GetBack – nikt nie ostrzegał, a powinien
Robert Lidke: Inwestorzy, którzy inwestują w obligacje korporacyjne mają ostatnio sporo powodów do niepokoju. Najważniejszy z nich to zamieszanie wokół spółki GetBack i jej problemów z oddaniem inwestorom pieniędzy zainwestowanych w obligacje tej spółki. Na co trzeba zwracać uwagę, jeśli chcemy inwestować w obligacje emitowane przez spółki?
Adam Ruciński: Przede wszystkim trzeba zwracać uwagę na rentowność takich obligacji, ponieważ zawsze jest bardzo bezpośrednia zależność między rentownością a ryzykiem. Im wyższa rentowność, czyli są wyższe odsetki, wyższe oprocentowanie tym wyższe ryzyko. Jeśli widzimy bardzo atrakcyjne obligacje, to prawdopodobnie ich atrakcyjność wynika z tego, że istnieje większe ryzyko utracenia naszych środków. Nie mówię tu o skrajnych przypadkach gdzie wiadomo, że spółka ma problemy, a wiadomo to z jej komunikatów, z artykułów prasowych. W takim przypadku musimy takiej spółki unikać, ponieważ tylko specjaliści są w stanie ewentualnie zarabiać na takich bardzo ryzykownych obligacjach.
Generalnie inwestowanie w obligacje korporacyjne, zwłaszcza notowane można uznać z bezpieczne szczególnie, jeśli są na przykład zabezpieczone.
Co to znaczy – zabezpieczone?
Zgodnie z przepisami prawa można emitować obligacje zabezpieczone lub niezabezpieczone. Większość emitowanych obligacji to są obligacje niezabezpieczone, to znaczy emitent nie zabezpiecza spłaty takiej obligacji. W takim przypadku ponosimy ryzyko związane z działalnością danego podmiotu. Zabezpieczenie obligacji jest bardzo podobne do zabezpieczenia, które pobiera bank przy udzielaniu kredytu. Takim zabezpieczeniem może być na przykład hipoteka. Uczestniczę w wielu procesach gdzie zabezpieczeniem obligacji są nieruchomości, certyfikaty inwestycyjne, samochody należące do spółki. I takie zabezpieczenie jest najczęściej w wysokości 150 procent udzielonego finansowania w postaci obligacji.
Na polskim rynku, jak już mówiłem, większość obligacji stanowią obligacje niezabezpieczone, co oznacza, że w przypadku problemów z uregulowaniem płatności z tytułu obligacji, czy to odsetek czy też jej wartości nominalnej musimy się ustawić w kolejce podobnie jak inni wierzyciele w stosunku do tej spółki.
Jeśli są obligacje zabezpieczone to jesteśmy zabezpieczeni na tych wymienionych przeze mnie środkach trwałych. To zabezpieczenie jest ustanowione przez sąd. To oznacza, że w przypadku kłopotów spółki my mamy zabezpieczenie na tym, co jest przedmiotem zastawu tych obligacji i na tej podstawie możemy dochodzić zaspokojenia naszych roszczeń.
Jak to się odbywa?
Istnieje specjalny podmiot – administrator zastawu, który zajmuje się w naszym imieniu zarządzaniem tym zastawem, za wynagrodzeniem płaconym przez spółkę. W przypadku problemów to on, jako niezależny arbiter podejmuje działania mające na celu zaspokojenie wierzycieli.
A w przypadku obligacji niezabezpieczonych możemy w ostatecznym rozrachunku stracić wszystkie nasze zainwestowane pieniądze?
Tak. Jeżeli spółka ma bardzo duże problemy to w pierwszej kolejności są regulowane zobowiązania spółki względem Skarbu Państwa. Dopiero później, w odpowiedniej kolejności są regulowane inne zobowiązania. Ale trzeba pamiętać, że jeśli spółka emituje obligacje to prawie zawsze ma jakiś kredyt bankowy. Kredyt bankowy, jeśli spojrzymy na to z punktu widzenia teorii, jak również praktyki, jest narzędziem finansowania tańszym niż obligacja. Między innymi, dlatego że w przypadku kredytu bankowego bank ma obowiązek zabezpieczenia udzielonego kredytu. Co oznacza, że jeśli spółka ma kredyt zabezpieczony, to oznacza, że spółka ma już nie wiele majątku, z którego mogłaby zaspokoić właścicieli obligacji.
