Jeśli Polak dostanie nagrodę Nobla z ekonomii, to nie będzie to pracownik polskiej uczelni
Ariel Wojciechowski: W Polsce na kierunkach ekonomicznych kształci się ponad 200 tysięcy młodych ludzi w ponad 200 uczelniach. Skąd to zainteresowanie tymi kierunkami? Czy to moda, pewność kariery zawodowej czy chęć zdobycia wiedzy z tego zakresu?
Jakub Brdulak: Trudno wskazać jedną przyczynę takiego stanu rzeczy. Możemy mówić o rosnącej popularności kierunków ekonomicznych ze względu na fakt dużej roli ekonomii w naszym codziennym życiu. Do tych kierunków zaliczamy np. zarządzanie, finanse i rachunkowość czy samą ekonomię. Są to kierunki osadzone w naukach społecznych. Z jednej strony może się więc wydawać, że jest to prosty obszar wiedzy, w dodatku pojęcie „ekonomia” kojarzy się z pieniądzem, więc studiowanie kierunków ekonomicznych powinno teoretycznie prowadzić do lepszych zarobków. Z drugiej strony ważnym argumentem jest popyt na absolwentów tych kierunków na rynku pracy i to nie tylko polskim.
W przypadku startu na rynku pracy ważna jest też duża dostępność tych kierunków. Pierwszy typ to tzw. uczelnie zorientowane na rzetelne kształcenie. Drugim typem są uczelnie zorientowane na wydawanie dyplomów. To, co różni te dwa typy, to m.in. wymagania i próg zakwalifikowania się na studia, legitymowanie się posiadanymi certyfikatami, poziom kadry dydaktycznej czy współpraca międzynarodowa.
Niestety w przypadku uczelni zorientowanych na wydawanie dyplomów mamy do czynienia z niewielką wartością tych dyplomów. Niska kosztochłonność prowadzenia kierunków ekonomicznych oraz m.in. minimalne wymogi rekrutacyjne mogą powodować problemy
w odnalezieniu się w życiu zawodowym. Bardzo często określenie „ekonomiczne” jest wytrychem, który daje studentowi czy kandydatowi na studia złudzenie, że „tani dyplom” otworzy mu drzwi do kariery.
Jak taka szeroka oferta i masowość wpłyną na jakość absolwenta?
Z perspektywy studenta ważne jest to, by już przy wyborze kierunku oraz uczelni umiał filtrować informacje. Jeśli uczelnia (tak jak to jest w przypadku uczelni ekonomicznych oferujących rzetelne kształcenie) stawia wymagania jakościowe już na start, zapewnia doświadczoną kadrę oraz możliwości rozwoju czerpiąc z rozwiniętej współpracy międzynarodowej, to daje już rękojmię należytego kształcenia.
Warto też spojrzeć na to, nie tylko czego się nauczymy, ale również jak będziemy mogli to wykorzystać, czyli jak uczelnia łączy nas z otoczeniem społeczno-gospodarczym. W SGH takim przykładem jest np. Klub Partnerów, który zrzesza największe firmy działające w Polsce.
Natomiast unikać należy tzw. „drukarni dyplomów”. Z doświadczeń PKA wynika, że jest dużo uczelni oferujących kierunki ekonomiczne tylko po to, aby dana osoba mogła się legitymować wykształceniem wyższym. Kierunki te potrafią kosztować np. 250 zł miesięcznie, opierają się w dużym stopniu na praktykach, brak jest jakichkolwiek akredytacji zewnętrznych czy współpracy z otoczeniem, a studenci nie są angażowani w dodatkowe aktywności i nie chcą być angażowani, ponieważ mają inne priorytety.
Jest Pan nauczycielem akademickim, wyjeżdżał na zagraniczne uczelnie, pracował w Polskiej Komisji Akredytacyjnej. Bazując na własnym doświadczeniu, jakie dostrzega Pan różnice w kształceniu na kierunkach ekonomicznych w Polsce i zagranicą?
Mogę postawić tezę, że generalnie kształcenie w Polsce nie odstaje od światowego kształcenia w obszarze kierunków ekonomicznych. Wiele polskich uczelni skutecznie zdobywa akredytacje międzynarodowe, kierunki ekonomiczne są widoczne w rankingach globalnych np. „The Financial Times”.
