Bankowość i Finanse | Polityka Społeczna | Stawką wyborów była przynależność cywilizacyjna Polski

Bankowość i Finanse | Polityka Społeczna | Stawką wyborów była przynależność cywilizacyjna Polski
prof. dr hab. Andrzej Rychard, socjolog, dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii PAN
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Stawką październikowych wyborów parlamentarnych było to, czy Polska pozostanie w kręgu cywilizacji Zachodu. Przed rządem stoi teraz zadanie, by przekonać społeczeństwo, że w nowoczesnym państwie dobrobyt zależy od instytucji, a nie od indywidualnych transferów społecznych. I powinna być to atrakcyjna opowieść – mówi w wywiadzie prof. dr hab. Andrzej Rychard, socjolog, dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Rozmawiał z nim Jacek Ramotowski.

O co były te wybory?

– O przynależność cywilizacyjną Polski.

I jaką Polskę Polacy wybrali?

– To, o jaką Polskę toczyły się te wybory można było bardzo łatwo zidentyfikować. Co do tego była zgoda pomiędzy dwoma głównymi liderami, Jarosławem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem. Zapewne obaj liderzy, by się nie zgodzili co do tego, czy był to wybór między Wschodem a Zachodem, ale obaj mówili, że jest to wybór o charakterze cywilizacyjnym. A polegał on na tym, czy Polska idzie w stronę zachodnich liberalnych demokracji, czy w stronę systemów bliższych autorytaryzmu, autokracji, o charakterze wschodnim. Polacy to trafnie odczytali i widzimy, która opcja wygrała. Wygrała ta, która kojarzy Polskę z zakorzenieniem w strukturach i ideach zachodniej Europy, a także w jej instytucjach, które to instytucje i idee przez minione trzydziestolecie, z wyjątkiem ośmiu ostatnich lat, Polacy też budowali.

A nie można na tę wyborczą szklankę patrzeć przez pryzmat tego, że w sumie ponad 40% uprawnionych zagłosowało na tę drugą cywilizację, więc szklanka taka pełna nie jest?

– Wybory to nie mecz, kiedy jedna drużyna strzela drugiej siedem goli, a druga nie zdobywa żadnego. Odzwierciedliły one polaryzację, która jest w Polsce, aczkolwiek zwycięstwo demokratycznej opozycji nastąpiło w większej skali niż przewidywały to liczne sondaże. Natomiast te miliony, które reprezentują zwolenników, czy też elektorat PiS są wyzwaniem dla demokratycznej opozycji, ponieważ jest to duża część Polski. Ta Polska nie zniknie, nowi rządzący z demokratycznej opozycji muszą zrozumieć, dlaczego taka część wyborców głosowała na PiS.

Wie pan dlaczego?

– Politycy demokratycznej opozycji deklarują, że będzie jakaś próba pojednania. Pojednanie na poziomie politycznym jest niemożliwe, możliwe jest na poziomie społecznym, ale żeby do niego doszło, trzeba zrozumieć, dlaczego spora część społeczeństwa głosowała na PiS. To znaczy zrozumieć, jakie błędy popełniło się w poprzednim okresie rządzenia, które to błędy doprowadziły do tego, że PiS objął władzę osiem lat temu. I po okresie słusznie należącej się euforii i moralnego wzmożenia wynikającego ze zwycięstwa, trzeba wziąć się do roboty, mając to wszystko na uwadze.

PiS w jednej z poprzednich kampanii przeciwstawiał Polskę liberalną – solidarnej. Czy ten podział dziś jest fałszywy czy prawdziwy?

– Nie widzę wyrazistości tego podziału. Ważne jest, że PiS w istocie Polski solidarnej wcale nie promował. PiS był, owszem, antyliberalny, ale jednocześnie, paradoksalnie, wprowadził system przywilejów i rozdawania rozmaitego rodzaju benefitów społecznych bardzo uprywatniony.

Co to znaczy?

– Stworzył system antysolidarnościowy. PiS mówił tak: dajemy ci 500 zł i kup sobie za to endoprotezę, bo nikt się nie będzie tobą zajmował. Czyli praktycznie był to uprywatniony antyliberalizm – żeby to tak określić. To było indywidualistyczne podejście, bo w polityce społecznej, o której tak dużo mówił PiS, nie nastąpiła żadna istotna zmiana instytucjonalna. Wiadomo, takie zmiany są bardzo trudne, ale to są powody, dla których – w moim przekonaniu – podział pomiędzy Polska liberalną a solidarną nie oddaje prawdziwej natury podziału w Polsce.

15 października skończył się w Polsce populizm?

