcych walut. Ostateczna treść orzeczenia TSUE przyniosła rozczarowanie tej części kredytobiorców, którzy uwierzyli zapewnieniom, składanym nie tylko przez kancelarie odszkodowawcze, ale i niektórych urzędników państwowych. Dziwić może fakt, iż tak wielu profesjonalistów formułowało tego rodzaju opinie. Wszak TSUE w procesie orzekania był ograniczony pytaniami prejudycjalnymi, które zgłosił Sąd Okręgowy w Warszawie. Kilkadziesiąt tez, zawartych w uzasadnieniu tego wyroku, ukazało w istocie, jak bardzo złożony jest to problem i jak wiele wątpliwości natury interpretacyjnej wywołuje jego treść. Związek Banków Polskich podjął się próby gruntownej analizy tego dokumentu, z uwzględnieniem dotychczasowego orzecznictwa TSUE w materii kredytów indeksowanych i denominowanych. Stanowisko to upublicznił w formie komunikatu.
KM: Jakiego rodzaju są to ustalenia?
– Żeby mówić o upadku umowy kredytowej bądź konieczności jej zmiany, w pierwszym rzędzie należy bezwzględnie stwierdzić, czy umowa zawiera zapisy niedozwolone, co wcale nie jest oczywiste. W wielu przypadkach orzeczenia sądów krajowych nie stwierdzały takich klauzul i oddalały roszczenia konsumentów. Jeżeli sąd stwierdzi istnienie klauzul abuzywnych, wówczas powinien podjąć działania na rzecz zmiany tego stanu rzeczy z uwzględnieniem stanowisk banku i kredytobiorcy, w zakresie utrzymania umowy w niezmienionym kształcie, przekształcenia jej w kredyt złotowy bądź wreszcie upadku umowy, jeżeli konsument nie wyraziłby zgody na jej utrzymanie. TSUE podkreślił, że niedopuszczalne jest zastosowanie przez sąd krajowy przepisów o charakterze klauzul generalnych, takich jak zasady współżycia społecznego czy zasada słuszności, po to, by dokonać sui generis naprawy wadliwych zapisów. Sąd może natomiast użyć tzw. przepis dyspozytywny, o ile takowy istnieje. W ocenie Związku Banków Polskich taki charakter ma artykuł 358 § 2 k.c., który przewiduje możliwość zastosowania kursu średniego NBP w miejsce kursów pochodzących z tabel ustalonych przez zarząd banku. Ponadto za zgodą obydwu stron skład orzekający może zastosować inne regulacje.
TSUE wskazał wprost na możliwość zawarcia ugody pomiędzy bankiem a kredytobiorcą, której skutkiem byłoby nawet daleko idące przekształcenie umowy. Czy zastosowanie przepisu dyspozytywnego wymaga zgody konsumenta? Kwestia ta dotychczas nie została wyjaśniona. ZBP opowiada się za interpretacją, w myśl której nie jest to niezbędne, tym niemniej pojawiają się inne stanowiska. W mojej ocenie, kwestia ta będzie wymagać skierowania kolejnego zapytaniem prejudycjalnego do TSUE, chyba że pod wpływem orzecznictwa Sądu Najwyższego ukształtuje się w tej materii jednolita linia orzecznicza. Wreszcie w przypadkach, gdy kredytobiorca nie wyrazi zgody na dokonanie korekt i nie będzie możliwości skorzystania z przepisu dyspozytywnego, sąd na wyraźne żądanie konsumenta może wydać orzeczenie stwierdzające upadek takiej umowy.
KM: Co oznaczałoby zastosowanie takiej opcji dla obu stron?
– Zgodnie z wyrokiem TSUE, sąd krajowy byłby wówczas obowiązany do poinformowania kredytobiorcy o potencjalnych skutkach takiej decyzji. Warunkiem rzetelnego wykonania tego obowiązku jest uzyskanie stanowiska drugiej strony, czyli banku. Tutaj pojawia się kwestia zwrotu wzajemnie uzyskanych korzyści majątkowych, w tym wynagrodzenia za korzystanie z kapitału przez konsumenta przez czas trwania umowy. W ostatnim czasie pojawiły się w przestrzeni publicznej liczne wypowiedzi wskazujące na niedopuszczalność takowego roszczenia. Opinie tego rodzaju formułowali przedstawiciele Rzecznika Finansowego, Rzecznika Praw Obywatelskich oraz UOKiK, a także pełnomocnicy reprezentujący frankowiczów. Dogłębna analiza prawna, przeprowadzona przez ZBP, wykazała, że interpretacja ta jest co do zasady nietrafna. Dochodzenie wynagrodzenia za korzystanie z kapitału regulują przepisy art. 405 i 411 k.c. Mają one charakter subsydiarny, i służą wyłącznie wzajemnemu rozliczeniu stron po upadku umowy, niezależnie od tego, z jakich przyczyn do niego doszło. Przede wszystkim zaś regulacje art. 405 i 411 k.c. nie mają żadnego związku z prawem konsumenckim, są one całkiem neutralne w tym obszarze.