W mojej ocenie kształcenie ekonomiczne jest i musi być ściśle powiązane z możliwościami gospodarczymi danego kraju czy regionu. To powinno być wyznacznikiem dla wszystkich zainteresowanych stron: studentów, uczelni oraz biznesu.
Kluczowa jest ta symbioza kształcenia z gospodarką i idąca za tym odpowiedzialność za kształcenie studentów. Jeśli absolwent ma perspektywę ciekawej i rozwijającej pracy, to tym samym jakość tych studiów będzie rosła. A będzie rosła dlatego, że uczelnie i biznes stale ze sobą współpracują, odpowiadając na oczekiwania
i możliwości całej gospodarki.
Przy tym temacie zapytam również o uczestnictwo biznesu w kształceniu młodych kadr. Jak wygląda współudział sektora prywatnego i jakie stawia mu się oczekiwania?
Ten współudział jest widoczny w uczelniach zorientowanych na rzetelne kształcenie. Dla firm uczelnia jest naturalnym źródłem pozyskiwania pracowników, stąd też generalnie biznes jest zainteresowany współpracą z uczelniami. Sektor prywatny musi podmiotowo traktować uczelnie i absolwentów, nie może patrzyć na studentów jak na darmową lub niskopłatną siłę roboczą w ramach praktyk studenckich.
Ważnym aspektem jest tu np. odpływ najlepszych absolwentów z Polski. Wśród moich studentów, których rokrocznie pytam o chęć pracy za granicą, aż 80% chce wyjechać, z czego ostatecznie wyjeżdża połowa. Pytanie zatem, kto tutaj w Polsce ma właśnie zasilać ten biznes.
Moim zdaniem ważne jest, by przedsiębiorstwa nie budowały swoich działań w obszarze employer brandingu w oderwaniu od rzeczywistości. Jeśli firma chce przyciągnąć najlepszych absolwentów, musi pokazać młodym pracownikom ich podmiotowość i sens pracy, którą mają wykonywać, a nie chwalić się kolejnymi nagrodami za promocję rekrutacji.
Firma powinna otworzyć się na absolwentów i nie traktować ich jako zagrożenia dla obecnych pracowników. Okazanie szacunku, jasne określenie zadań i wytyczenie ścieżki rozwoju może przynieść wymierne korzyści ze strony zaangażowanego i pomysłowego pracownika, który dostrzeże, wspomniany przeze mnie, sens pracy.
Przez wiele lat prowadziłem zajęcia wraz z jednym z globalnych partnerów, który miał oddział w Polsce. Przedmiot był oparty nie tylko na wiedzy, którą przekazywała uczelnia, ale również na doświadczeniu branżowym partnera. W pewnym momencie okazało się, że połowa biura w Polsce to właśnie moi byli studenci z tych zajęć.
Jak kształcenie na kierunkach ekonomicznych dotrzymuje tempa zmianom w świecie, w tym na rynku pracy?
Flagowe kierunki objęte są m.in. akredytacjami międzynarodowymi, oferowanymi wspólnie z partnerami zagranicznymi, np. firmami globalnymi czy uczelniami zagranicznymi. Moim zdaniem takie akredytacje gwarantują dotrzymanie tempa zmianom na rynku pracy. W szczególności istotna jest aktywność studentów poza samym studiowaniem, np. samodzielnie pozyskiwanie wiedzy.
Obecnie w Europie i w Polsce toczy się dyskusja o tzw. mikropoświadczeniach, a więc np. aby kurs na Courserze, który został zaakceptowany przez uczelnię, liczył się studentom jako przedmiot. Tak samo dodatkowe certyfikaty zdobyte poza uczelnią czy też aktywność w organizacjach studenckich.
Może to zdecydowanie zmienić charakter studiów – być może nastąpi decentralizacja źródeł pozyskiwania wiedzy i umiejętności, a uczelnia będzie raczej wskazywać studentom różne ścieżki zdobywania konkretnych kompetencji, a nie bezpośrednio je dostarczać. W ten sposób uczelnie, stając się miejscem spotkań studentów i biznesu, dokładając własny dorobek, będą nadążały za tymi zmianami, z korzyścią dla wszystkich.
