Nowoczesny Bank Spółdzielczy. Bezpieczeństwo: Koniec prosperity dla szantażystów

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
"Informujemy, iż regulamin świadczenia usług przez Państwa firmę zawiera zapisy niezgodne z RODO. Może to skutkować nałożeniem przez Urząd Ochrony Danych Osobowych kary w wysokości 2% rocznych przychodów. Aby uniknąć sankcji, proponujemy przeprowadzenie kompleksowego audytu" - tego rodzaju "oferty handlowe" od maja 2019 roku stały się przestępstwem. Penalizację bezkarnych dotychczas hochsztaplerów przewiduje tzw. ustawa sektorowa RODO.

Transformacja współczesnej gospodarki nie ominęła przestępców, specjalizujących się w procederze zastraszania podmiotów gospodarczych. Rolę barczystego draba, który w latach 90. odwiedzał lokale gastronomiczne z żądaniem haraczu „za ochronę”, przejęli w znacznej mierze sprawcy, model działania których bardziej przypomina profesjonalną firmę konsultingową niż kryminalny gang. Szantażyści atakują wszystkie branże, w których uchybienie skomplikowanym i niejednoznacznym regulacjom prawnym skutkować może poważną sankcją dla przedsiębiorcy, bez skrupułów grożąc zawiadomieniem organu kontrolnego o faktycznych lub domniemanych nieprawidłowościach. Odstąpienie od złożenia donosu jest możliwe po skorzystaniu przez zastraszaną firmę z „usług” oferowanych przez hochsztaplerów. Owa ewidentnie karygodna aktywność samozwańczych firm doradczych pozostawała w zgodności z obowiązującym prawem. Tak, to nie pomyłka – osoby dopuszczające się czynów jednoznacznie utożsamianych z wymuszaniem haraczy mogły przez całe lata funkcjonować bez najmniejszych obaw, iż któregoś dnia zostaną im postawione zarzuty prokuratorskie.

Gangsterzy i szantażyści

Jak to możliwe? Wbrew powszechnemu przeświadczeniu, polskie prawo nie przewiduje wprost przestępstwa wymuszania haraczu. Nie oznacza to, iż wszelkie czyny tego typu pozostają bezkarne, jako że zostały one stypizowane odpowiednio w dwóch artykułach Kodeksu karnego. Pierwszym z nich jest art. 282 k.k. o treści: „Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, przemocą, groźbą zamachu na życie lub zdrowie albo gwałtownego zamachu na mienie, doprowadza inną osobę do rozporządzenia mieniem własnym lub cudzym albo do zaprzestania działalności gospodarczej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”. Przepis ten ma zastosowanie wyłącznie do aktywności typowo gangsterskiej, dokonywanej z użyciem lub groźbą użycia przemocy fizycznej. Procederowi uprawianemu przez pseudodoradców znacznie bardziej odpowiadałaby definicja szantażu, zawarta w art. 191 § 1 k.k.: „Kto stosuje przemoc wobec osoby lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia innej osoby do określonego działania, zaniechania lub znoszenia, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech”. Problem w tym, że pojęcie groźby bezprawnej na gruncie przepisów obowiązujących do maja br. było zdefiniowane niezwykle wąsko, obejmując jedynie sytuacje, kiedy sprawca groził swej ofierze:

  • popełnieniem przestępstwa na jej szkodę lub szkodę osoby najbliższej, jeżeli groźba wzbudzała uzasadnioną obawę spełnienia,
  • wszczęciem postępowania karnego na szkodę ofiary,
  • rozgłoszeniem wiadomości uwłaczającej czci zagrożonego lub jego osoby najbliższej (art. 115 k.k.).

Darowizna albo donos

Żadna z przytoczonych regulacji nie przewidywała ścigania osobników, którzy uczynili sobie źródło dochodu z szykanowania przedsiębiorców donosem skutkującym możliwością wszczęcia postępowania innego niż karne. Także i odstąpienie od złożenia takowego donosu po uzyskaniu odpowiedniej gratyfikacji nie było uznane za przestępstwo, pod warunkiem, iż otrzymana należność została należycie sklasyfikowana dla potrzeb podatkowych. Tak szerokie możliwości bezkarnego żerowania na rzetelnie funkcjonującym biznesie uruchomiły nieograniczoną wręcz kreatywność hochsztaplerów. Jako pierwsi pojawili się samozwańczy obrońcy środowiska, usiłujący – nierzadko skutecznie – torpedować realizację inwestycji. „Zatroskani” o dobrostan rodzimej flory i fauny czy jakość powietrza aktywiści grozili swym ofiarom złożeniem odwołania od wydawanych przez regionalne dyrekcje ochrony środowiska decyzji o uwarunkowaniach środowiskowych, otwierającej drogę do realizacji przedsięwzięcia. Zarzuty szantażystów były nierzadko wyssane z palca, jednak liczył się czas – rozpatrzenie skargi przez samorządowe kolegium odwoławcze oznaczało co najmniej kilkadziesiąt dni oczekiwania. Potencjalne ryzyko było dla wielu inwestorów zbyt wysokie, by oprzeć się szantażowi, decydowali się zatem na przekazanie samozwańczym obrońcom przyrody kilku tysięcy złotych „darowizny na cele statutowe”.