Pojawiają się także opinie, jakoby roszczenie tego rodzaju było niedopuszczalne dlatego, że celem upadku umowy jest swoista sankcja dla banku za stosowanie klauzul abuzywnych, stąd bank nie może zrównoważyć czy też zneutralizować skutków tej sankcji poprzez żądanie wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. Ten pogląd także nie znajduje podstawy w obecnym stanie prawnym. Niewątpliwą sankcją dla banku byłby w tym przypadku sam upadek umowy, co skutkuje utratą przyszłych przychodów z tego kredytu. Inną kwestią jest sposób wyliczenia tego wynagrodzenia, tak aby sprawiedliwości stało się zadość. To duże wyzwanie dla ekonomistów, którzy prowadzą w tej materii analizy. Ja wychodzę z założenia, że jego podstawę winien stanowić rzeczywisty koszt pieniądza pozyskanego dla sfinansowania kredytu. Także w tej kwestii ostatnie słowo należy do składów orzekających. To one wypracują linię orzeczniczą wskazującą, czy tego typu roszczenie jest w ogóle dopuszczalne i w jaki sposób będzie ono zaspokajane.
KM: Niejako w tle orzeczenia TSUE pojawia się kwestia przedawnienia roszczeń…
– Jeszcze przed wydaniem wyroku przez unijny sąd wielu pełnomocników reprezentujących frankowiczów zachęcało swych klientów do pójścia na drogę procesową, wskazując że ze względu na różnice między terminami przedawnienia, które dla konsumenta wynosiły trzy lata, a dla banku w ówczesnym stanie prawnym lat 10, upadek umowy spowoduje niemożność dochodzenia przez bank zwrotu samego kapitału. Wskazywali oni, jakoby termin biegu przedawnienia należało liczyć od dnia wypłaty środków klientowi. ZBP wskazuje na to, że interpretacja ta jest z gruntu błędna. Wyrok stwierdzający upadek umowy ma w tym przypadku charakter quasikonstytutywny, z uwagi na fakt, iż na tę decyzję musi wyrazić zgodę konsument. Zatem dopiero od daty uprawomocnienia się orzeczenia rozpoczyna się bieg terminu przedawnienia, który dla banku wynosi trzy lata. Taki właśnie pogląd wyraziła również prof. Ewa Łętowska, niekwestionowany autorytet w zakresie prawa cywilnego. Reasumując, stanowisko które przedstawiłem, jest gruntownie uzasadnione i uargumentowane przez wybitnych ekspertów w zakresie prawa cywilnego.
Maciej Małek: Jak w tym kontekście widzi pan konsekwencje orzeczenia w relacji pomiędzy bankiem a klientem, versus zaufanie i konieczność spłaty zaciągniętych należności? Nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby stwierdzić, że to się może długofalowo przełożyć negatywnie na stabilność nie tylko rynku kredytów hipotecznych, ale także i całego systemu bankowego.
– Orzeczenie tak istotnego organu jak TSUE, które dodatkowo jest interpretowane w sposób skrajny, by nie rzec wręcz tendencyjny, stanowi niewątpliwie zachętę dla niektórych klientów, aby wejść na drogę procesową i dochodzić zwrotu niemałych przecież kwot. Niemniej jednak obowiązek poinformowania przez sąd o skutkach stwierdzenia upadku umowy powinien wpłynąć na schłodzenie emocji, gdyż wielu potencjalnych procesujących się gruntownie analizuje swoje szanse oraz ryzyko związane z ewentualnym procesem. Dodatkowo pojawiło się wiele kancelarii odszkodowawczych i prawnych, które pobierają dosyć wysokie wynagrodzenia za świadczone usługi, zatem wielu kredytobiorców po dokonaniu dogłębnej analizy ekonomicznej i uwzględnieniu możliwego wyniku takiego procesu rezygnuje z wniesienia sprawy przed sąd. Otwiera się zarazem pole do poszukiwania rozwiązań polubownych, które pozwolą obu stronom utrzymać przede wszystkim relacje, gdyż największą wartością dla banku jest utrzymanie kontaktu z klientem.
