Świat życzeniowy
Im dłużej przyglądam się otaczającej nas codzienności, tym bardziej jestem przekonany, że nie żyjemy już w realnym świecie. Żyjemy w świecie życzeniowym. Oto bowiem nasz rząd życzy sobie, żeby ziściły mu się wszystkie plany i zamierzenia, i by Unia dała kolejne miliardy. Opozycja życzy sobie, żeby przejęła władzę - czego zresztą życzy sobie także część społeczeństwa. A skoro o nim mowa, to społeczeństwo życzy sobie, żeby było mu ciepło i dobrze, żeby tańsza była benzyna, wiosna i lato gorące, a wódka zimna.
Kościół życzy sobie, żeby miał większy wpływ na dusze; a te życzą sobie, żeby wreszcie ktoś zechciał się z nimi liczyć. Pracodawcy życzą sobie, żeby pracownicy pracowali wydajniej i żeby przestał ich doić ZUS. Pracownicy z kolei życzą sobie więcej pieniędzy, ale wcale nie życzą sobie, żeby ktoś życzył sobie od nich większego przykładania się do pracy. ZUS zaś życzy sobie kolejnego podwyższenia składek, ale nie życzy sobie, żeby emeryci życzyli sobie wyższych emerytur.
I być może nawet jakoś dałoby się w tym wszystkim żyć, gdyby nie to, że co poniektórzy uwierzyli, że to, czego życzyliby sobie, musi się spełnić. I zapisują to w rozmaitych ustawach, planach rozwojowych czy biznesplanach. I czekają ich zrealizowania. Czasem to wydaje mi się, że sporej części społeczeństwa, osobliwie tej części zarządczej należałoby polecić receptę, jaką onegdaj w „Potopie” dał, bodaj hetmanowi Stefanowi Czarnieckiemu, Onufry Zagłoba. Powinno jeść więcej siemienia i nasion konopnych i popijać je winem. Z nasion wydzieli się olej, jako lżejszy wypłynie na wierzch wina, to zaś poniesie go do głowy. I więcej w niej będzie oleju. Problem w tym, że i to recepta rodem ze świata życzeniowego…