Dlaczego w sektorze bankowym jest źle, skoro jest dobrze?
Jan Bolanowski: W jakiej kondycji znajduje się dziś polski sektor bankowy?
Tomasz Bursa: Sytuacja jest bardzo ciekawa. Sektor bankowy boryka się z poważnymi wyzwaniami, ale jego wyniki finansowe są znakomite. Po pięciu miesiącach osiągnął 17 mld zł, z czego cztery miliardy w samym maju. Możemy się spodziewać, że na koniec roku będziemy mieli niewidziany nigdy wynik na poziomie ok. 30 mld zł. I to pomimo wszystkich problemów nękających sektor.
Skoro jest tak źle, to czemu jest tak dobrze?
Bezpośrednim powodem jest wysoki względem ostatnich lat poziom rynkowych stóp procentowych, pośrednio wynikający ze skokowego wzrostu inflacji. Sektor bankowy należy uznać za beneficjenta wysokiej inflacji. Praktycznie cały przyrost jego wyniku w porównaniu z sytuacją sprzed 2–3 lat wynika ze wzrostu stóp procentowych.
W tym czasie WIBOR wzrósł o ok. 6,5% od najniższego poziomu, co w całości przełożyło się na dochody banków, natomiast oprocentowanie salda depozytów zwiększyło się w tym czasie mniej więcej o połowę tego ruchu.
Mocno upraszczając, możemy powiedzieć, że przez te dwa lata banki oddały klientom połowę dodatkowych dochodów płynących ze zmiany poziomu stóp. Zadziałał efekt procentu na bardzo dużej sumie bilansowej.
Przy skali aktywów polskich banków na poziomie blisko trzech bilionów złotych nagle pojawiły się kwoty idące w dziesiątki miliardów złotych. Dzięki temu banki mają środki, by zasypywać bieżące problemy.
Chodzi oczywiście o narastający problem frankowiczów?
Tak, ale nie tylko. Rezerwy na kredyty frankowe to rzeczywiście największy zjadacz wyniku banków. Gdyby nie było tej sytuacji prawnej, to pewnie zysk sektora znalazłby się w tym roku w przedziale 40–50 mld zł. Zupełnie kosmiczny wynik. Jednak mniejszych lub większych obciążeń jest więcej.
Na przykład?
Choćby wakacje kredytowe. Banki już w zeszłym roku awansem zawiązywały rezerwy na wakacje kredytowe w 2023 r. Można być pewnym optymistą, że to już nie wróci w takiej powszechnej formie, a i partycypacja klientów była mniejsza od spodziewanej. Gdyby jednak doszło do powtórki programu, to znów mówilibyśmy o miliardach złotych, może niewielkich miliardach, ale jednak.
Kolejną sprawą są wymogi kapitałowe MREL, które banki muszą spełnić do końca roku. Ten temat bardziej przewija się na razie w gronie profesjonalistów, a mniej w debacie medialnej, ale będzie on oddziaływał na koszt finansowania działalności bankowej w dłuższym terminie.
MREL to regulacja paneuropejska, dawno ogłoszona, dotyczy banków w wielu państwach. Na czym polega problem polskiego sektora z MREL?
Banki w Europie Zachodniej rzeczywiście już w większości spełniły te wymogi, i to często kilka kwartałów temu. Polskie instytucje są na musiku, bo zbliża się deadline. Wpłynęło na to kilka czynników, m.in. negatywny sentyment związany z wojną w Ukrainie oraz fakt, że polski rynek obligacji jest dosyć płytki. Nie bardzo można było te emisje MREL-owskie przeprowadzać wcześniej, a teraz trzeba.
To muszą być obligacje specjalnego typu, które będą kupować inwestorzy profesjonalni. Dla niektórych banków mogą wyjść nawet dwucyfrowe koszty tego zadłużenia. Zatem, niestety, to finansowanie może być drogie i będzie dodatkowym kosztem dla sektora.
O jakiego rzędu kwotach mówimy?
To nie jest coś, co banki zabije. Według moich szacunków dodatkowe koszty będą rzędu 2–3 mld zł rocznie. Może niedużo, ale zawsze się dokłada, zwłaszcza że akurat wymogi MREL uważam za lekkie przeregulowanie rynku. Nie sądzę, żeby ich spełnienie zmniejszało jakoś istotnie ryzyko niewypłacalności banku.