Banki są otwarte na tego typu rozwiązania, jednakże aby miały one charakter systemowy, konieczne byłoby stworzenie odpowiedniego klimatu ze strony tak ośrodków opiniotwórczych, jak i sądów. Główne oczekiwania są tu kierowane wobec takich instytucji, jak Rzecznik Finansowy, UOKiK czy Rzecznik Praw Obywatelskich, to z nich powinny wychodzić inspiracje do rozwiązywania sporów na drodze polubownej. Dobrym przykładem może być jedno z orzeczeń Sądu Najwyższego, w sposób jednoznaczny wskazujące ten właśnie kierunek. Kredytobiorcy byli dotychczas skutecznie zniechęcani do korzystania z arbitrażu, gdyż ze świata polityki płynęły daleko idące obietnice zmian regulacyjnych, które pozwolą uzyskać konsumentom duże korzyści finansowe bez żadnego ryzyka procesowego. Tego typu komunikaty, potwierdzane informacjami kierowanymi przez liczne kancelarie odszkodowawcze, sprawiały, że wśród frankowiczów nie było woli negocjacji z bankami.
KM: Czy obecnie dostępne dane pozwalają sformułować tezę odnośnie linii orzeczniczej polskich sądów w sprawie klauzul uznawanych za abuzywne?
– Stopień złożoności tych spraw jest na tyle wysoki, że ich rozstrzyganie stało się ogromnym wyzwaniem dla polskiego wymiaru sprawiedliwości, w tym także dla sędziów Sądu Najwyższego. Wskazują na to wyroki różniące się zasadniczo w treści, wydawane w podobnych sprawach przez różne składy sędziowskie. Kluczem do właściwego rozwiązania jest w tym przypadku zrozumienie istoty ekonomicznej tego produktu kredytowego i jego skomplikowania prawnego. Na to nakładają się złe emocje związane z niechęcią do sektora bankowego, podsycane przez media i ośrodki opiniotwórcze, w szczególności zaś osoby, które pozostają w konflikcie interesów, gdyż posiadają zobowiązania walutowe względem banków. Osoby te to zarówno parlamentarzyści uczestniczący w pracach specjalnej podkomisji, która zajmowała się tą problematyką, ale również dziennikarze czy wreszcie sędziowie, którzy są zaangażowani w te kredyty i uczestniczą w rozstrzyganiu podobnych spraw. W mojej ocenie, prowadzi to do sytuacji patowej, blokując szukanie obopólnie korzystnego rozwiązania. Podejmowane są raczej próby eskalowania konfliktu i obietnice maksymalizowania korzyści.
Przypomnę tylko, że wspomniane umowy funkcjonują co najmniej od 10 lat i przez długi czas nie były kwestionowane ani przez sądy, ani samych kredytobiorców. Przełom nastąpił dopiero w roku 2015, kiedy to doszło do gwałtownej aprecjacji waluty szwajcarskiej. Warto dodać, że umowy o niemal identycznej treści dotyczą kredytów indeksowanych do innej waluty, jak euro czy jen, i w ich przypadku nie widzimy żadnych pretensji ze strony kredytobiorców. Jaki z tego wniosek? Problemy frankowiczów nie mają podstawy prawnej, tylko stricte ekonomiczną. Osoby te są ofiarami globalnego kryzysu, który spowodował gwałtowne i niespodziewane umocnienie franka. Dlatego problem ten winien być rozwiązany przez polityków w taki sposób, aby doprowadzić do eliminacji czy przynajmniej redukcji ryzyka walutowego, podobnie jak to zrobiono swego czasu na Węgrzech. Tam udało się przeprowadzić cały proces w odpowiednim momencie, kiedy kurs był jeszcze stabilny i na relatywnie niskim poziomie, niemniej przewalutowanie na forinty zostało dokonane według kursu aktualnego, a nie kursu pierwotnego z dnia zaciągnięcia kredytu, jak to sugerują niektórzy frankowicze. W operację zaangażowane zostały rezerwy dewizowe węgierskiego banku centralnego.
MM: Jeżeli podnosi się kwestię ważności umów, jakie w istocie przesłanki powinny decydować o ewentualnym uznaniu ich za nieważne i – powiedzmy jeszcze raz wyraźnie – jakie to skutki rodzi po stronie obu układających się stron?
