Kanadyjczycy wybrali w tym roku urlop w kamperach

Kanadyjczycy wybrali w tym roku urlop w kamperach
Kanada, Fot. W. Korzycki
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Pandemia ukróciła tradycyjne urlopowe wyjazdy Kanadyjczyków do sąsiadów na południe kontynentu czyli do Meksyku czy na Belize, ale za to ożywiła ruch wewnętrzny, z prowincji Quebec pisze Włodzimierz Korzycki.

W sierpniu zaobserwowałem masy Kanadyjczyków, jadących na półwysep Gaspésie, leżący nad Zatoką  Św. Wawrzyńca czyli nad Atlantykiem, a więc na wschodnim czubku tej części kraju. Tam zresztą, na tym czubku w dzisiejszym mieście Gaspé, w 1534 roku wylądował francuski żeglarz Jacques Cartier i zapoczątkował francuską kolonizację Kanady, która wtedy jeszcze nie nazywała się Kanadą.

(Kanada pochodzi od słowa kanata i w języku tamtejszych Indian,  Irokezów i Huronów, oznacza wioskę. Cartier właśnie tę kanatę usłyszał od autochtonów, którzy wskazywali mu drogę do osady Stadacona, niedaleko dzisiejszego miasta Quebec. Cartier ukuł z kanaty Kanadę).

Przesiadka z samolotu do kampera

W drodze na półwysep Gaspésie widziałem samochody nie tylko z prowincji Quebec, lecz i z pobliskiego Nowego Brunszwiku, z trochę dalszego Ontario, a także kilka wozów z odległej Alberty na zachodzie kraju, a jeden nawet z Kolumbii Brytyjskiej nad Pacyfikiem.

Większość to kampery lub wozy z ogromnymi zazwyczaj, niemal jak domami, przyczepami kempingowymi.

Kanadyjczycy po swym ogromnym kraju chętnie podróżują z własnym lokum, ale w tym roku to się chyba jeszcze nasiliło. Mijane przeze mnie kempingi były bardzo obłożone. Do tego w podróż ruszyli też ci, którzy odstąpili lub musieli odstąpić od podróży „do ciepłych sąsiadów” i wypełnili nie tak znowuż bardzo liczne hotele, pensjonaty i motele w tamtym rejonie.

Z trudem znalazłem kilka noclegów (a trzeba było zamawiać wcześniej), choć zazwyczaj takich trudności  w przedpandemicznych czasach tam podobno nie było.

Brak wolnych miejsc dla turystów i pracowników sezonowych

Właściciele kempingów i hotelarze mogli więc generalnie nie narzekać na koronawirusa. Doskwierał im jedynie, jak usłyszałem, brak sezonowych pracowników, którzy w tym roku z powodu covida nie dojechali. Widziałem kilka nieczynnych restauracji lub otwieranych tylko na kawałek dnia, i to w środku sezonu. Było tak np. w popularnej turystycznie miejscowości Carleton-sur-Mér.

(Nawiasem mówiąc, nazwa miasta pochodzi, choć nie od początku, od brytyjskiego wojskowego i gubernatora Quebecu Guy Carletona, który dbał o francuskie tradycje w tej zdobytej w 1759 roku przez Brytyjczyków prowincji; dla quebeckich frankofonów jest więc postacią pozytywną).

W obłożonym turystycznie Carleton-sur-Mér miałem szczęście z noclegiem. Dzięki temu, że nie dopisali sezonowi robotnicy, można było się zakwaterować w domu, który był przeznaczony właśnie dla nich. Pozostał kłopot z posiłkiem na mieście i ostatecznie dobrze, bo taniej, wyszło z wziętą na wszelki wypadek zupą w proszku, zagryzioną chlebem.

W miejscowości Mont Joli przy wjeździe na  Półwysep Gaspésie jedna z restauracji, wcześniej słynąca z regionalnych dań, tym razem miała do zaoferowania wyłącznie kanapki, niby różnorodne, ale kanapki jadam zwykle w domu. Dobrze, że działała pobliska sieciówka Normandin, która serwowała i pizze, i pieczoną jedną czy dwie ryby, i np. żeberka. I tam się dopiero pożywiłem.

Przy okazji, Mont Joli to miasteczko, gdzie w drugiej połowie XIX wieku pośpiesznie zbudowano stację kolejową, aby komunikacyjnie połączyć z resztą kraju Nowy Brunszwik i Nową Szkocję. Dzięki temu, to było warunkiem, te prowincje mogły w 1867 roku przystąpić do powstającej właśnie Konfederacji Kanadyjskiej. Dziś stary żółty wagonik na kawałku toru zaświadcza o czasach z początków państwowości.

Taka podróż poza autostradą pozwoliła zobaczyć dziesiątki domków, nierzadko na sprzedaż. Tak żyją Kanadyjczycy poza aglomeracjami.

Spotkałem rodzinę, która kupiła domek i przeprowadziła się do Gaspésie spod Montrealu. Cóż, piękna okolica, ale bytowanie tam zwłaszcza zimą nie jest łatwe. Pada tam kilka razy więcej śniegu niż gdzie indziej i wieją silniejsze wichury znad Atlantyku.

Drogi są owszem oczyszczane, autobusy szkolne przywożą dzieci do nauki w miasteczkach, ale poza tym życie zamiera tam na kilka miesięcy w roku.

Zawsze jest coś za coś. A żyć i podróżować trzeba. Kanadyjczycy są nawykli do pokonywania trudności, jakie niesie codzienność.

Źródło: aleBank.pl