Mówiliśmy dużo o karierze zawodowej. A co z drugą stroną medalu? Czy można dziś zrobić karierę naukową na miarę ojców ekonomii?
Polskie uczelnie nie mają wielkich globalnych osiągnięć w ekonomii. Mamy przyzwoitych naukowców, ale nie jesteśmy na tej światowej mapie liderami. W dodatku najlepsi polscy naukowcy często rezygnują z kariery w Polsce na rzecz innych krajów, gdzie przede wszystkim wynagrodzenia są zdecydowanie wyższe.
Czy kariera naukowa za granicą to tylko kwestia finansowa?
To także kwestia biurokratyzacji nauki w Polsce i trochę naszej mentalności. Nie mamy dla naukowców takiej oferty, by skupili się tylko na nauce. Naukowiec w Polsce, by prowadzić badania, musi przebrnąć przez biurokrację, bez której nie ma finansowania, musi prowadzić zajęcia czy podjąć dodatkowe obowiązki.
W odróżnieniu od zagranicznych ośrodków nie będziemy budować zespołu wokół niego i pod niego, tylko wtłoczymy go w standardowe procedury, by w myśl pewnej logiki nie stał się potencjalnym zagrożeniem dla ładu panującego w najbliższym otoczeniu.
A co z młodymi naukowcami?
Generalnie nie widzę, aby sektor akademicki zwiększał atrakcyjność dla młodego pokolenia. W efekcie nasila się zjawisko negatywnej selekcji, a więc osoby, które nie poradziły sobie na rynku trafiają do uczelni.
Jednocześnie, uważam, że rozwój sektora akademickiego musi następować w ścisłej symbiozie z otoczeniem, a więc naukowcy powinni wspierać polskie firmy w zarządzaniu. Jeśli gospodarka nie będzie sięgać do naukowców, to tym samym akademia będzie coraz słabsza, szczególnie w obszarze nauk ekonomicznych.
Czyli rozumiem, że na Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii dla polskich naukowców nie mamy co liczyć?
Być może liczyć możemy, ale z dużą pewnością nie będzie to osoba pracująca w polskiej uczelni.
Nieustannie trwają dyskusje na temat sytuacji nauczycieli w Polsce. Jednak jest to dyskusja dla nauczycieli w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych. A jak wygląda sytuacja nauczyciela akademickiego?
Przede wszystkim warto zaznaczyć, że nie ma takiego zawodu jak nauczyciel akademicki. Jest zawód nauczyciela, który jest opisany w Karcie Nauczyciela. W uczelniach jest niestety zjawisko negatywnej selekcji. Mamy relatywnie mało pieniędzy w obszarze szkolnictwa wyższego na wynagrodzenia. Profesor zgodnie z rozporządzeniem zarabia w okolicach 6,5 tysiąca złotych brutto.
Cały czas chodzi po głowie historia z jednym z moich studentów na studiach niestacjonarnych. Po zajęciach podchodzi do mnie i mówi: „Panie Profesorze, w sumie mądrze Pan mówi, ma wiele biznesowych doświadczeń. Niech mi Pan powie, co się Panu w życiu nie udało, że pan pracuje na tej uczelni?” Odpowiedziałem, że w sumie to jest trochę mój wybór. Praca na uczelni w miarę elastyczny system pracy czy szereg różnych benefitów związanych z tą pracą. Nie zmienia to jednak faktu, że odbiór społeczny naszej pracy podąża właśnie w takim kierunku.
To zjawisko nie zachęca również do utrzymywania w murach uczelni młodych naukowców zainteresowanych kontynuowaniem kariery naukowej. Adiunkt czy asystent zarabia w okolicach minimalnego wynagrodzenia. Najlepszym rozwiązaniem, także dla studentów i biznesu, byłoby, gdyby praca w uczelni łączyła się z pracą w biznesie. Taka „dwutorowa kariera” byłaby najbardziej pożądana, chociażby z punktu widzenia aktualności przekazywanej wiedzy i umiejętności.
