20 lat euro, kiedy Polska przyjmie wspólną walutę europejską?
Dziś euro jest codzienną walutą 19 państw Europy. Za kilka lat będzie ich więcej, w tym niemal na pewno do strefy euro dołączy Bułgaria.
Kto zostanie poza strefą euro?
W kilkuletniej perspektywie spośród państw dawnego „obozu moskiewskiego” z walutami narodowymi zostaną cztery. Od dawna dość „wsobne” Czechy, dwa hiper narodowe ostańce Polska i Węgry, które od dłuższego wszystko wiedzą lepiej, a także Rumunia.
W rachunku uwzględnić trzeba też Szwecję i Danię trzymające się usilnie własnych koron. Zdaje się, że w przypadku Skandynawów główną rolę odgrywa bardziej przekonanie o sile tamtejszych dobrych zwyczajów społeczno-politycznych oraz rozsądek obu społeczeństw odrzucających in gremio tanie sztuczki i chwyty, niż względy gospodarczo-finansowe.
Czytaj także: Polska nie spełnia żadnego z kryteriów niezbędnych do wejścia do strefy euro
Inaczej mówiąc, bardziej się tam chyba wierzy kompetencji swoich rządów i banków centralnych niż kompromisom wykuwanym w Brukseli i Frankfurcie – siedzibie ECB.
Czytaj także: Dwa bałkańskie kraje wejdą do strefy euro
Europejczycy zadowoleni z euro
Reszta Unii nie jest jednak oazą względnego ładu i roztropności, jak Szwecja i Dania, a mówienie w tym kontekście o Polsce to już oksymoron.
Zbiorowa mądrość Brukseli ma wyższą wartość niż warszawska mędrkowatość. Brukseli zdarzają się oczywiście błędy, różnica polega na tym, że nam przytrafiają się zbyt często kardynalne.
W rocznicowym toaście noworocznym pani prezes Europejskiego Banku Centralnego Christine Lagarde zwróciła uwagę, że w okresie 1990-2002 handel między przyszłymi członkami strefy euro wzrósł o 5 proc, podczas gdy od momentu wprowadzenia fizycznych pieniędzy o 200 proc.
Mieszkańcy państw, które postawiły na euro popierają ten wybór, na tak jest 78 proc. z nich.
W bałaganie nieustannych burz politycznych oraz rozedrgania emocjonalnego dużej części Polaków, trzymanie się złotego to zatem wielki błąd najnowszej historii kraju liczonej od 1989 roku, podobnie jak rzucanie od 6 lat kłód przed Unią.
Czytaj także: Słowacja z euro rozwija się szybciej niż Czechy i Węgry
Dolar, yuan i euro
Walutą unijną z definicji, choć nadal nie do końca de facto posługuje się obecnie 340 milionów mieszkańców Europy. Jeśli wziąć pod uwagę wielkie waluty w pełni wymienialne i pełniące globalne funkcje finansowe, a także wyjąć poza nawias dolary przechowywane i krążące po świecie poza USA, euro służy na co dzień największej liczbie ludzi z bogatej części świata.
Dolary amerykańskie służą jako waluta 7 państw, skądinąd niepodległych i niezwiązanych z USA żadnymi formalnymi więzami. To Ekwador, Salwador, Timor Wschodni (Leste) i Zimbabwe oraz „drobiazgi”, czyli Wyspy Marshalla, Mikronezja i Palau. Jest też przypadek Panamy, gdzie dolar jest walutą równoległą do oficjalnej o nazwie „balboa”.
Również waluta europejska wypływa poza granice strefy euro. Euro jest walutą Czarnogóry i Kosowa. Dla oddania formalnego stanu rzeczy wymienić trzeba także Andorę i San Marino.
