Wenezuela importuje paliwa, przestroga dla populistów
Port jest w Wenezueli, statek przypłynął z Iranu, a jego ładunek umożliwi jakiejś grupce szczęśliwców jazdę autem lub ciężarówką. Tak działa tzw. klątwa surowcowa w połączeniu z cepowatą dyktaturą i wiarą, że to państwo jest najlepszym przedsiębiorcą.
W sprawie klątwy, czyli rozpasania i rozleniwienia w obliczu zalania kraju dochodami z wydobycia surowców, nic tylko cieszyć się, że z energetycznych surowców mamy w Polsce tylko węgiel, bo ten nigdy nie był tak opłacalny jak ropa. Z dwóch pozostałych czynników groźniejszy dla nas na dłuższą metę wydaje się ten drugi. I tyle niewyszukanych paraleli.
Wenezuelski despota Mikołaj Maduro też ćwierka na Twitterze. Na powitanie ładunku z Iranu zakląskał na znany nam skądinąd sposób, że „uratuje nas wyłącznie braterstwo wolnych ludzi”.
Skąd my to znamy?
Wolności jest w Caracas i okolicach z pewnością na pęczki, ale to przede wszystkim wolność od szczęścia, spokoju i dóbr wszelakich, a już zwłaszcza od benzyny i papieru w rolkach.
Co starsi wiedzą o czym piszę, z tym że ropę dobywamy u nas od dawna wyłącznie na wiadra z demobilu, więc w tamtych czasach za kartki na paliwa można było winić nie tylko siebie, ale też i Moskwę.
Maduro jest bez szkół. W takiej sytuacji substytutem wiedzy jest przebiegłość. Zamienił zatem Moskwę na oprawców z Waszyngtonu i jest w domu.
Zasoby ropy Wenezueli szacowane są na 300 mld baryłek. Te ilości ustawiają kraj na pierwszym miejscu w świecie. Iran ma mieć podobno 158 mld baryłek, co daje mu czwarte miejsce.
Bo to złe rządy są…
Jeszcze wymowniejsze jest ujęcie per capita. Na jednego mieszkańca Wenezueli przypada 10,5 tys. baryłek, czyli prawie 1500 ton ropy kryjącej się w ziemi, a tyle ropy to długi pociąg z cysternami. Wystarczyłby i dla prapraprawnuków razem z dalszymi pociotkami. To globalny rekord, choć baryłki saudyjskie – ok. 7 600 per capita i drugie miejsce w takim rankingu – są znacznie łatwiejsze i tańsze w wydobyciu oraz przeróbce na produkty.
Wenezuela i Iran to dziś w świecie państwa o statusie pariasów obłożonych sankcjami przez USA i Unię. Oba są w ogromnych kłopotach politycznych i gospodarczych. Przemysł naftowy Wenezueli nigdy nie należał do wydajnych i dobrze prowadzonych, ale żeby w tak zasobnym w ropę kraju zabrakło paliw.
Najkrótsza odpowiedź brzmi: złe rządy złych ludzi, korupcja, która kwitnie na takim oborniku, niekompetencja, nepotyzm i etatyzm, czyli rządy polityczne w gospodarce.
Straty mniejsze, bo tańsza ropa…?
Wg wiarygodnych źródeł wewnętrznych potwierdzonych przez specjalistyczny serwis Platts, od stycznia 2020 r. nie pracuje już żadna z wenezuelskich rafinerii. Trzeba zaś wiedzieć, że np. Paraguaná to trzeci pod względem wielkości kompleks rafineryjny w świecie.
Jeszcze w 2012 r. przerabiano tam ok. 50 mln ton ropy rocznie. Nieżyjący poprzednik Maduro – Hugo Chavez, który dał początek tej katastrofie, miał ambitne plany rozwoju przemysłu naftowego i uczynienia ze swego kraju benzynowego imperium. Rozpoczął budowę nowych rafinerii w Wenezueli i gdzie indziej w Ameryce Łacińskiej, ale żadna do tej pory nie ruszyła i zapewne już nigdy nie ruszy.
