Pusto w bankomacie
"- Panie, Niemiec płakał jak sprzedawał i do granicy gonił!". Do tego typu zapewnień naszych rodzimych "dealerów" aut używanych zdążyliśmy się już przyzwyczaić. W tym jednak przypadku szloch naszego zachodniego sąsiada był niczym w porównaniu ze zbiorową histerią, jaka - za sprawą pięknego BMW - ogarnęła mieszkańców sennej przygranicznej miejscowości, autokomisami słynącej. Klient na kilkuletnie auto znalazł się nadspodziewanie szybko - i równie szybko opróżnił jedyny miejski bankomat ze wszystkich środków pieniężnych. Płatność kartą nie wchodziła w grę z oczywistych względów: właściciel komisu, biedaczysko od pięciu lat dokładające do nierentownego biznesu (rzecz jasna - jeśli wierzyć składanej co roku deklaracji PIT), jak ognia unikał wszelkich innych metod płatności niż ta najbardziej tradycyjna.
Nabywca auta nawet nie zdawał sobie sprawy, jakie konsekwencje może mieć jego jedna, niewinna deklaracja wypłaty z bankomatu kilkudziesięciu tysięcy złotych naraz. Jeden ruch – i spora grupa mieszkańców miasteczka została pozbawiona możliwości zakupu najbanalniejszej gazety, wody gazowanej czy też tak lubianego przez brzydszą część społeczności „dużego z pianką”. Zanim służby odpowiedzialne za obsługę bankomatu dostarczyły pieniądze – upłynęło kilka godzin.
Powyższa sytuacja już niedługo może stać się nie tylko licentia poetica. Od pewnego bowiem czasu środowiska konsumenckie systematycznie występują przeciwko jakimkolwiek odgórnym ograniczeniom wysokości gotówki wypłacanej przez bankomaty – zarówno tym nakładanym przez banki, jak również organizacje kartowe czy wreszcie operatorów bankomatowych sieci. Koronnym argumentem przeciwko odgórnym limitom jest opłata za wybranie pieniędzy z bankomatu, pobierana wszak od każdej pojedynczej operacji. A stąd już blisko do twierdzenia – tyleż chwytliwego co, niestety, bałamutnego – że jedynym i wyłącznym celem ograniczania jednorazowo wypłacanej kwoty jest chęć zarobienia pieniędzy przez wszystkie podmioty zaangażowane w transakcję. Jednym słowem – że pazerny sektor finansowy nawet tu nie odpuści okazji, by – mówiąc kolokwialnie – oskubać klienta niczym indyka na Dzień Dziękczynienia u naszych sojuszników zza oceanu.
Przy takiej retoryce łatwo pominąć inne przesłanki za utrzymaniem – bądź nawet obligatoryjnym wprowadzeniem we wszystkich bankomatach! – limitów jednorazowej wypłaty gotówkowej. Ot, choćby taki, że bankomat – czy tego chcemy, czy nie – stanowi urządzenie użyteczności publicznej, zaspokajające fundamentalne potrzeby ludności. Skoro tak – to kasa w tymże urządzeniu powinna być dostępna 24/7, a ewentualne przypadki opróżnienia bankomatowego sejfu powinny zdarzać się jedynie incydentalnie. Przy założeniu, że maszyna ta służy do wypłat drobnych kwot – sięgających maksymalnie kilku tysięcy – taką ciągłość zaopatrzenia w gotówkę łatwo można utrzymać. Najśmielsze analizy nie są jednak w stanie uwzględnić przypadków, kiedy ktoś wypłaca z urządzenia, dajmy na to, 50, 100 czy 200 tysięcy złotych – ponieważ właśnie kupuje od sąsiada kombajn rolniczy, drogie auto czy nawet nieruchomość. A znając naszych rodaków, ich inercję i skłonność do rutynowych działań „uświęconych” wieloletnią tradycją nie można wykluczyć nawet i deklaracji wypłaty przez bankomat miliona złotych. Czy z uwagi na takie przypadki należałoby w każdej miejscowości w której mieści się autokomis czy agencja obrotu nieruchomościami zwiększać liczbę bankomatów razy pięć? A może w takich lokalizacjach przezornie umieszczać mikroskopijne centra cash processingu, gotowe do zasilenia bankomatowego sejfu w kilka minut? Żarty żartami – ale tak na poważnie przeciwnicy limitów wypłat gotówkowych nie mają na te pytania żadnej odpowiedzi…