Może też być tak, że niektóre serie obligacji były zabezpieczone, co oznacza, że osoby posiadające obligacje zabezpieczone otrzymają zwrot środków przed posiadaczami obligacji niezabezpieczonych. Ale wierzyciele z obligacji są i tak w lepszej sytuacji od akcjonariuszy danej spółki, bo ich roszczenia są zaspokajane na samym końcu.
A teraz spróbujmy odnieść się do obecnych problemów inwestorów związanych z obligacjami spółki GetBack.
To jest przypadek trudny, powiedziałbym nawet beznadziejny z punktu widzenia zwykłego Kowalskiego. Przeciętny inwestor, nawet dochowujący staranności, ale niebędący profesjonalistą, chociaż życie pokazało, że nawet profesjonaliści dali się nabrać na pewną opowieść, to ten przeciętny inwestor też by wpadł w tę pułapkę o nazwie GetBack. Dlaczego? Ponieważ wszystkie sygnały, które do niego docierały były następujące: mamy spółkę, która jest notowana na rynku podstawowym giełdy, mamy spółkę dużą, znaną, cenioną przez inwestorów, również instytucjonalnych inwestorów, którzy kupowali obligacje, jak i tych, którzy kupowali akcje, mamy dobrą prasę i dobrą ocenę działalności podstawowej spółki, co znalazło odzwierciedlenie w rekomendacjach różnych profesjonalnych podmiotów, mamy do tego całą oprawę instytucjonalną, a więc zarząd, radę nadzorczą, audytora. I żaden z tych podmiotów nie wysłał sygnału, że należy przemyśleć tę inwestycję. Nikt nie wysłał sygnału, który by mówił „słuchajcie, analizujemy pewne zagadnienia, ponieważ odczuwamy pewien niepokój”.
Nie można oczekiwać, że drobny inwestor sam będzie dokonywał analizy spółki po przez przeprowadzenie szczegółowego due diligence. Przeciętny Kowalski w przypadku spółki GetBack, gdyby dochował należytej staranności, przeanalizował wszystkie dostępne dokumenty na rynku miałby prawo podjąć taką decyzję, jaką podjął. Nie można tu powiedzieć, jak na przykład w przypadku Amber Gold, że inwestor został skuszony, bo był chciwy. Zainwestował w dziwny podmiot, który emituje certyfikaty, czy cokolwiek innego w zamian za astronomiczne oprocentowanie.
Nie. Tu mieliśmy do czynienia ze spółką, która prowadzi dobrze znany w świecie inwestycyjnym model działalności, który oferował atrakcyjne oprocentowanie, ale nie tak wysokie, żeby zastanawiać się, co się takiego dzieje, że spółka daje takie oprocentowanie. Do tego mamy bardzo poważne organy, które nadzorują ten podmiot, i które nie wysłały do rynku żadnego ostrzegawczego sygnału.
Dlatego mówię tu o pułapce. To jest przypadek bardzo trudny. I tu faktycznie można mieć pretensje wyłącznie do systemu, który zajmuje się nadzorem nad taką spółką, nad ludźmi zajmującymi się nadzorem nad tą spółką i w ogóle nad prawodawstwem.
Podkreślam – ktoś, kto ma dobrą wiedzę z zakresu ekonomii i zajmując się na co dzień innymi rzeczami niż inwestycje, nie miał powodów, aby uznać, że jest to inwestycja podejrzana. Analizował opinię audytora, mógł się zapoznać z prospektem emisyjnym, z bieżącymi komunikatami i nie miał sygnałów ostrzegawczych, a powinny być.
Te sygnały ostrzegawcze powinny być wysłane przez system nadzoru, rozumiany szeroko, chodzi tu nie tylko o organy nadzoru państwowego, ale także o radę nadzorczą, czy audytora.