Wróćmy jeszcze do współpracy nauki z biznesem. Dużo mówi się o wdrożeniach, patentach. A co jest towarem eksportowym uczelni w obszarze ekonomii?
Rzeczywiście, gdy mówi się o transferze z uczelni do biznesu, to na myśl przychodzą wyniki prac np. uczelni technicznych. Jednak na kierunkach ekonomicznych ten transfer również jest szeroki.
Sięgając do przykładu SGH, taki transfer zapewniają studia podyplomowe oraz doradztwo realizowane przez pracowników SGH-a na rzecz podmiotów gospodarczych – zarówno biznesu, jak również jednostek sektora publicznego.
Kluczowym „zasobem” kierunków ekonomicznych jest umiejętność dobrego zarządzania projektami czy ludźmi. Zdolność odpowiedniego mapowania umożliwia taką współpracę osób z różnym wykształceniem czy doświadczeniem, która przynosi jak najlepsze wyniki. Żeby do tego doszło, wyposażamy studentów w odpowiednie kompetencje miękkie, by umieli przyciągać najlepszych do zarządzanego zespołu. Naszym flagowym kierunkiem jest właśnie zarządzanie projektami.
Jaka jest przyszłość kierunków ekonomicznych?
Trzeba spojrzeć na ten temat szeroko. Dużą rolą uczelni będzie motywowanie biznesu do rozwoju i tworzenia przestrzeni do wartościowej rekrutacji młodych ludzi. Ale myślę także o motywowaniu sektora publicznego, to jest ogromna przestrzeń do zagospodarowania. Cały ten proces jest jednym wielkim kołem. Jeśli atrakcyjność rynku pracy będzie wysoka, wtedy też uczelnie będą prowadzić działania zmierzające do tego, by absolwenci taki poziom reprezentowali i to będzie powtarzalny cykl. Jakość będzie przyciągać jakość.
Ważna jest też ta symbioza i ścisła kooperacja, o której mówiłem. Uczelnia musi zadbać o swoje najbliższe otoczenie, by biznes chciał współpracować, a studenci nie musieli wyjeżdżać. Kluczem jest zrozumienie, że wszystkie aspekty zanurzone są w głębszym kontekście: prawnym, gospodarczym czy społecznym.
Potrzeby poszczególnych grup interesariuszy nie mogą istnieć w odosobnieniu. Wtedy automatycznie ta jakość kierunków ekonomicznych też będzie rosła, bo wzajemnie będziemy od siebie tego wymagać.
Słowem podsumowania. Jakie zadania mają do wykonania poszczególni zainteresowani: studenci, uczelnia, biznes?
Dla studentów, a nawet kandydatów, to dokładne rozeznanie się, w jakim środowisku będą funkcjonować przez najbliższe lata. To kluczowy etap ich życia, więc warto dokonać tutaj pogłębionych badań. Sprawdzenie ofert uczelni, możliwości rozwoju, jakie oferują nie tylko w ramach zajęć, zapoznanie się z ocenami PKA, spojrzenie na uznawalność dyplomu na arenie międzynarodowej. Następnie należałoby zestawić te dane z własnym pomysłem na siebie i wybrać z tego wszystkiego najlepszą drogę.
Dla biznesu to przede wszystkim skupienie się na tworzeniu przestrzeni dla studentów i absolwentów, partnerskie podejście, mądre zarządzanie ludźmi, odrzucenie przemocowego modelu organizacji pracy, który dalej pokutuje w polskich firmach, uczciwe komunikowanie się ze studentami
i absolwentami.
Uczelnie powinny odpowiedzialnie łączyć te dwa światy. Musimy odejść od humboldtowskiego modelu, w którym uniwersytet był światłem przewodnim, kształtującym rzeczywistość i zacząć wspierać studentów w rozwoju w dialogu z otoczeniem.
To także kształtowanie u studentów tzw. kompetencji kluczowych, a więc m.in. postaw obywatelskich, umiejętności ciągłego uczenia się, wrażliwości kulturowej. Żeby byli przygotowani do wzięcia odpowiedzialności za siebie, rodzinę, współpracowników i szerzej za dany region, kraj czy świat. A problemów globalnych nam ostatnio nie brakuje…