Ile praw dla wierzycieli, a ile dla dłużników?
Robert Lidke: Od dłuższego czasu, jeszcze przed pojawieniem się pandemii w Polsce, jak również w Unii Europejskiej trwała tendencja, aby wzmacniać prawa konsumentów, i osłabiać pozycję wierzycieli, banków, firm pożyczkowych. Pandemia przyspieszyła ten proces, konsumenci są jeszcze mocniej chronieni. Czy nie przekroczono już pewnego punktu równowagi?
Prof. Elżbieta Mączyńska: Pandemia przyspieszyła wiele procesów, przede wszystkim proces cyfryzacji. Na Forum Ekonomicznym w Karpaczu podane zostały szacunki, że my, kraj o dużym stopniu analfabetyzmu cyfrowego przed pandemią, czyli zaniedbań w sferze wdrażania nowych technologii, robotyzacji itd., przyspieszyliśmy mniej więcej od pięciu do siedmiu lat. To jest bardzo dużo.
Pandemia przyspiesza także przemiany dotyczące modelu funkcjonowania różnych biznesów, również finansowych.
Przez wiele lat prowadziliśmy badania na temat ochrony praw wierzycieli, są one na stronie internetowej PTE, w formie nieodpłatnej e-książki. I już tam pokazywaliśmy zagrożenia, jakie występują, jeżeli nastąpi nierównowaga między prawami wierzycieli i prawami dłużników.
Pokazywaliśmy tam, że rosną zatory płatnicze, i w pewnym sensie bezkarność, jeśli chodzi o spłacanie długów. Zwracaliśmy uwagę, że muszą być podjęte kroki na rzecz przywrócenia tej równowagi. Dlatego, że pieniądze to krwioobieg gospodarki.
Sektor finansowy, w tym także sektor pożyczkowy jest niezbędnym elementem funkcjonowania gospodarki. Bez tego w wielu obszarach może dojść do zawału, albo do ograniczenia popytu, co jest zawsze szkodliwe dla gospodarki. I w związku z tym rozwiązania powinny iść w kierunku równowagi praw wierzycieli i dłużników.
Komisja Europejska moim zdaniem idzie w kierunku przede wszystkim ochrony praw konsumenta, a więc zadłużającego się człowieka, obywatela. I to dobrze, bo bardzo często konsument jest na słabszej pozycji w negocjacjach z firmami finansowymi.
Ale równocześnie nie może to być taka ochrona, która prowadzi do niespłacania długów, albo do osłabienia moralności płatniczej. Moim zdaniem takie zagrożenie w tej chwili istnieje.
Pandemia spowodowała kłopoty wielu gospodarstw domowych, one potrzebują pomocy. Ale ta pomoc nie powinna oznaczać, że jeśli gospodarstwa są zadłużone, to nie będą spłacać długów.
One powinny spłacać długi, albo też mogą korzystać z rozwiązań, które im umożliwiają odciążenie od długów, od tego jest m.in. upadłość konsumencka. Ale tam też są ograniczenia, nie można bez przerwy zaciągać długi i upadać.
Chodzi chyba też o to, by zadłużać się w sposób odpowiedzialny, mieć świadomość tego, że pieniądze trzeba będzie zwrócić, a nie z góry zakładać, że środki finansowe nie będą zwrócone.
‒ Taka odpowiedzialność jest po obydwu stronach, bo jeżeli czytamy w analizach, że jakaś osoba niewiele zarabiająca, mająca 25 lat, w różnych firmach pożyczkowych zadłużyła się łącznie na ogromne kwoty, to znaczy, że w systemie zabrakło kontroli.
Czyli takiej osobie nie powinno się pożyczać. Kolejna firma pożyczkowa nie powinna pożyczać. Jednak żeby ona wiedziała, że nie powinna pożyczać, to musi być system informacji.
I tego brakuje, porządnego, pełnego systemu informacji. Konsekwencje ponoszą obydwie strony. Zarówno ta, która się zadłużyła, poniesie konsekwencje, bardzo brutalne czasami, jak i ta firma, która jej pożyczyła, bo nie odzyska nigdy pieniędzy, jeżeli zadłużenie sięga takich wielkich kwot, a młoda osoba zarabia w granicach średniej płacy, albo często minimalnej.
Co by się stało, gdyby sektor finansowy został osłabiony z tego powodu, że dłużnicy nie zwracają pieniędzy? Czy po jakimś czasie, tych instytucji, które pożyczają pieniądze byłoby mniej?
‒ Oczywiście, po pierwsze one by utraciły płynność nie odzyskując środków pieniężnych. Część z nich może by przetrwała, przy jakimś dużym wysiłku organizacyjnym, ale duża część musiałaby zbankrutować.
Jeżeli taki proces niespłacania długów by się upowszechniał, to by zagrażał zawałem w sektorze pożyczkowym, to jakby samounicestwienie tego sektora. To oczywiście byłoby szkodliwe dla samych gospodarstw domowych, i dla instytucji, które z tego sektora korzystają.
W Polsce 70% gospodarki jest finansowane przez sektor bankowy. Gdyby banki osłabły, to konsekwencje byłyby dla przedsiębiorstw dość bolesne.
‒ Banki już osłabły, w gruncie rzeczy. W bankach pogarsza się sytuacja finansowa, banki mają problem z nadpłynnością, z zainteresowaniem kredytami.
A z drugiej strony banki dysponują naszymi pieniędzmi, my dostarczamy pieniądze i banki muszą chronić ich bezpieczeństwa. Więc nie mogą udzielać kredytów, które są obarczone ryzykiem niespłacania zobowiązań. Rosną wobec tego rygory bankowe, także w kredytach hipotecznych, wymagania, ograniczenia. Banki bronią się przed ryzykiem złych długów.
I jeżeli tak jest, to ogranicza to funkcjonowanie gospodarki, bo kredyty stymulują rozwój gospodarczy. Kredyty mieszkaniowe sprzyjają deweloperom i rozwojowi budownictwa mieszkaniowego, ale jeżeli będą bariery w zaciąganiu kredytów, to konsekwencje ponosi sektor budowlany.
A w tle są jeszcze miejsca pracy. Ponieważ firmy, które nie dostaną kredytu, nie będą mogły funkcjonować, czyli będą musiały zwalniać pracowników.
‒ To jest najbardziej bolesny pandemiczny problem, mianowicie problem rynku pracy. Moim zdaniem to jest bomba z opóźnionym zapłonem. To jest jeden z większych problemów pandemicznych i postpandemicznych.
Na razie nie odczuwamy trudności na rynku pracy, tarcza skierowana do przedsiębiorstw ukrywa problem potencjalnego bezrobocia, dlatego że przedsiębiorstwa, które uzyskały pomoc, dostały ją często pod warunkiem utrzymania miejsc pracy.
Prawdziwa twarz pandemii pokaże się w przyszłym roku, kiedy te zobowiązania firm do podtrzymania zatrudnienia wygasną. Moim zdaniem dojdzie do bardzo niedobrych zjawisk na rynku pracy.