Mówiąc o limitach wypłat gotówkowych, należałoby również postawić sobie pytanie: w jakim kierunku zmierzamy – i czy w modelu obrotu finansowego, który przyjmujemy za nasz cel, posiadanie ogromnych ilości pieniędzy w formie papierowej jest z jakiegoś punktu widzenia wskazane? Jak na razie – wszystkie deklaracje władz centralnych zarówno polskich, wspólnotowych jak również innych państw idą w kierunku zgoła przeciwnym. Narodowy Bank Polski – a więc instytucja kluczowa dla bezpieczeństwa finansowego państwa – zorganizował niedawno konferencję poświęconą tylko jednemu zagadnieniu: górnym limitom transakcji gotówkowych w Polsce i innych krajach Unii Europejskiej. Uczestnicy tego wydarzenia byli zgodni co do jednego: obowiązujący nad Wisła limit 15 tysięcy euro, obejmujący na dodatek jedynie transakcje pomiędzy firmami, musi być jak najszybciej obniżony – nawet do wysokości kilku tysięcy złotych! Co więcej, padały również głosy, aby nowym limitem objąć również sprzedaż konsumencką – a w dalszej konsekwencji, być może, również transakcje zawierane między osobami prywatnymi. Przyczyna globalnego ograniczania zapłaty gotówką jest jedna – i jest nią coraz bardziej rozległa szara strefa, coraz większe obszary nieopodatkowanego obrotu. Skoro zatem zmierzamy w kierunku modelu, w którym i tak sto tysięcy złotych w papierkach nie na wiele się przyda – po cóż równocześnie umożliwiać wypłatę tak pokaźnej sumy, i to za jednym razem?
I wreszcie kwestia najistotniejsza dla samego posiadacza konta. Odgórnie ustalony limit wypłat może być tym właśnie czynnikiem, który w krytycznej sytuacji ocali jeśli nie całość posiadanych na koncie środków, to przynajmniej ich znaczącą część. Jakże często wśród złodziejskich łupów policja zabezpiecza karty bankowe, na których niezmywalnym flamastrem właściciel zapisał numer PIN, jak często w skradzionym portfelu, między biletem miesięcznym a kartą wjazdu na parking znajduje się „przypominajka” zawierająca magiczne cztery cyferki… Liczyć na szybką poprawę świadomości wszystkich klientów banków – to mniej więcej tak, jakbyśmy liczyli na cud. W takiej sytuacji jedynie odgórny limit wypłat jest w stanie powstrzymać gagatka przed ogołoceniem całego konta. Podobnie ma się rzecz w przypadku takich praktyk stosowanych przez następców Kwinty i Szpicbródki jak skimming chociażby – w przypadku którego prawowity posiadacz karty z reguły do chwili otrzymania wyciągu bankowego nie ma bladego pojęcia, ze jego „plastikowy pieniądz” dorobił się brata-bliźniaka. Ograniczenie kwoty wypłacanej przez bankomat może nie tylko powstrzymać niebieskiego ptaszka przed jednorazową wypłatą kilkudziesięciu tysięcy złotych; może również sprawić, że – w myśl zasady „lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu” – nie podejmie się on ryzyka powtórnego wprowadzania trefnej karty do bankomatu, zadowalając się zrabowanymi dwoma tysiącami złotych. Zaiste – spokój ducha wart jest chyba tej złotówki czy dwóch złotych, wydanych w sytuacji absolutnie wyjątkowej na powtórną wypłatę. Bo przecież nie codziennie potrzebujemy nagle 10 tysięcy złotych w szeleszczących papierkach…