– Problem tak zwanych klauzul abuzywnych został w Polsce zidentyfikowany w istocie dopiero około roku 2008-2009, tymczasem dyrektywa unijna pochodzi z roku 1993. Wówczas rozumienie takich pojęć, jak rażące naruszenie interesów konsumenta było zupełnie inne niż obecnie. W konsekwencji dziś po 10. czy nawet 15. latach rozstrzygane są spory dotyczące świadomości prawnej obu stron, która w okresie zawierania umów była całkiem odmienna. Dynamika powinna znaleźć także odzwierciedlenie w treści orzecznictwa, jednak przepisy dyrektywy nakazują dokonywanie oceny wedle daty z dnia zawarcia umowy, nie biorąc pod uwagę sposobów jej wykonania. To jest trudne do zrozumienia i akceptacji, bo oznacza, że nawet gdy w treści umowy były jedynie potencjalne zagrożenia, które nie uległy zmaterializowaniu, to i tak są uznawane za klauzule abuzywne.
MM: Czyli z punktu widzenia wykładni funkcjonalnej jest to błędna interpretacja…
– Absolutnie tak, niemniej mamy do czynienia z europejskim prawem, które kładzie nacisk przede wszystkim na ochronę praw konsumenta, i musimy się z tym pogodzić. Niemniej jednak trzeba dostrzegać treść całej dyrektywy i przepisów z niej wynikających. Jestem absolutnie przekonany, że Parlament Europejski, tworząc te regulacje, nie brał pod uwagę możliwości ich zastosowania do kontraktów długoterminowych. Były one pomyślane przede wszystkim jako przepisy mające chronić konsumentów przed nieuczciwymi usługodawcami przy prostych, jednorazowych czynnościach. Moim zdaniem, doszło tu do wadliwego zastosowania prawa, i gdyby to dotyczyło innego sektora, to najpewniej linia orzecznicza nie byłaby negatywna dla przedsiębiorców. Rzecz w tym, że banki są od zawsze na cenzurowanym i – niestety – te złe emocje przenoszą się również na treść wyroków sądowych.
MM: Na ile uprawniona jest teza, że sędziowie orzekający w sprawach dotyczących kredytów walutowych powinni się wyłączyć z postępowania w przypadku, gdy posiadają takie zobowiązania?
– Dla mnie jest oczywiste, że osoby zaangażowane w tego rodzaju kredyty w żadnym razie nie powinny orzekać, tymczasem ze smutkiem stwierdzam, że to się dzieje. Także i dziennikarze, którzy się wypowiadają na ten temat, powinni wyraźnie oświadczyć, że taki kredyt posiadają – po to, aby czytelnicy potrafili sobie wyrobić obiektywną ocenę publikowanych przez nich treści. Wcale nie twierdzę, że wszyscy posiadający takie kredyty zniekształcają fakty, wprowadzając opinię publiczną w błąd. Znacząca część wypowiedzi wskazuje jednak wyraźnie na konflikt interesów, co nie powinno mieć miejsca. Dla polskich banków jest niezwykle istotne, aby sytuacja została radykalnie rozwiązana z uwagi na straty wizerunkowe sektora. Nie jest normalne, że klienci tak często procesują się z bankiem. Takie przypadki w historii bankowości zawsze miały charakter marginalny, dochodziło do nich w sytuacjach wyjątkowych i niezwykle rzadkich. O tym musimy pamiętać, niezależnie od tego, jaka będzie treść poszczególnych wyroków. Utrzymanie na dłuższą metę takiego stanu rzeczy jest niekorzystne dla całej gospodarki oraz wymiaru sprawiedliwości, bowiem liczne pozwy frankowiczów spowodują znaczne opóźnienia rozpatrywania spraw, powstawanie zaległości, a w konsekwencji daleko idące koszty dla budżetu państwa. Stąd też spodziewać się należy, że będą się pojawiały inicjatywy regulacyjne zmierzające do rozwiązania tego problemu systemowo, bo wykorzystanie drogi sądowej na większą skalę jest praktycznie niemożliwe.
MM: Dodajmy jeszcze, że z racji społecznej wagi problemu państwo nie może abdykować w tej kwestii.
– W ostatnim roku, odmiennie niż jeszcze dwa-trzy lata temu, instytucje państwa przyjęły założenie, że jest to problem między bankami a ich klientami. Należy przypomnieć, że samo państwo polskie poprzez swoje instytucje w znacznej mierze przyczyniło się do rozmiaru problemu. Przedstawiciele instytucji państwowych w latach 2004-2005 zachęcali Polaków do zaciągania tego rodzaju zobowiązań, bardzo krytycznie odnosząc się do wszelkich inicjatyw, które zmierzały do ograniczenia akcji kredytowej.
