Cła Donalda Trumpa jak tsunami

Cła Donalda Trumpa jak tsunami
Fot. stock.adobe.com/ spalaukou
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
-Tysiące mil od kataklizmu nikt nawet nie zauważył, że coś się stało, ale fala tsunami pod postacią inflacji i bezrobocia w końcu w nas uderzy – to jedna z wypowiedzi amerykańskich przedsiębiorców, które przytacza Jan Cipiur w swoim artykule na temat skutków wojny handlowej dla gospodarki USA.

Manewry celne Donalda Trumpa nie zmieniły się jeszcze w wielką wojnę światową z importem i w ogóle z globalnym handlem. Nadal są głównie pokazem siły i determinacji prezydenta w walce o…

No właśnie, o co? Szczelna ochrona własnego rynku przez globalnego giganta finansów i gospodarki skończyć się może przecież wyłącznie katastrofą, nie tylko dla USA, ale dla całego świata.

W kontekście ceł przypomina się tzw. luzowanie ilościowe (QE). Miało ono ulżyć państwom z kłopotami  finansowymi, a doprowadziło zadłużenie USA i wielu innych krajów, w tym Polski, do rozmiarów gargantuicznych.

USA już nie AAA

Agencja Moody’s czekała aż 100 lat i w piątek 16 maja ’25 stwierdziła, że to już ten czas. Tego dnia obniżyła rating pożyczkowy Stanów Zjednoczonych o jeden stopień, z najwyższego Aaa do Aa1.

Powodem jest forsowanie przez obecny rząd obniżek podatków niepokrytych cięciami wydatków, wobec deficytu budżetowego w wysokości 2 bilionów dolarów (6 proc. PKB) i zadłużenia kraju dochodzącego do 37 bilionów (36 000 mld) dolarów, tj. ok. 1/3 produktu brutto wszystkich państw świata.

Wskutek decyzji Moody’s już wszystkie trzy wielkie agencje ratingowe odmówiły USA najwyższej oceny. Fitch uczyniła to w 2017 r, a Standard & Poor’s  już wieki temu, bo w 2011 r.

Rodzi się pytanie, skoro Stany przestały być AAA, to może trzeba zastanowić się, czy są nadal na miarę premiership, bo być może zaczynają pukać do niższej ligi.

Sól na rany

Jeśli wojna na cła wybuchnie, każdy kto nie wierzy, będzie miał szanse przekonać się osobiście, że cła nie służą wzrostowi i rozwojowi. Odwrotnie, są jak sól sypana na rany.

Amerykańskie firmy już stękają, a małe, ze sporym udziałem importu i eksportu, pogrążają się w rozpaczy.

Olbrzymi koncern Walmart sprzedający Amerykanom w żywność oraz „mydło i powidło” zapowiedział, że nie jest w stanie brać dalej na swoje barki kosztów ceł, więc będzie zmuszony podnosić ceny w sklepach. Jest pewne, że za przykładem dominatora, jakim jest Walmart pójdą pozostałe sieci detaliczne.

Wielkie przedsiębiorstwa mają trzy możliwości: mniej zarabiać na każdej sprzedaży, podnosić ceny lub łączyć pierwsze działanie z drugim.

Wiele firm urządza gry wojenne. Starają się znaleźć dobre odpowiedzi na każdą ewentualność, więc: jeśli oni tak, to my tak, albo gdy oni w długą, my w krótką… Problem z takim podejściem polega wszakże na tym, iż nowe, złe warunki mogą pojawiać się szybciej i częściej, co wydatnie wydłuża czas podjęcia reakcji obronnych.

Jakie to koszty?

The New York Times opublikował dokumenty celne wystawione na firmę Leslie Jordan Inc., która w końcu kwietnia, a więc już po napaści celnej Donalda Trumpa na Chiny, ale przed przejściowym (?) wycofaniem się obu stron z absurdalnie wysokich ceł, kupiła w Chinach partię ręcznie szytych damskich t-shirtów.

Chiński sprzedawca wystawił fakturę na 18 639 dolarów. Jednak po ocleniu w Stanach i nałożeniu podatku importowego realny koszt zakupu koszulek wzrósł niemal dwukrotnie. Zamawiająca musiała zapłacić za towar 34 389 dolarów, czyli prawie 185 proc. kwoty z faktury.

Gdyby pani Jordan odbierała te koszulki już po 90-dniowym wzajemnym zawieszeniu przez USA i Chiny ceł tak wysokich, że przez dekady świat o takich nie słyszał, to koszt wwozu do USA tych samych t-shirtów byłby mniejszy o 21 000 dolarów.

