Bankowość i Finanse | Gospodarka | Musimy wrócić do praworządności i konstytucji, także w finansach publicznych
Kończy się rok 2023. Jaki on był dla gospodarki?
– Trzeba zacząć od tego, że w 2023 r. wchodziliśmy z kiepskimi wynikami i pierwsza jego połowa też była jeszcze słaba. PKB, konsumpcja i produkcja przemysłowa były w trendzie spadkowym – PKB w II kw. br. obniżyło się o 0,3% rok do roku, wobec ujemnej dynamiki z pierwszych trzech miesięcy, gdy PKB zmalał o 1,4% w skali roku. Jednak wujęciu miesiąc do miesiąca od początku roku widzimy ożywienie. Niskie było również bezrobocie. Firmy mimo spowolnienia nie zwalniały masowo pracowników. Wolały ich zachować, ze względu na kryzys demograficzny i brak rąk do pracy. Do tego w Polsce duża liczba osób opuszcza rynek pracy, odchodząc na emeryturę, co jest efektem niskiego, w porównaniu do innych krajów, wieku emerytalnego. Obawiając się trudności z odzyskaniem pracowników, firmy wolały np. nie wypłacić nagród, czy nie podwyższać tak mocno wynagrodzeń, niż zwalniać. Widoczny był lekki spadek zatrudnienia w wielu branżach, ale nie był on znaczący. Wszystko to oznacza, że nie były spełnione warunki wskazujące na klasyczną recesję. Brak oznak klasycznej recesji oznacza z kolei, że nie wystąpiły jej negatywne konsekwencje – gdy występuje wysokie bezrobocie, to ludzie mniej kupują co pogłębia spadek koniunktury.
Obecnie widać też oznaki odbicia konsumpcji oraz produkcji przemysłowej. Widać też lekkie odbicie w budownictwie. Ponadto wyraźnie spadła inflacja, osiągając w październiku poniżej 7, aczkolwiek jest to w dużej mierze wynik wysokiej bazy. Zatrzymał się też proces podwyższania stóp procentowych. Poprawiają się nastroje, konsumenci pozytywnie odbierają to, że inflacja jest jednocyfrowa. Widzą światełko w tunelu.
Ta inflacja jest rzeczywiście jednocyfrowa?
– Obraz inflacji nie jest do końca rzeczywisty, ze względu na duże, nie do końca rynkowe, obniżki cen paliw, czasowo obniżony VAT na wiele produktów i nadal obowiązujące maksymalne ceny energii i gazu. To oznacza, że mamy częściowo ukrytą inflację.
Czy spodziewa się pan jakiegoś jej odbicia?
– Tak, na koniec tego oraz na początku przyszłego roku. Do tego okazuje się, że te obniżanie stóp procentowych, które miało miejsce przed wyborami było kompletnie nieadekwatne do sytuacji. Dane pokazują, że gospodarka w III kw. br. w wielu branżach odbijała, nie było zagrożenia bezrobociem, a przy tym mieliśmy tą ukrytą inflację. To nie są warunki do obniżania stóp procentowych. To było działanie nieodpowiedne do sytuacji i zrodziło niebezpieczeństwo tego, że inflacja odbije i pozostanie na dłużej.
Ogólnie patrząc – cały rok 2023 będzie dość słaby pod względem koniunktury, powinien się zamknąć wzrostem PKB w przedziale 0–0,8 %, przy inflacji jednocyfrowej, ale nadal wysokiej, dalekiej od celu (2,5%), z dużą ukrytą inflacją liczoną nawet na kilka punktów procentowych.
To odwrócenie trendu inflacyjnego i ujawnienie się ukrytej inflacji może być zagrożeniem?
– To jest istotne zagrożenie. Do tego dochodzi zmiana retoryki banku centralnego, który ostatnio stał się nagle jastrzębi i mówi, że teraz trzeba będzie czekać długo na kolejne obniżki stóp. Jest jeszcze jedno zagrożenie – sytuacja gospodarek niemieckiej i chińskiej. Wyniki gospodarcze tych dwóch krajów są mocno niepewne. Jeżeli okaże się, że tam nie będzie widocznej poprawy koniunktury, tylko raczej kontynuacja tendencji spadkowych, to nie poprawi to naszej sytuacji. Jesteśmy głównym partnerem handlowym Niemiec, a Niemcy z kolei są głównym partnerem handlowym Chin. Jeśli dojdzie do swoistej reakcji łańcuchowej, to może okazać się, że ożywienie gospodarcze w Polsce się zatrzyma.
Musimy wrócić do realności działań i planowania, do realnego budżetu, do prawdziwych finansów publicznych. Powrócić do zapisów art. 219 Konstytucji, który mówi, że budżet państwa prowadzi się w formie ustawy budżetowej. Mamy nadzieję, że nowy rząd to zrobi i że praworządność dla nowej ekipy nie będzie frazesem. Że wszyscy wrócimy do praworządności i Konstytucji, także w finansach publicznych.