Do Wenezueli przybyć mają niebawem z Iranu jeszcze 4 zbiornikowce z paliwami. Takie ilości starczą mniej więcej na miesiąc wydzielania benzyny i oleju napędowego na szklanki, w najlepszym wypadku na butelki po coli.
Co dalej, nie wiadomo. Z importem paliw do Wenezueli może nie być łatwo. Transakcja z Iranem nie była efektem szczególnych więzów łączących dwie satrapie, bo łączy je niemal tylko knut i nienawiść do Jankesów.
Złożyło się wszakże w jedno, że Wenezuela ma ropę i nie ma paliw, ale w sakwie trzyma jeszcze sporo złota, a Iran ma paliwa, ale z powodu sankcji, w tym finansowo-bankowych, nie może płacić normalnie za swoje zakupy. Poza tym koronawirus poczynił w Iranie wielkie spustoszenie, więc paliw na zbyciu było i jest więcej niż da się je wykorzystać w kraju działającym na bardzo wolnym biegu.
Rządy w Caracas przez dekady starały się gromadzić złoto, które kupowano za ropę, ale też było od miejscowych górników. Ze skąpych informacji wynika, że na przełomie 2019/2020 ze skarbca tamtejszego banku centralnego wywieziono 6 ton kruszcu, który zamieniono na euro w gotówce, którymi rząd regulował potem swoje płatności.
Reuters podawał w końcu kwietnia 2020 r. za swymi źródłami, że zasoby złota Wenezueli spadły ze 129 ton na początku 2019 r. do ok. 80 ton obecnie. Dla porównania, zasoby NBP wynoszą obecnie ok. 230 ton.
Sytuację pogarszają chore ceny paliw ustalone przez władze „pod publiczkę”. Benzyna była od lat właściwie za darmo. Bałagan z kursami jest taki sam jak u nas za PRL-u. Oficjalnie złoty był silny prawie tak jak dolar, a na czarnym, czyli tym prawdziwym rynku był sto i więcej razy słabszy. Dzisiaj w Wenezueli za jednego dolara trzeba płacić prawie 250 tys. bolivarów, choć oficjalny kurs to 9,98.
W redakcji Wall Street Journal nie mają kłopotów z zerami, więc policzyli udatnie, że po wielu latach hiperinflacji jeden galon (3,78 litrów) benzyny kosztuje w Wenezueli 0,00000002 centa, czyli dwie stumilionowe części jednego amerykańskiego grosza.
Są tacy w Wenezueli, którzy mają jeszcze jakieś pieniądze, a nie mają ochoty koczować po kilka dni w kolejce na tamtejszych CPN-ach i kupują paliwo po 80 dolarów za kanister na 5 galonów. Wychodzi 4,23 dolary za litr, więc rynek działa dobrze, odzwierciedlając bardzo zgrabnie różnicę między popytem a podażą.
Paliwo po rzeczywistych cenach jest dostępne na stacjach czarnorynkowych prowadzonych przez wojsko. Żołnierz musi przecież zarobić, bo z pustymi kieszeniami i brzuchem mógłby bronić ukochanej władzy z nieodpowiednim wigorem, choć ta stara się przecież tak bardzo, żeby było w kraju dobrze, a z czasem nawet jeszcze lepiej.
Maduro ma być tak zdesperowany, że zastanawia się nad zaprzestaniem subsydiowania paliwa i prywatyzacją stacji paliw, choć 30 lat temu próba podniesienia cen zakończyła się ogromnymi zamieszkami i śmiercią kilkuset osób.
Ale sankcje USA trzymają władze za gardło. Maduro i jego przyboczni namawiają zatem prywatny biznes do zakupów benzyny za granicą w barterze i chwytają się trików utrudniających śledzenie ruchu statków.
Jedyne pocieszenie dla reżimu, że ropa jest nadal wszędzie bardzo tania, więc można dowodzić jak bardzo – dzięki wysiłkom władz – spadły straty z powodu zamierania jej wydobycia, jak również przekonywać w tamtejszych „Wiadomościach”, że wskutek rozumnej polityki, „benzynę dla ludu kupujemy po taniości”.