Raport Specjalny | Horyzonty Bankowości 2023 | Banki w obliczu ryzyka systemowego
– System bankowy jest bardzo mocno osłabiony, poziom rentowności jest niski, są banki ze stratami (…) O sektorze bankowym należałoby myśleć z odpowiedzialnością i troską – mówił na konferencji prasowej poświęconej prezentacji wyników prezes BNP Paribas Bank Polska Przemek Gdański.
Jakie ryzyka czyhają na banki? Na pierwszy rzut oka, „na papierze”, powodu do obaw nie ma. Wynik netto polskiego sektora za 2022 r. – według danych Komisji Nadzoru Finansowego – wyniósł niemal 12,5 mld zł. To mało w porównaniu do długookresowego trendu, ale o 108% więcej niż w 2021 r. Według wyliczeń KNF, zwrot z kapitału (ROE) dla całego sektora wyniósł 7%. To sporo poniżej kosztu kapitału, ale ponad dwa razy więcej niż w 2021 r. Tu trzeba zrobić zastrzeżenie. To wyniki niezaudytowane, a nadzór może zażądać jeszcze dotworzenia rezerw. Dopiero za 2-3 miesiące poznamy ostateczne rezultaty.
Miłe złego początki
Zeszłoroczny wynik sektora wzbijał się w górę, na skrzydłach rosnących stóp procentowych banku centralnego, pociągając za sobą wzrost stawki WIBOR. Został osiągnięty w warunkach niewidzianego dotąd w historii rajdu stóp w górę z 1,75% w styczniu do 6,75% w grudniu. To natychmiast przekładało się na oprocentowanie już udzielonych kredytów, czyli w konsekwencji na przychody odsetkowe. Te w ub.r. wzrosły do 119,4 mld zł. Było to o ponad 68 mld zł, czyli o 133%, więcej niż w 2021 r.
Koszty odsetkowe zachowywały się natomiast z pewną inercją, ale już w II kw. ub.r. gwałtownie wystrzeliły w górę wskutek zmiany struktury depozytów z bieżących na terminowe i podwyżek oprocentowania lokat. Raport Warszawskiego Instytutu Bankowości pokazuje, że już w pierwszym półroczu ub.r. dynamika wzrostu kosztów odsetkowych była blisko dziesięciokrotnie wyższa od dynamiki wzrostu przychodów odsetkowych, co spowodowało, że wynik odsetkowy rósł już w tempie dwukrotnie niższym niż same przychody.
Po wynikach banków ogłoszonych za cały zeszły rok widać, że większość największych instytucji osiągnęła maksimum marży odsetkowej w II lub III kw. ub.r. Wypowiedzi ich przedstawicieli świadczą o tym, że w tym roku oczekują stabilizacji marży lub nawet jej lekkiego spadku.
– Jeśli stopy procentowe się nie zmienią, marża będzie stabilna (…) Gdy kończą się podwyżki, marża odsetkowa osiąga swój szczyt. Strona pasywna zareagowała już w znacznym stopniu – mówił na konferencji prasowej poświęconej prezentacji ubiegłorocznych wyników banku Maciej Reluga, wiceprezes Santander Banku Polska.
W ciągu ub.r. koszty odsetek wzrosły bez mała 10 razy do 43,3 mld zł. Wynik z tytułu odsetek – kluczowa część wyniku większości polskich banków – wzrósł zaledwie o 63% w porównaniu z poprzednim rokiem, do 76 mld zł, ustanawiając i tak historyczny rekord. Tak dobry wynik w tym roku już się nie powtórzy.
– Najsilniejszym czynnikiem, który będzie wpływał na wyniki banków, jest wzrost kosztów odsetkowych. Koszty odsetkowe stopniowo w trakcie roku będą rosły, obniżając marżę odsetkową – powiedział na konferencji poświęconej prezentacji ubiegłorocznych wyników Banku Pekao jego prezes Leszek Skiba.
Problemy z zarabianiem
Sytuację pogarsza fakt, że rosnącym kosztom odsetek nie musi towarzyszyć w tym roku odpowiedni wzrost przychodów, bo nie ma na czym zarabiać. Wysokie stopy procentowe ograniczyły popyt na kredyt. O zwiększeniu sprzedaży stosunkowo mało rentownego, ale za to o wysokich wolumenach i niskoszkodowego kredytu hipotecznego banki przynajmniej na pewien czas muszą zapomnieć. Centrum AMRON, monitorujące rynek kredytów hipotecznych, podało niedawno, że w całym 2022 r. banki udzieliły nieco ponad 126 tys. nowych kredytów mieszkaniowych, czyli o ponad połowę mniej niż w rekordowym 2021 r. Wartość udzielonych kredytów hipotecznych skurczyła się do 43,6 mld zł, czyli o 49% w porównaniu z wcześniejszym rokiem. W obecnym zapowiada się stagnacja lub nawet dalszy spadek.
Wprawdzie KNF częściowo wycofała się z pięcioprocentowego bufora dla badania zdolności kredytowej, ale prawdopodobieństwo, że sytuacja gospodarstw domowych poprawi się jest niewielkie. Tym bardziej że już w drugim półroczu ub.r. zaczął się spadek realnych wynagrodzeń. Zdolność kredytowa będzie wciąż mocno ograniczona, a koszty utrzymania – choć może nieco wolniej – będą dalej rosnąć.
Po wydarzeniach z frankowiczami, po pierwszych próbach kwestionowania wskaźnika WIBOR i w obliczu zamiany benchmarków w nieokreślonym jeszcze czasie banki będą raczej musiały wypracować strategiczne podejście do kredytowania mieszkań i wyceny ryzyka nawet wtedy, gdy odrodzi się popyt. Jeden ze znanych bankowców swego czasu mówił, że kredyt hipoteczny na zmienną stopę powinien być udzielany przy 40-60% wkładu własnego i nie na dłużej niż 10 lat. Tymczasem rząd już wprowadził kredyty „bez wkładu własnego”, a teraz rozważa pułap oprocentowania hipotek na 2% dla pewnych grup kredytobiorców. Każdy bank musi rozważyć, czy podejmie się niebezpiecznej żeglugi na nieznane wody.
Wartość bilansowa kredytów konsumpcyjnych w portfelach banków zmniejszyła się w zeszłym roku o ponad 4 mld zł do 182,4 mld zł i prawdopodobnie ten rok także nie przyniesie poprawy. Choć kredyty konsumpcyjne to wysokomarżowe produkty, niski popyt powoduje, że konkurencja wywiera presję. Okres silnego spowolnienia gospodarki przynosi ryzyko kredytowe, które na kurczącym się rynku trudniej odzwierciedlić w cenie.
Nadzieją bankowców są przedsiębiorstwa, a zwłaszcza duże korporacje. Ale pula dużych, międzynarodowych firm w Polsce nie jest nieograniczona. W zeszłym roku portfel kredytów operacyjnych dla małych i średnich firm wzrósł o 16,1%, a dla dużych przedsiębiorstw o 13,8%, czyli w tempie mniej więcej odpowiadającym inflacji. Znacznie gorzej było z kredytami inwestycyjnymi, bo portfel w przypadku dużych przedsiębiorstw zwiększył się zaledwie o 5,8% Wszystko to razem znaczy, że kredyt nie napędza gospodarki. Czy zmieni się to w tym roku – w roku silnego spowolnienia? Opinie na ten temat są różne.
– W dużych firmach popyt na kredyt nadal jest. Uważamy, że będzie wzrost – zauważył Michał Gajewski, prezes Santander Banku Polska. – Myślę, że ze strony korporacji popyt będzie mniejszy, gdyż wielu klientów wstrzymało inwestycje ze względu na wysokie stopy procentowe i spowolnienie gospodarcze – powiedziała Elżbieta Czetwertyńska, prezes banku City Handlowy.
Jedyną dobrą wiadomością jest to, że pomimo spektakularnego gospodarczego spowolnienia nie rośnie ryzyko kredytowe. Koszty ryzyka w wielu największych bankach znajdują się na rekordowo niskich poziomach, a wskaźniki NPL obniżyły się w całym sektorze. Konsensus co do sytuacji gospodarczej i niewielkiego wzrostu bezrobocia sugeruje, że banki unikną w tym roku wysokich rezerw na ryzyko kredytowe.
Zaczęły się schody
Dzięki podwyżkom stóp NBP wynik netto sektora bankowego rósł dynamicznie do maja, kiedy osiągnął 12,9 mld zł, a więc był wyższy niż w całym 2022 r. W drugim półroczu przyszły wakacje kredytowe i zaczęło się tworzenie potężnych rezerw, bo banki musiały rozpoznać straty spowodowane wakacjami za cały ubiegły (kredytobiorcy hipoteczni w złotych mieli możliwość niespłacenia czterech rat w drugim półroczu) i za cały ten rok, kiedy zadłużeni mogą nie zapłacić jednej raty w każdym kwartale.
Wielkość rezerw z tytułu wakacji szacowana jest na 14 mld zł. Utworzenie ich w III kw. ub.r. nie znaczy wcale, że nie będą one mniejsze, albo też większe, bo wszystko zależy od stopnia partycypacji kredytobiorców. Niektóre banki nie doszacowały udziału kredytobiorców w wakacjach, a inne przeszacowały. Bank Pekao np. oszacował w III kw. poziom partycypacji na 84%, a kwartał później obniżył ten szacunek do 76%, w związku z czym rozwiązał część rezerw. Takie przesunięcia w obie strony są jeszcze możliwe w wielu instytucjach, a to będzie się odzwierciedlać w niestabilności wyników.
Nieoszacowanym ryzykiem są na pewno pomysły kolejnych wakacji dla innych grup kredytobiorców, zwłaszcza jeśli inflacja nie będzie chciała spadać tak szybko jak liczy na to rząd, a stóp procentowych nie będzie jak obniżać. Prezes jednego z dużych banków opowiadał o tym, jak minister rolnictwa sondował możliwości wprowadzenia wakacji kredytowych dla rolników. Bankowiec uświadomił mu, że takie przedsięwzięcie zdmuchnęłoby z powierzchni ziemi znaczną część sektora spółdzielczego i rząd się tego wystraszył. Pomysł podobno umarł, ale świadczy o tym, że fantazja regulacyjna nie zna granic.
Nie jest wcale także powiedziane, że wakacje dla kredytobiorców hipotecznych skończą się w tym roku, jeśli okaże się, że na obniżki stóp NBP nie ma miejsca. W przestrzeni publicznej pojawiały się już spekulacje o możliwości ich przedłużenia na kolejny rok. Dla banków oznaczałoby to konieczność tworzenia następnych wielomiliardowych rezerw.
– Jest więcej niepewności po stronie regulatorów, władz państwowych – mówił na konferencji prasowej poświęconej prezentacji zeszłorocznych wyników ING Banku Śląskiego jego prezes Brunon Bartkiewicz.
Ta niepewność, oczekiwanie, z której strony spadnie kolejny cios, utrzymuje się w sytuacji, gdy kapitały własne banków, głównie wskutek przeceny obligacji skarbowych, skurczyły się – według danych KNF – w ciągu dwóch lat o 15,7 mld zł do 204 mld zł, czyli o ponad 7%. To oznacza mniejsze zdolności do kredytowania na ok. 200 mld zł. A równocześnie – czemu sprzyja wysoka wciąż nadpłynność – umożliwia dalsze kupowanie obligacji skarbowych, bo nie są one aktywami ważonymi ryzykiem. W ten sposób banki kredytują poczynania rządu i wzrost długu publicznego, a nie gospodarkę.
Wszystko to razem powoduje, że mamy kolejny etap scenariusza, w którym polski sektor bankowy nadal traci rentowność. Ten scenariusz realizowany jest nieprzerwanie od 2011 r., co zauważył NBP w jednym z „Raportów o stabilności systemu finansowego” i wskazał wówczas, że przyczyną są obciążenia regulacyjne, a szczególnie podatek bankowy. Ubiegłoroczny wzrost wyników i rentowności został spowodowany wyjątkowymi czynnikami, ale nie zmienił trendu. Na razie nic nie zapowiada zmniejszenia presji ze strony regulatorów.
– Gdybyśmy wyniki oczyścili do głównego biznesu, zwrot z kapitału wyniósłby 22,1% – stwierdził prezes mBanku Cezary Stypułkowski na konferencji prasowej. Bank zanotował drugą z kolei roczną stratę.
Bomba z opóźnionym zapłonem
Do naprawdę dramatycznej sytuacji mogą doprowadzić sektor bankowy rozstrzygnięcia w sprawach frankowych. Konsekwencje lutowej opinii Rzecznika Generalnego Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, jeśli zostaną utrzymane w spodziewanym za kilka miesięcy wyroku, oznaczają materializację ryzyka systemowego.
Opinia rzecznika sprowadza się do tego, że po unieważnieniu umowy kredytowej przez sąd (a takie są najczęściej decyzje sądów w sprawach zakładanych bankom przez frankowiczów) kredytobiorca ma zwrócić bankowi kapitał kredytu w wartości nominalnej, a bank zapłacone raty i ewentualne inne poniesione opłaty. Najważniejsze jest jednak to, że frankowicz może dalej dochodzić przed sądem dodatkowego wynagrodzenia w związku z tym, co bankowi „bezumownie” zapłacił, a bank niczego więcej ponad kapitał kredytu nie może żądać – ani odsetek, ani wynagrodzenia za udostępniony kapitał. To faktycznie oznacza „kredyt za darmo”, a dla banków straty, oszacowane ostatnio przez Związek Banków Polskich na 107-112 mld zł.
Na ryzyko prawne wynikające ze sporów banki utworzyły do końca zeszłego roku rezerwy, które można oszacować na ok. 35 mld zł. Cały portfel frankowy ma wartość blisko 90 mld zł, a to oznacza przeciętne pokrycie w ok. 40%. Jeśli wyrok TSUE będzie równie niekorzystny jak opinia rzecznika, banki będą zmuszone tworzyć kolejne bardzo wysokie rezerwy.
– Prawdopodobnie nie jest to jeszcze koniec i saga frankowa będzie się jeszcze ciągnęła przez kilka kwartałów – zaznaczył na konferencji prasowej Przemek Gdański.
Rezerwy na kredyty we frankach pochłoną nie tylko malejące w tym roku zyski, ale prawdopodobnie także dużą część kapitałów. W ten sposób ryzyko systemowe się zmaterializuje. Czy można temu zapobiec? To test na elementarną wiarygodność i odpowiedzialność państwa.