A jak mają się finanse publiczne, budżet państwa?
– Tendencje spadkowe 2022 r. i pierwszego półrocza kończącego się roku widoczne są w bardzo słabych danych budżetowych. Proszę zauważyć, że odchodzący rząd już trzykrotnie zmieniał prognozy VAT, czyli głównego źródła przychodów budżetu, głównego silnika budżetu. Kondycja tego silnika bardzo zależy od koniunktury gospodarczej. Można nawet powiedzieć, że poziom przychodów z VAT jest swoistym barometrem koniunktury gospodarczej. Rząd PiS zredukował swoją własną prognozę przychodów z VAT na ten rok, licząc od pierwotnego projektu, o blisko 30 mld zł. I wiele wskazuje, że nawet te tak obniżone plany nie są możliwe do zrealizowania w zakresie wpływów z VAT. A przecież wciąż wysoka inflacja, w pierwszej połowie roku sięgająca kilkunastu procent, powinna podnosić VAT z tytułu nominalnej konsumpcji o kilkanaście procent. Można szacować, że wzrost wpływów z VAT tylko z tytułu inflacji powinien sięgać 10–11%, nawet biorąc pod uwagę, że konsumpcja szorowała po dnie, a nawet była na lekkim minusie. Ponadto rząd, co prawda utrzymał zerową stawkę VAT na żywność, ale przywrócił stawki na paliwa, energię i gaz. To powinno dać dodatkowo średnio rzecz biorąc po 2 mld zł miesięcznie dochodów. Czyli te dochody z VAT powinny rosnąć o niemalże 20%.
Co się dzieje, że nie rosną?
– Wszystko wskazuje na to, że rośnie słynna luka VAT. Czas rozbroić ten mit o masowym łapaniu mafii vatowskich. Nie ma na to dowodów. Nie ma dowodów na to, że to one odpowiadały wcześniej za dużą lukę VAT. Oczywiście, pewnie były jakieś mafie vatowskie, ale luka VAT spadała głównie z tytułu ogólnie lepszego wypełniania obowiązków podatkowych przez wszystkich podatników. To był efekt dobrej koniunktury i wprowadzenia takich mechanizmów, jak jednolity plik kontrolny (JPK). Polacy zaczęli brać więcej paragonów, firmy dokładniej się rozliczały. Jednak teraz widać już ponowne zwiększenie luki VAT, gdyż po prostu gorsza koniunktura powoduje, że znów mniej uważnie przykładamy się do obowiązków podatkowych. Firmy starają się, w granicach prawa, wydłużyć okresy płatności i luka VAT rośnie, co jest problemem dla budżetu. Dochody są bardzo niskie, a do tego spadają przychody z CIT i PIT. Patrząc na to wszystko, widać, że dochody budżetowe będą o kilkanaście miliardów mniejsze od już trzy razy zmienionej prognozy. Nawet odchodzący rząd pokazuje, że pełny deficyt całego sektora finansów publicznych będzie sięgał blisko 200 mld zł, czyli 5,6% PKB. To będzie drugi najwyższy deficyt finansów publicznych w całej Unii Europejskiej w tym roku. Do tego zaplanowany przez ten sam rząd deficyt budżetowy na rok 2024 będzie najwyższy w historii Polski – 165 mld zł.
To pełny obraz deficytu finansów publicznych?
– Nie. Mamy de facto budżet centralny, a do tego równoległy budżet w Banku Gospodarstwa Krajowego i Polskim Funduszu Rozwoju, które są poza tym raportowanym przez rząd. W III kw. br. rząd PiS rzeczywiście zaczął odchodzić od stosowania różnych trików budżetowych i pokazał bardziej prawdziwy budżet, planując na rok 2024 blisko 165 mld zł deficytu. Ale niestety to nadal nie jest pełny obraz, bo realny deficyt budżetu centralnego jest dużo wyższy i sięga prawie 277 mld zł. Policzyliśmy to w Instytucie Finansów Publicznych, w ramach grupy ekspertów, w skład której wchodzą Mateusz Szczurek, Paweł Wojciechowski, czyli dwóch byłych ministrów finansów, Ludwik Kotecki i Hanna Majszczyk, czyli dwoje byłych wiceministrów oraz Bogdan Klimaszewski i ja, który koordynuję ten projekt, również byli pracownicy Ministerstwa Finansów. Wszyscy znamy się na finansach publicznych nie tylko teoretycznie, ale również z praktyki. Nie chcemy stosować epitetów, czy nośnych haseł jak dziura budżetowa, po prostu obliczyliśmy prawdziwy deficyt budżetowy.
Czy to jest ta Polska w ruinie?