Szantaż metodą „na SOKiK”

Mechanizm zainicjowany w postępowaniach środowiskowych szybko został zaadaptowany przez hochsztaplerów żerujących na innych segmentach rynku. Wdzięcznym obiektem ataku okazały się firmy prowadzące sprzedaż konsumencką, w szczególności za pośrednictwem internetu. Nieprzejrzyste prawo ochrony konsumentów oraz dysfunkcyjny rejestr klauzul niedozwolonych sprawiły, że jak grzyby po deszczu wyrosły „organizacje konsumenckie”, doszukujące się postanowień abuzywnych w regulaminach e-sklepów czy internetowych witryn usługowych. Warunkiem odstąpienia od wniesienia pozwu do Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów było skorzystanie z usług świadczonych przez pseudodoradców – poczynając od audytu dokumentacji e-sklepu, a kończąc na zakupie gotowego wzorca regulaminu.

Analogiczny proceder realizowany był również z udziałem osób fizycznych, którym do 2016 r. również przysługiwało prawo wnoszenia powództwa do SOKiK. Za każdym z rzekomo poszkodowanych konsumentów stała tymczasem kancelaria prawna, gotowa skłonić swego klienta do odstąpienia od dalszych kroków w przypadku skorzystania przez inkryminowanego przedsiębiorcę ze stosownych „usług”. Kres temu procederowi położyła obowiązująca od kwietnia 2016 r. nowelizacja ustawy o ochronie konkurencji i konsumentów, która zmieniła sposób uznawania postanowień umownych za abuzywne. Przekazanie kompetencji w tym zakresie prezesowi UOKiK oznaczało faktyczny koniec możliwości szantażowania przedsiębiorców pozwem sądowym – przynajmniej w tym obszarze.

Regał z atestem RODO?

Rewolucja w europejskim systemie ochrony danych osobowych stanowiła kolejny bodziec dla szantażystów, występujących w przebraniu firm doradczych. Przyjęta w toku prac nad RODO koncepcja prawa otwartego technologicznie wymusiła stworzenie przepisów o dość wysokim stopniu ogólności, a przez to nieprecyzyjnych i podlegających różnym interpretacjom. Unijne prawo zniosło też istniejący we wcześniejszych regulacjach rangi krajowej obowiązek wezwania administratora danych do usunięcia naruszenia przed nałożeniem sankcji. A te nie należą do niskich – ogólne rozporządzenie o ochronie danych pozwala karać przedsiębiorców równowartością dwóch, a w szczególnych przypadkach nawet czterech procent ich rocznych obrotów. Są to wprawdzie stawki maksymalne, jednak wymownie oddziałują na psychikę właścicieli firm. Trudno się zatem dziwić, że wejściu w życie unijnych zasad ochrony danych osobowych towarzyszył rozkwit podmiotów, oferujących nie tylko audyty czy gotowe wzorce dokumentacji, ale nawet fizyczne środki zabezpieczające, w rodzaju szaf do przechowywania dokumentacji, niszczarek czy systemów zabezpieczenia obiektów – w myśl deklaracji oferentów „zgodnych z RODO”. W tym przypadku hochsztaplerzy wchodzili na grząski grunt, ponieważ ogólne przepisy unijnego rozporządzenia nie przewidywały żadnej certyfikacji sprzętu ani systemów wykorzystywanych do gromadzenia i przetwarzania zbiorów danych. Zgłoszenie dostawcy technologii „zgodnych z RODO” do prokuratury mogło zatem skończyć się postawieniem zarzutów z art. 286 k.k., czyli najzwyklejszego oszustwa.

Lepiej późno niż wcale

Znacznie większy problem stanowili ewidentni szantażyści, sugerujący złożenie zawiadomienia do Urzędu Ochrony Danych Osobowych o naruszeniu RODO przez niepokornego przedsiębiorcę, który odmówił skorzystania z ich „propozycji”. Niektórzy spośród hochsztaplerów poczuli się na tyle pewnie, że podszywali się pod organ nadzoru, wysyłając pisma jedynie szczegółami różniące się od oficjalnych dokumentów wystawianych przez UODO. Jesienią ubiegłego roku prezes urzędu, dr Edyta Bielak-Jomaa, przestrzegła polskich administratorów danych przed aktywnością oszustów, sugerując niezwłoczne informowanie organów ścigania o podejrzanej korespondencji. W dalszym jednak ciągu zarówno UODO, jak i prokuratura były bezradne wobec podmiotów grożących powiadomieniem o naruszeniu ochrony danych w przypadku nieskorzystania z ich usług.

Radykalną zmianę w tym obszarze przyniosło uchwalenie przez Sejm RP, 21 lutego br., ustawy o zmianie niektórych ustaw w związku z zapewnieniem stosowania RODO. Zawarta w pakiecie nowelizacja kodeksowej definicji groźby bezprawnej przewiduje, iż do tej kategorii zaliczane jest również zastraszanie osoby trzeciej wizją wszczęcia postępowania administracyjnego skutkującego nałożeniem sankcji pieniężnej. W konsekwencji zdecydowana większość legalnych dotychczas szantaży, uprawianych przez organizacje pozarządowe, kancelarie prawne bądź firmy doradcze nabrała cech kryminalnych, a sprawcom tych czynów grozi kara do trzech lat więzienia. Nowe przepisy stanowią prawdziwą dobrą zmianę dla wszelkich firm, dotychczas bezlitośnie szykanowanych przez cynicznych pseudo obrońców prywatności, konsumenta, środowiska czy innych wartości, za którymi w istocie skrywała się wyłącznie pazerność. Jeśli intencje ustawodawcy znajdą odzwierciedlenie w zdecydowanych i skutecznych działaniach organów ścigania i orzecznictwie sądów, będzie to znak, iż okres ochronny dla wilków w owczej skórze definitywnie dobiegł końca.

Źródło: Nowoczesny Bank Spółdzielczy / NBS