Gdy wybiegać w przewidywaniach w kolejne dekady, to waluty narodowe małych państw czeka regres, choć proces ten zacznie też obejmować państwa średnie. W próbie najkrótszego uzasadnienia tego wniosku nasuwa się skojarzenie z kontrreformacją, która na długą metę zaszkodziła jej wojownikom. Również hipotetyczna kontr-globalizacja odbiłaby się jej prowodyrom czkawką.
Czytaj także: Czy wprowadzenie euro opłaciło się Krajom Bałtyckim i Słowacji?
Z europejskiej perspektywy świat dzielił się przez stulecia na nasze kąty i dalekie, „nieodkryte” lądy oraz wielkie kraje znane z mglistych opowieści, takie jak Indie, czy Państwo Środka. Od niedawna do dziś dzieli się na państwa narodowe.
Jutro, już za niedługo, dzielić się będzie na dwie jednorodne potęgi, tj. USA i Chiny oraz trzecią poskładaną z puzzli Unię na Starym Kontynencie, o ile ta ostatnia przetrwa.
Bez euro, bez pełnego i aktywnego udziału w Unii Polska jest i będzie w tej perspektywie jak kulawa gęś nienadążająca ze swym europejskim stadem
Przez jakiś czas to te trzy podmioty będą pilnować rozdań. Wszyscy poza Indiami, Japonią, Koreą (niedługo już scaloną), Australią, Kanadą, Australią i Wielką Brytanią z jej imperialną spuścizną znajdą się wśród outsiderów, petentów, reflektantów wiszących u klamek możnych świata.
Będą zapewne i jak zwykle wyjątki niemieszczące się w tak zarysowanym i całkiem prawdopodobnym porządku. Z naszego punktu widzenia stale niebezpiecznym wrzodem będzie Rosja zachowująca się jak bachor nieumiejący „bawić się” z innymi dziećmi inaczej niż podstawiać im nogę i przygrzmocić.
Wobec wyzwań klimatyczno-środowiskowych, biedy i przeludnienia świata, którym towarzyszy emancypacja, czyli m.in. dążenie do zaspokajania tłamszonych do tej pory potrzeb, w obliczu groźby, że ktoś zechce skorzystać z arsenałów totalnego zniszczenia, przyszłość świata rysuje się jak wyprawa na najwyższe góry świata – samotrzeć nikt ich nie zdobędzie.
Bez euro, bez pełnego i aktywnego udziału w Unii Polska jest i będzie w tej perspektywie jak kulawa gęś nienadążająca ze swym europejskim stadem i złość z tego powodu wyrażająca ciągłym sykiem. Nabzdyczoną gęś odgania się witką.
Niezależny brytyjski watchdog fiskalny – Biuro Odpowiedzialności Budżetowej (Office for Budget Responsibility) podało właśnie wyniki własnych szacunków, wg których bezpośrednie, krótkofalowe koszty Brexitu będą prawdopodobnie dwukrotnie wyższe od kosztów poniesionych przez Wielką Brytanię w wyniku pandemii, która hula przecież po Wyspach, jak prawie nigdzie indziej w świecie.
Na koniec zdanie o najgłupszym argumencie przeciw euro, tj. o rzekomych wielkich korzyściach z dewaluacji i w ogóle kontroli siły własnej waluty jako narzędzia polityki gospodarczej. Jeśli działa, to przez chwilę, a generalnie przypomina przedszkolaka z kluczem francuskim zabierającego się do naprawy nieodpalającego silnika.
Jeśli już o silniku w tym kontekście, przychodzą na myśl doświadczenia z jazd samochodem po wielkim mieście. Ruszają co poniektórzy spod świateł z piskiem opon i pędzą jak tylko (nie) można. Inni reagują na zielony znak jak trzeba, żeby zgodnie z kodeksem i nieuchronnie dogonić wyrywnych na kolejnym czerwonym świetle.
Nie ścigajmy się więc złotym z euro, jak gliwicka astra z ferrari i mercedesem, bo w tej „formule” nie wygramy.
Czytaj także: Słowacja: dziesiąta rocznica euro. Co udało się osiągnąć?