– Na szczęście ruiny w finansach publicznych nie ma. Byłaby wtedy, kiedy bylibyśmy jako państwo niewypłacalni, a tak nie jest. Tu i teraz mamy bardzo wysoki deficyt budżetowy. Problemem oczywiście jest jak go dobrze, to jest tanio, sfinansować, zaspokajając tak zwane potrzeby pożyczkowe państwa, które też skorygowaliśmy, uwzględniając wszystkie równoległe do oficjalnego budżetu potrzeby pożyczkowe na przyszły rok. Wyszło nam, że potrzeby pożyczkowe państwa brutto to 550 mld zł. Podzielmy sobie to na 52 tygodnie w roku, to mamy ponad 10 mld zł tygodniowo i ponad 40 mld zł miesięcznie. To jest ogromna kwota do pozyskania na rynku. Nawet gdyby odjąć dług, który trzeba tylko zrolować i zostawić nowe potrzeby pożyczkowe, to jest to 330 mld zł. Nadal ogromna kwota. Bardzo trudno będzie znaleźć na rynku takie pieniądze. Oczywiście tak ogromnych potrzeb pożyczkowych nie jesteśmy w stanie finansować na rynku krajowym. Nie mamy takich oszczędności w kraju – banki mają już obligacji państwowych „pod korek”, a inwestorzy zagraniczni nie chcą kupować obligacji w złotówce i narażać się na wahania kursu i niepewność polityki pieniężnej NBP. W efekcie jesteśmy zmuszeni do sprzedaży obligacji w euro, jenach czy dolarach, co też nie jest tanie.
Gigantyczne zadłużenie uruchomi najprawdopodobniej unijną procedurę nadmiernego deficytu. Twierdzenia odchodzącego premiera i rządu, iż sytuacja gospodarcza państwa jest stabilna są co najmniej dziwne i zaskakujące. Tym bardziej że ten sam odchodzący rząd przyznaje między wierszami w dokumentach wysłanych do Brukseli, że sytuacja jest bardzo poważna. W strategii zarządzania długiem do 2027 r., czyli de facto na całą kadencję kolejnego gabinetu odchodzący rząd założył dostosowanie fiskalne o jeden punkt procentowy rocznie, czyli cięcie wydatków o jeden punkt procentowy PKB co roku przez trzy lata, czyli w każdym kolejnym roku redukcja wydatków o 40 mld zł. Dla zobrazowania – to jest prawie cały koszt 800 plus. Musiano w tym dokumencie pokazać takie cięcia, bo inaczej rynki finansowe by się przeraziły. To były plany, które musiałby realizować każdy rząd, niezależnie od wyniku wyborów.
Podsumowując, mamy bardzo wysoki deficyt centralny, niemal pewną procedurę nadmiernego deficytu i bardzo duże potrzeby pożyczkowe. Do tego mamy wojnę w Ukrainie, niepewność, co do koniunktury w Niemczech, Chinach i Stanach Zjednoczonych. I jeszcze zmiany polityczne i nowy rząd. Trzeba będzie rządzić przy procedurze nadmiernego deficytu, trudności z finansowaniem długu, nadal słabą, choć już na szczęście odbijającą się gospodarką. Sporo wyzwań na nowy rok. Bardzo trudna jest ta układanka z punktu widzenia finansów publicznych.
Odblokowanie KPO może ją trochę ułatwić?
– Tak, liczę na dość szybki dopływ środków z Krajowego Planu Odbudowy. One oczywiście nie rozwiążą wszystkich problemów, bo nie można z nich np. dać podwyżek nauczycielom czy budżetówce, ale dadzą oddech finansom publicznym, bo będzie można uruchomić z nich inwestycje w samorządach, transformację energetyczną i wiele innych. Uwolni to przestrzeń fiskalną na inne cele, np. podwyżki wynagrodzeń w budżetówce, dla nauczycieli. To tak naprawdę przywrócenie ich wartości, nawet nie podwyżka. To jest waloryzacja o zaległą inflację. Zmieści się w budżecie.
A reszta układanki?
– Uważam, że nowy rząd powinien przygotować ośmioletni plan finansowy. Właśnie nie czteroletni, a na dwie kadencje, założyć, że chcą jednak realizować swoją strategię przez osiem lat i pokazać nam napływ środków, poprawę wiarygodności i efekty długoterminowe, jakie przyniesie cały plan. To musi być plan wiarygodny, który ułatwi dyskusję z Komisją Europejską, rynkami finansowymi i wyborcami. Trzeba przypominać, że rząd nie ma własnych pieniędzy. Musimy wrócić do realności działań i planowania, do realnego budżetu, do prawdziwych finansów publicznych. Powrócić do realności budżetu, do zapisów art. 219 Konstytucji, który mówi, że budżet państwa, finanse państwa prowadzi się w formie ustawy budżetowej. Koniec i kropka. Mamy nadzieję, że nowy rząd to zrobi i że praworządność dla nowej ekipy nie będzie frazesem. Że wszyscy wrócimy do praworządności i Konstytucji, także w finansach publicznych.