MM: Ówczesny przewodniczący KNF stwierdził wręcz, że prawo bankowe nie pozwala mu na wydanie takowego zakazu…
– Wówczas to właśnie ZBP występował publicznie i oficjalnie z wnioskami do ówczesnej Komisji Nadzoru Bankowego o wydanie zakazu udzielania takich kredytów. Inicjatywa ta wyszła ze strony większości banków, jako że wtedy konkurencja międzybankowa wymuszała niestety udzielanie tych kredytów. Aby utrzymać się na rynku, trzeba było w ofercie posiadać produkty denominowane bądź indeksowane do waluty obcej, a ich brak był równoznaczny z utratą udziału w rynku. Pamiętajmy wreszcie o tym, że to budżet państwa jest największym beneficjentem akcji kredytowej, która umożliwiła przede wszystkim finansowanie na wielką skalę rozwoju mieszkalnictwa i budowę nowych mieszkań. Bez tych kredytów nie byłoby to realne, jako że w Polsce brakowało oszczędności pozwalających sfinansować tak potężną akcję kredytową w złotych polskich. Środki, które wpłynęły do Polski z zagranicy, przede wszystkim od matek polskich banków, pozwoliły na przeprowadzenie tak bezprecedensowego przedsięwzięcia. Budżet państwa był też beneficjentem podatków, zarówno dochodowych, jak i VAT z tytułu rozwoju budownictwa mieszkaniowego. Przypomnę wreszcie, że boom na kredyty walutowe nastąpił po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej i oficjalnych zapowiedziach polskiego rządu o rychłym przystąpieniu do unii walutowej, co rozwiązałoby ten problem całkowicie. Tak się ostatecznie nie stało. Biorąc pod uwagę te argumenty, państwo również powinno być włączone w rozwiązanie problemu.
MM: Sami konsumenci również świadomie decydowali się na zawarcie takich umów.
– Zainteresowanie tymi kredytami było ogromne. Pamiętajmy, że każdy kredytobiorca miał możliwość wyboru, bowiem zgodnie z Rekomendacją S bank musiał przedstawiać w pierwszej kolejności ofertę kredytu złotowego, a dopiero gdy klient wyraźnie żądał finansowania w walucie, mógł mu je zaoferować. Ze względu na dużą różnicę w kosztach obu opcji kredyty walutowe przez wiele lat były bardzo atrakcyjne, zresztą do tej pory, jak zsumujemy wszystkie raty, to dla wielu roczników są one bardziej opłacalne niż porównywane kredyty w złotych polskich. Najtrudniejsza sytuacja dotyczy przedziału 2007-2008, kiedy to złotówka była najmocniejsza, a frank dużo słabszy. Wydaje się, że przynajmniej w zakresie tych dwóch roczników należy formułować propozycje regulacyjne, które stworzyłyby atrakcyjną ofertę rozwiązań akceptowanych przez obydwie strony.
KM: Czy rola pełnomocników procesowych banku zapewnia przestrzeganie zasady równości stron postępowania?
– Na to pytanie daje odpowiedź sam wyrok TSUE z 3 października u.br. Zgodnie z tym orzeczeniem sąd przed wydaniem wyroku stwierdzającego upadek umowy kredytowej musi poinstruować konsumenta o skutkach takiej decyzji i uzyskać jego zgodę. Aby należycie wykonać ten obowiązek, skład orzekający musi wystąpić do banku o przedstawienie stanowiska. To bank musi precyzyjnie sformułować, jakie będą w jego ocenie skutki takiej decyzji, czy będzie dochodził roszczeń, jakie to będą roszczenia i na jakie kwoty. Na tej podstawie konsument będzie mógł należycie ocenić ryzyko i podjąć ze swojego punktu widzenia racjonalną decyzję.
MM: Wbrew temu co twierdzi wielu publicystów, bank w tym momencie występuje nie tylko we własnym interesie.
– Przede wszystkim nie jest prawdą, bo takie były zarzuty kierowane do banków, że straszą one klientów skutkami podjęcia takiej decyzji. To jest po prostu rzetelna informacja o możliwych skutkach. To, że w wielu przypadkach będą one negatywne dla klientów jest faktem, a ponieważ na banku ciąży obowiązek rzetelności i odpowiedzialności, to musi o tych mniej korzystnych aspektach poinformować, niezależnie od innych okoliczności. Sąd oczywiście może się odnieść do informacji podanej przez bank, niemniej jednak musi przekazać ją konsumentowi, tak aby decyzja ostateczna była podjęta w sposób przemyślany i racjonalny.