Rynek pracy ofiarą i powodem kłopotów w gospodarce
Bezrobocie to jeden z najgroźniejszych skutków dekoniunktury. Jego nasilenie jednocześnie pogłębia kłopoty i opóźnia wyjście gospodarki z zapaści. Doskonale zdają sobie z tego Amerykanie. W Polsce to ciągle problem niedoceniany.
Liczba zarejestrowanych bezrobotnych w styczniu zbliżyła się do 3 mln osób. To poziom najwyższy od lutego 2007 r. Podobnie jest ze stopą bezrobocia, sięgającą 14,2 proc. Niemal identyczny poziom obserwowaliśmy poprzednio w marcu 2007 r. Wszystko wskazuje na to, że niekorzystne tendencje na naszym rynku pracy jeszcze się pogłębią w najbliższych miesiącach, na poprawę sytuacji trzeba będzie poczekać do drugiej połowy roku. Powrót do poziomu 11-12 proc. może zająć jeszcze więcej czasu.
Obserwowane obecnie zjawiska mają charakter koniunkturalny, czyli zależny od kondycji gospodarki. Gdy zmniejsza się popyt na towary i usługi, maleje także zapotrzebowanie na pracę, więc przedsiębiorstwa starają się dostosować liczbę zatrudnionych do nowych warunków i zmniejszyć koszty, kompensując spadek przychodów. Taką koniunkturalną cykliczność widać doskonale na przykładzie kryzysu z lat 2008-2009 oraz ostatniej fazy spowolnienia gospodarczego.
W przypadku zjawisk, zachodzących na rynku pracy wskutek wahań koniunkturalnych, problem polega na tym, że skutek, czyli redukcja miejsc pracy, staje się przyczyną jeszcze większych kłopotów w gospodarce, pogłębiając jej zapaść lub utrudniając wyjście z niej. Wzrost bezrobocia i spadek liczby zatrudnionych w sposób bezpośredni przyczynia się do dalszego zmniejszenia popytu na dobra i usługi. Tworzy się więc błędne koło, lub używając fachowej terminologii, sprzężenie zwrotne, w wielu przypadkach trudne do opanowania.
Ze znaczenia tego mechanizmu najlepiej zdają sobie sprawę w Stanach Zjednoczonych, których gospodarka w przeważającej mierze opiera się na konsumpcji. Główne wysiłki rządu i władz monetarnych nakierowane są tam na pobudzanie wzrostu zatrudnienia i tworzenie nowych miejsc pracy. Patrząc na determinację amerykańskiej rezerwy federalnej w luzowaniu polityki pieniężnej, można powiedzieć, że dla osiągnięcia tego celu koszty nie grają roli. Drukowanie ogromnej ilości pieniędzy ma za zadanie doprowadzić do spadku bezrobocia. O znaczeniu sytuacji na rynku pracy świadczy fakt, że właśnie stopa bezrobocia jest dla Fed bezpośrednim parametrem, od którego zależy kierunek i nasilenie działań w zakresie polityki pieniężnej. Zjawiska zachodzące na rynku pracy należą też do najpilniej śledzonych przez ekonomistów i inwestorów giełdowych.
W naszych warunkach ten segment gospodarczej rzeczywistości wciąż jest niedoceniany, zarówno przez władze, jak i przez inwestorów. Powodów jest kilka. Po pierwsze, w Polsce sytuacja na rynku pracy jest mieszanką bezrobocia strukturalnego (wynikającego z transformacji gospodarki, np. częściowej likwidacji górnictwa, zmian w rolnictwie, przemyśle stoczniowym, włókienniczym) i bezrobocia koniunkturalnego. Po szoku sprzed kilkunastu lat, mamy do czynienia ze stałą tendencją zmniejszania się bezrobocia, przyjmując za punkt odniesienia sytuację z początku przemian gospodarczych. Po drugie, do tej pory to właśnie siła popytu wewnętrznego, w tym konsumpcji indywidualnej, była siłą łagodzącą kłopoty gospodarcze. Widać to było szczególnie mocno w poprzedniej, najbardziej ostrej fazie globalnego kryzysu finansowego i następującej po nim recesji. To między innymi konsumentom polska gospodarka zawdzięczała wówczas zaszczytne miano zielonej wyspy. Niedocenianie tych zjawisk jest jednym z powodów obecnych kłopotów. Nie bez przyczyny mamy do czynienia ze spowolnieniem porównywalnym do poprzedniego, wyglądającego przecież znacznie groźniej.
Zjawiska zachodzące na rynku pracy są także bardzo dobrym barometrem stanu gospodarki i nadchodzących zmian. Większość instytucji odpowiedzialnych za gospodarkę, ekonomistów i inwestorów, koncentruje się zwykle na miernikach takich jak produkt krajowy brutto, rzadko sięgając do innych parametrów, które często z wyprzedzeniem sygnalizują przyszłe tendencje. Jednym z nich są właśnie parametry dotyczące rynku pracy.
Dynamika wzrostu zatrudnienia w przemyśle osiągnęła swój szczyt w lutym i marcu 2011 r. W kolejnych miesiącach systematycznie malała, a zjawisko to było bardzo wyraźnie widoczne. Od marca do grudnia 2011 r. tempo wzrostu zatrudnienia zmniejszyło się z 4,1 do 2,3 proc., a więc niemal o połowę. Dla nikogo nie stanowiło to sygnału ostrzegawczego. Problem zaczął być bardziej dostrzegany dopiero wówczas, gdy w styczniu 2012 r. nastąpił spadek dynamiki zatrudnienia do 0,9 proc. Wówczas już było jasne, że zbliżają się kłopoty. Kolejne miesiące stanowiły potwierdzenie tej tezy. Na działania było już jednak za późno. Przypomnijmy, że jeszcze w maju 2012 r. Rada Polityki Pieniężnej zdecydowała się na podwyżkę stóp procentowych, walcząc z inflacją, a przy okazji chłodząc spowalniającą już gospodarkę. Od czerwca do października 2012 r. zatrudnienie nie rosło, a od listopada zaczęło się zmniejszać. W ślad za spadkiem dynamiki zatrudnienia malała dynamika sprzedaży detalicznej, zmniejszając popyt na dobra i usługi.
Błędne koło się zamknęło i kręci się w najlepsze. Wypada czekać na kolejną fazę cyklu gospodarczego i mieć nadzieję, że w następnej odsłonie spowolnienia problemy rynku pracy nie będą już stanowiły problemu. Jest nadzieja, bowiem 6 marca 2013 r., w drugą rocznicę pogarszania się sytuacji, Sejm zaczął obradować nad projektami ustaw mających uelastycznić rynek pracy, mających na celu utrzymanie zatrudnienia.
Roman Przasnyski
Open Finance