Wojna Putina z Ukrainą w świetle niektórych zasad ekonomii

Wojna Putina z Ukrainą w świetle niektórych zasad ekonomii
Jan Cipiur Fot. Autor
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Najważniejsze pytanie w sprawie napaści Rosji na Ukrainę brzmi: czym skończy się ta wojna? Jeśli założyć, że najwięcej zależy od Putina, to w świetle teorii ekonomii perspektywy na jej rychły koniec po naszej myśli nie są dobre. Jednak w dłuższym okresie dzisiejszy rezydent Kremla nie ma szans.

Szeroka ekonomia odwołuje się w przypadku wojen do teorii gier i zachowań ekonomicznych. Zakłada się, że przeciwnicy dobywający oręża porównują spodziewane korzyści uzyskane wskutek wytoczenia wojny z jej wszystkimi kosztami. Efekty rozumowania na tej podstawie mogą się sprawdzać w rzeczywistości, ale co jeśli jedna ze stron nie czytała tych samych podręczników?

Teoria gier zakłada racjonalność działania więc przykładana do dyktatur nie zda egzaminu. Do Rosji Putina trzeba podejść z czymś innym.

Daremne koszty

Jedna z tych innych nauk odnosi się efektu kosztów nieodwołalnie utraconych, czyli po prostu daremnych, po angielsku – „sunk costs effect”.

Ludzie mają to do siebie, że podejmują często złe decyzje, ale nie wycofują się z działań podjętych na ich podstawie z żalu za już poniesionymi nakładami. Brną dalej nie słuchając doradców, że co było to było i nic już po tym, a liczy się przyszłość i to na nią trzeba łożyć.

Ze wszech miar trafne przykazanie przestrzega zatem, że należy nie inwestować w to co z góry skazane jest na porażkę, czyli jak mówią Anglosasi: „don’t throw good money after bad”.

Ta logika nie trafia do „wodzów” stających w obliczu porażki, nie daj Boże, klęski, bo oślepionych wizją tryumfu będącego, zdaje im się, na wyciągnięcie ręki. Jakże to, myślą, tyle krwi naszej przelanej dla zwycięstwa, tyle sprzętu rozbitego, tyle dziesiątek miliardów na to poszło i nic z tego nie będzie?

Nie wiemy co roi się w głowie Putina, ale zdaje się, że koszty obchodzą go najmniej, więc nie odstąpi od wojny z ich powodu. Mogą go w końcu zatopić, ale tonąć będzie – jak dla nas – zbyt powoli.

Może być zresztą i tak, że z powodu wygodnictwa i hedonizmu Zachodu, nacisk kosztów i sankcji nakładanych na Rosję będzie z czasem stale mniejszy, więc Putin jednak nie utonie.

Zasada złotego gwoździa

Stanford kojarzy się ze słynnym uniwersytetem, ale też z człowiekiem, który go ufundował. Leland Stanford był przemysłowcem, gubernatorem Kalifornii, senatorem w Waszyngtonie, ale w omawianym kontekście przywołany będzie jego udział w budowie amerykańskich kolei. 

150 lat temu głównym wyzwaniem dla Ameryki było połączenie wybrzeży Atlantyku i Pacyfiku linią kolejową. Budowa szła z dwóch od wschodu i zachodu jednocześnie. Na zachodzie szło wolniej, bo trzeba było przedzierać się przez wielkie góry.

Do 1869 r. po obu stronach czynne były bardzo długie odcinki. Korzyści z nich były całkiem spore, ale nie tak kolosalne jakie byłyby, gdyby zostały wreszcie połączone.

W dosłownie „złoty gwóźdź”, a właściwie hufnal, łączący na górze Promontory obie nitki kolei transkontynentalnej w stanie Utah uderzył właśnie Leland Stanford, otwierając tym samym dla Ameryki i Amerykanów wrota Sezamu.

Teoria „złotego gwoździa” (golden spike) skłaniać będzie Putina do kontynuowania wojny aż do zamierzonego skutku, tak jak nie porzuca się budowy mostu, gdy brakuje mu już tylko jednego przęsła, jak nie zostawia się ostatniej dziury w dachu po załataniu reszty…

Racjonalne rozwiązanie?

W przypadku wojny, z powodu olbrzymich, narastających i wszechstronnych kosztów, dążenie do upatrzonego celu nie jest rozwiązaniem tak oczywistym jak np. w biznesie, ale może być jednak racjonalne. Zwłaszcza, jeśli przegrana oznacza osobistą klęskę – warto tu przypomnieć sobie postępowanie Hitlera i jego kamaryli zimą i wiosną 1945 roku.

Odzywają się więc głosy, że należałoby zarysować Putinowi jakieś rozwiązanie dające szansę częściowego wyjścia z twarzą z wojny, którą wytoczył Ukrainie, a praktycznie także Zachodowi.

Jednak Putin mógłby wyjść na tej zasadzie z wojny tylko z częścią twarzy, np. bez czoła.

Nie pójdzie na to, więc trzeba go zgnębić i zamknąć potem w lochu. Nie da się jednak uniknąć pytania, czy to wykonalne. Może i nie, ale próbować trzeba.

Przywołany przed chwilą Leland Stanford pamiętany jest dziś jako fundator wielkiego uniwersytetu, choć gdy żył nazywano go złodziejskim baronem (robber baron). Putin ma czołgi i rakiety, ale nie stoją za nim profesorowie z „Deripaska University” lub „Abramowicz Technology Institute”.

My nie mamy ropy i gazu, ale mamy Akademię im. Leona Koźmińskiego i Uniwersytet SWPS wspierany przez biznesmena-wizjonera Piotra Voelkel’a.

Źródło: aleBank.pl