– Przed wyborami było bardzo wiele komentarzy na  temat rosnącego populizmu. Pisze się bardzo poważne książki o tym, jak wzbiera fala populizmu na świecie, w tym także w naszej części Europy. Byłbym bardzo ostrożny wobec rozumowania w kategoriach nieuchronnego procesu historycznego i populizmu jako efektu tego procesu – było wychylenie wahadła w stronę liberalną, potem wahadło ruszyło w drugą stronę i nieuchronnie musi się przesunąć w stronę antyliberalną. Oczywiście, istnieje coś takiego jak proces społeczny, proces historyczny, ale istnieje też wielka waga zdarzeń zależnych od decyzji i zachowań ludzi, a także zdarzeń nieoczekiwanych. Czytelnicy „Miesięcznika Finansowego BANK” doskonale rozumieją, jak stabilność ekonomiczna zależy od niestabilnych decyzji indywidualnych ludzi, będących nie do przewidzenia. Zmierzam do tego, żeby powiedzieć, że nie jest wcale tak, że autokracja i populizm zwyciężały, a teraz wahadło odwróciło się w drugą stronę. Nie. Po prostu jest taki, a nie inny wynik wyborów. Nie można uznać, że to, co PiS robiło w ciągu ostatnich ośmiu lat, było wynikiem jakiejś konieczności historycznej. Poprzednie wybory PiS wygrało bardzo niewielką liczbą głosów. Gdyby wygrał kto inny, nie byłoby tej konieczności historycznej. W związku z tym zwracam uwagę na podmiotowość społeczeństw, podmiotowość ludzi i na to, że trzeba badać ich rzeczywiste zachowania, a nie wyłącznie zasłaniać się nieuchronnością procesu historycznego.

Ale te rzeczywiste zachowania kształtuje np. 500+. Sądzi pan, że ludzi da się przekonać, że lepszą opcją jest dobra, solidna szkoła dla dzieci niż transfery?

– To nie zawsze musi być tak ostry wybór. Sądzę, że jest wiele rodzin, które zachowują się racjonalnie – jak dają 800 zł, to czemu nie wziąć? Ale to nie znaczy, że nie będą chcieli, żeby budować dobre szkoły z dobrymi, otwartymi i tolerancyjnymi programami, które przygotowują młodych do życia w nowoczesnym społeczeństwie i w nowoczesnej Europie. Widać, ile rodzice wydają pieniędzy np. na lekcje języków obcych, na dodatkowe zajęcia, korepetycje, które po części rekompensują niewydolność instytucji. I gdyby komuś powiedzieć – słuchaj, zapewnimy ci dobry system, w którym nie będziesz musiał z własnych pieniędzy ładować w to, żeby twoje dziecko było dobrze wykształcone, to ludzie byliby z tego zadowoleni. Aczkolwiek w sytuacji jaka jest, próbują na własną rękę zapewnić i lepsze wykształcenie, i większe możliwości używania dobrych instytucji przez dzieci, wykorzystując na to 500 czy 800+.

Nastroje są dobre, jeśli nawet nie euforia, to sporo radości, wzruszenia. Co powinien zrobić rząd, by ten kapitał utrzymać? Jak powinien się komunikować?

– Po pierwsze, musi się rząd utworzyć. Proces ten nie może przebiegać wśród dąsów, narzekań i konfliktów. Musi być szybki i sprawny na  tyle, na ile jest to możliwe. Po drugie, jak już powstanie, będzie w trudnej sytuacji, ponieważ pan prezydent będzie mógł wetować poważne ustawy. Ale można zrobić rzecz, co do której – można spodziewać się – pan prezydent nie będzie się przeciwstawiał. Odzyskać pieniądze europejskie. To miałoby znaczenie ekonomiczne, ale byłby to  także bardzo wyraźny moralny sygnał mówiący: zobaczcie, od razu potrafimy coś zrobić, niezależnie od tego czy  jesteśmy w kohabitacji z prezydentem z innego środowiska, czy też nie.

A potem?

– Trzeba wprowadzić zmiany instytucjonalne. Trzeba poszukiwać rozwiązań instytucjonalnych, takich jak dobra reforma polityki społecznej, systemu ochrony zdrowia, zabezpieczenia społecznego, a  nie załatwiać całą politykę społeczną przez 500 czy 800 zł. Trzeba też znaleźć język, którym rząd będzie potrafił atrakcyjnie mówić o zmianach instytucjonalnych. Jest to trudne, ponieważ do ludzi o wiele bardziej przemawiają słowa „daję ci 500 zł”, niż założenia reformy ochrony zdrowia, co na kilometry pachnie nudziarstwem. Słowem, chodzi o atrakcyjne powiedzenie tego, że w nowoczesnym państwie to od instytucji, a nie od indywidualnych transferów społecznych zależy dobrobyt.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK