Liderem wzrostów cen mieszkań w ostatnim roku były Łódź i Poznań
Najnowsze dane NBP o cenach mieszkań używanych pokazują, że dynamika wzrostu cen pozostaje bardzo wysoka. W siedmiu największych miastach za używane „M” trzeba było w pierwszym kwartale br. płacić o 11,3% więcej niż w analogicznym okresie przed rokiem – wynika z najnowszego odczytu indeksu hedonicznego, za pomocą którego bank centralny bada zmiany cen mieszkań uwzględniając nie tylko kwoty, za które Polacy kupują mieszkania, ale też uwzględniając jakość sprzedawanych lokali.
Najnowszy odczyt jest tylko trochę gorszy niż wynik z ostatniego kwartału 2018 roku. Wtedy roczna dynamika wzrostu cen wyniosła według najnowszej publikacji NBP 11,7%.
Wciąż możemy więc mówić o bardzo szybko drożejących mieszkaniach. Niezmiennie żywa pozostaje też nadzieja, że w bieżącym roku mieszkania nie będą już drożały tak szybko jak w 2018 roku.
Czytaj także: Zainwestować w mieszkanie w Łodzi?
Łódź i Poznań na czele
Liderem wzrostów cen w ostatnim roku były Łódź i Poznań. W miastach tych w pierwszym kwartale za mieszkania używane trzeba było płacić o 15-17% więcej niż rok wcześniej.
Jednym z powodów dla których wzrosty cen są najwyższe właśnie w Łodzi i Poznaniu może być fakt, że w pierwszej fazie hossy mieszkania nie drożały tu zbyt dynamicznie.
W efekcie inwestorzy, którzy dotychczas kupowali mieszkania na wynajem w Trójmieście czy Warszawie widząc dynamiczne wzrosty cen w tych lokalizacjach znaleźli w Poznaniu i Łodzi nadzieję na wciąż przyzwoite stopy zwrotu.
Czytaj także: Rekordowe ceny mieszkań: ile naprawdę kosztuje mieszkanie
Kielce i Wrocław w ogonie
Czas pokaże czy podobny los spotka miasta pozostające dziś w ogonie „cenowej tabeli”. Obecnie na szarym końcu wzrostów cen pozostają Kielce i Wrocław.
Szczególnie w pierwszym z tych miast widać, że hossa nie zdążyła tam jeszcze rozwinąć skrzydeł. Choć od początku 2017 roku sprzedający uzyskują coraz lepsze stawki za lokale z drugiej ręki, to wciąż za mieszkania trzeba tu płacić mniej niż u szczytu ostatniej hossy.
Osiągnięcie jej wymagałoby podniesienia stawek o ponad 10%. To w sprzyjających warunkach może potrwać nawet rok czy dwa. Choć jest to truizm, to warto dodać, że przecież nikt nie gwarantuje, że hossa na rodzimym rynku będzie trwała jeszcze tak długo.
Podobnie sytuacja wygląda we Wrocławiu, który obok Kielc jest ostatnim z dużych miast, w którym ceny mieszkań wciąż nie pokonały rekordów sprzed dekady. W tym wypadku mieszkania używane, aby wyznaczyć historyczne maksimum, musiałyby zdrożeć jeszcze o około 9%.
Dla porównania w Bydgoszczy, Rzeszowie, Białymstoku czy Zielonej Górze za mieszkania trzeba dziś płacić o 10-16% więcej niż przed dekadą.
Na tym tle słabo wypadają Warszawa czy Kraków, gdzie zgodnie z szacunkami NBP za metr używanego lokum trzeba było w pierwszym kwartale płacić o około 3% więcej niż u szczytu ostatniej hossy.
Czytaj także: Już za dwa lata w centrum Łodzi powstanie 15-piętrowy budynek z 874 mieszkaniami