Kiełbasa wyborcza, która razi prądem

Kiełbasa wyborcza, która razi prądem
Robert Lidke, fot. Jacek Barcz
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Właśnie obraduje Sejm nad ustawami, które mają zapobiec podwyżkom cen energii elektrycznej w przyszłym roku. W chwili kiedy piszę te słowa po pierwszym czytaniu w Sejmie rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy o podatku akcyzowym oraz o zmianie niektórych innych ustaw został skierowany do Komisji do spraw Energii i Skarbu Państwa oraz Komisji Finansów Publicznych z terminem złożenia sprawozdania umożliwiającym głosowanie nad projektem na bieżącym posiedzeniu.

#GrzegorzWiśniewski: Przeciętny Duńczyk nie może już używać węgla od 10 lat. W energetyce zawodowej też nie używa się węgla

Sprawa jest pilna, bo w przyszłym roku wybory do Parlamentu Europejskiego oraz do Sejmu i Senatu – a prąd może mocno kopnąć, znacznie mocniej niż Komisja Wenecka, Komisja Europejska oraz Europejski Trybunał Sprawiedliwości  razem wzięte.

Podwyżek cen energii elektrycznej mają nie odczuwać gospodarstwa domowe, małe i średnie firmy, samorządy – mimo, że już dawno zawarły kontrakty z firmami energetycznymi na dostawy prądu z cenami wyższymi o kilkadziesiąt procent. Co ciekawe mają też nie odczuć same firmy energetyczne, którym rząd ma zrekompensować brak wprowadzenia podwyżek. To po prostu są cuda.

Autorzy tych projektów ustaw powinni dostać nagrodę Nobla z ekonomii.

Co myśli wyborca?

Mimo wszystko jednak – wierzę w to głęboko – nawet średnio rozgarnięty wyborca rozumie, że takich cudów nie ma świecie. Jeśli za wzrost cen energii, przynajmniej tej pokazanej na rachunku, nie zapłaci w przyszłym roku, to na pewno zapłaci w kolejnym roku, i  nie będzie to kosmetyczna zmiana ceny.

Bardziej uważni wyborcy już w przyszłym roku będą widzieli zmiany cen szeregu towarów i usług, które pozornie nie wiele mają wspólnego z cenami prądu.

Inni będą pamiętali projekty ustaw prosumenckich, które miały zachęcać Polaków do zakładania własnych źródeł wytwarzania energii. Projekty te przepadły. Będą pamiętali czasy kiedy powstawały jak grzyby po deszczu elektrownie wiatrowe, potem czas kiedy wywrócono do góry nogami biznesowy sens tego typu inwestycji zmieniając opodatkowanie wiatraków i demolując rynek zielonych certyfikatów,  i będą pamiętali niedawne zapowiedzi ministra energii  całkowitej likwidacji wiatraków na lądzie.

Jednocześnie wielu z nich na swoich telefonach czy komputerach widzi codziennie ostrzeżenia o zagrożeniu smogowym, a niektórzy – znam takich – po prostu przez zimowe miesiące mają kłopoty z oddychaniem z powodu zanieczyszczonego powietrza.

Na przykład Dania

Polacy dużo jeżdżą po świecie, a jeśli nie oni to ich dzieci lub znajomi – i  dzięki temu wiedzą, że w innych krajach problemy energetyczne są rozwiązywane, a nie powierzane opatrzności Boskiej.

Najlepszy przykład, Dania. Kraj o podobnym do naszego klimacie, z podobną gęstością zaludnienia.

Zielona energia to ponad 55 procent w bilansie zużycia energii  Danii – mówił kilka miesięcy temu w wywiadzie dla aleBank.pl Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.

Przeciętny Duńczyk nie może już używać węgla od 10 lat. W energetyce zawodowej też nie używa się węgla. Zielona energetyka jest skojarzona z energetyką odnawialną. Całością systemu zarządzają inteligentne systemy informatyczne i wybierają najtańsze w danym momencie źródło energii ( wiatr, słońce, elektrownia gazowa).

Czy tak nie może być w Polsce?

Czytaj także:  Nie chcemy mieć smogu? Naśladujmy Danię