Prezes wielkiego dystrybutora Oka Brands co nieco przesadza mówiąc, że „nikt teraz nie chce mieć więcej do czynienia z towarami z USA”, ale rzeczywiście mnóstwo klientów z całego świata oburzonych na politykę Trumpa odwraca się od amerykańskich produktów i marek.

Pepper Harward, CEO Oka Brands wyjaśnia, że sprzedaje głównie w kraju i ciągle jest „ok”, ale dodaje, że „not great”, jak chciałby on i wszyscy inni.

Nawet stosunkowo niskie cła mogą być groźne, szczególnie dla małych biznesów

Serwisowi Dealbook poskarżyła się na cła firma z Idaho „Mike’s Organic Curry Love” sprowadzająca z Tajlandii składniki i przyprawy do tajskich dań. Laurie Sebestyen i jej mąż Mike Buechi są jedynymi jej pracownikami, ale są w stanie osiągać przychody ze sprzedaży rzędu 2 mln  dol. rocznie.

Teraz płacą wyższe cła, choć nie tak olbrzymie jak pani Jordan. Do 7 proc. dotychczasowej stawki uniwersalnej doszło 10 proc. Za kontener z produktami za 70 tys. dol. zapłacili więc ostatnio 12 tys. cła, o 5 000 dol. więcej niż za poprzednie dostawy tej samej wartości.

Ponieważ ich marże netto krążą w pobliżu zera, wyższe cła są dla nich ciosem, zwłaszcza w świetle pism od detalistów i dystrybutorów, którzy uprzedzili małżeństwo, że nie zaakceptują żadnych podwyżek cen.

Do Dealbook napisał Thomas Jones właściciel firmy dekarskiej „National Roofing” z Albuquerque zatrudniającej od 100 do 150 osób. Z przychodami ok. 20 mln dol. rocznie jego biznes radził sobie dobrze. Skutków wyższych ceł właściwie nie odczuwa, ponieważ importują zaledwie 1-2 proc. tego co trzeba do układania i remontu dachów.

Firmę dobija natomiast zmiana zachowań, a niekiedy załamanie nastrojów potencjalnych inwestorów. Wyjaśnia, że w obliczu chmur nad amerykańską gospodarkę, które nadciągnęły wraz kampanią celną prezydenta większość klientów weszła w tryb „bez nowych wydatków”.

Firma nie ma rezerw, ponieważ przez dwa lata pandemii nie tylko nie zwalniała pracowników, ale okresami opłacała dla nich posiłki.

Pan Jones zwrócił też uwagę, że robot spawalniczy z importu, bez którego firma nie może się obyć podrożał  z 10 000 dol. przedtem do 30 000 dol. teraz Wskazuje też, że dostawcy materiałów  wstrzymują wysyłki, żeby mieć potem uzasadnienie do podwyżek cen.

Zakończył list oceną, że „cła nigdy nie zadziałały, chyba że chce się pokarać własnych ludzi, jak dzieje się teraz”

Mała firma Aremco Products ze stanu Nowy York z roczną sprzedażą w wysokości ok. 8 mln dol. zajmuje się klejami i osłonami odpornymi na wielkie temperatury oraz rozprowadzaniem elementów ceramicznych używanych w przemyśle półprzewodnikowym, samolotowym, kosmicznym itd. Kupuje w Chinach itr (pierwiastek z grupy ziem rzadkich) i ma tam dwóch wyjątkowej klasy dostawców elementów ceramicznych.

Aremco nie tylko kupuje, ale też sprzedaje ok. 40 proc. swojej produkcji w Chinach, więc cła biją firmę z obu stron. Firma jest bardzo zadowolona ze swoich dostawców i nie zamierza zmieniać swojego łańcucha dostaw.

Peter Schwartz, właściciel Aremco Products porównał skutki batalii celnej Donalda Trumpa z trzęsieniem ziemi na Oceanie Indyjskim.

-Tysiące mil od kataklizmu nikt nawet nie zauważył, że coś się stało, ale fala tsunami pod postacią inflacji i bezrobocia w końcu w nas uderzy – napisał.

Jan Cipiur
Jan Cipiur, dziennikarz i redaktor z ponad 40-letnim stażem. Zaczynał w PAP, gdzie po 1989 r. stworzył pierwszą redakcję ekonomiczną. Twórca serwisów dla biznesu w agencji BOSS. Obecnie publikuje m.in. w Obserwatorze Finansowym. Jest członkiem Towarzystwa Ekonomistów Polskich (TEP).
Źródło: BANK.pl