Co nieco poniżej poziomu

Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter

Obniżenie w ostatnich latach pewnych, elementarnych standardów naszego życia politycznego wydaje się, niestety, niezaprzeczalnym faktem. To przekroczenie dolnej granicy poziomu zawdzięczamy głównie, jak sądzę, sami sobie. W końcu to my sami przecież wybieramy do parlamentu i różnych szczebli samorządu naszych reprezentantów, najczęściej zresztą partyjnych.

A partie (niezależnie od swojego zabarwienia) z kolei tak są przywiązane do swojej „przewodniej roli” (może to zresztą mentalny spadek poprzedniego systemu?), że walcząc o głosy wyborców, do tej pory najczęściej szybko zapominały o swoich obietnicach, wychodząc zapewne z założenia, że „jakoś to będzie”. Może dlatego aż taki zaciekły atak na początku tej parlamentarnej kadencji przypuszczono na program „500+”, ponieważ był on realną próbą wywiązania się przez rządzących ze swoich wyborczych deklaracji? Czyżby głównym powodem był lęk, iż  wypełnianie swoich zobowiązań i obietnic mogłoby stać się dzięki temu pewną polityczną normą? A to już – w polskich warunkach – byłby pewien wyłom dotychczasowej praktyki i „groźny” precedens w świecie polityki. „Jak żyć?” – mógłby zapytać wtedy niejeden z wybrańców narodu. Jak żyć, kiedy anonimowy do tej pory wyborca zacząłby się w końcu nieanonimowo domagać realizacji złożonych w kampanii nierealnych najczęściej obietnic?

Standardy w polityce są kluczem – skompromitowany polityk musi odejść natychmiast i nie powinno być  dla niego powrotu. Podejrzany – dla czystości zasad – powinien odejść, powinien gdyż inaczej istnieje podejrzenie trwania na stanowisku za wszelką cenę i wykorzystywania  go celów „obronnych”. Zagranicą najmniejszy skandal, w który jest zamieszany partyjny polityk,  z reguły stanowi koniec jego kariery. U nas – bywa z tym różnie, a partie z reguły zaciekle bronią swoich członków, bez względu na obciążające okoliczności.

Trudno się zatem dziwić, że na niższym poziomie samorządowym obserwujemy to samo zjawisko, dodatkowo odbite najczęściej w krzywym zwierciadle  prywatnych lokalnych relacji, powiązań i uzależnień. Lokalnym włodarzom coraz łatwiej też – mówiąc delikatnie – zdominować i uzależnić lokalne media, bowiem standardy niezależnego dziennikarstwa również ulegają systematycznej erozji. Ostatnie lata to jednak również czas wielu nowych inicjatyw obywatelskich, pomysłów samych mieszkańców i akcji społecznych. Trudno się też dziwić, że lokalne władze najczęściej niezbyt chętnie patrzą na takie inicjatywy, gdyż większość z nich oznacza pozbycie się części decyzji na rzecz mieszkańców, którzy znacznie się uaktywnili i chcą brać bezpośredni udział w podejmowaniu najważniejszych decyzji, związanych ze swoją  małą ojczyzną. Dlatego coraz częściej obserwujemy mniejsze i większe wybuchy niezadowolenia społecznego, zwłaszcza tam, gdzie władza wykazuje się arogancją i zawsze „wie lepiej”. Coraz więcej organizuje się referendów w sprawie odwołania wójta, burmistrza czy prezydenta. Tylko w województwie pomorskim na takie referenda zdecydowały się w poprzedniej kadencji lokalne społeczności m.in. Łeby, Choczewa, Darłowa, Sławna, Starogardu Gdańskiego, Bytowa, Słupska czy Przechlewa. I nawet jeśli te akcje nie doprowadziły do ostatecznego odwołania konkretnej osoby, to przyniosły ożywczą publiczną debatę właśnie na temat standardów zachowań i są ewidentnym dowodem społecznej aktywności. Dla organizatorów takich referendów wymogi formalne są jednak dziś dość restrykcyjne, a za urzędującym samorządowcem stoją najczęściej z kolei nie tylko zorganizowane, karne organizacje partyjne, ale i lokalne układy, a także dość duże możliwości wykorzystania struktur i możliwości urzędowych oraz biznesowe i dziennikarskie powiązania.  I jeśli, mimo to, wiele obywatelskich grup decyduje się jednak na organizowanie referendów, oznacza to również, że przekroczyli oni barierę lęku i „tumiwisizmu”.

Przywiązanie  do małych  ojczyzn i lokalny patriotyzm uważam nie tylko za pewien społeczny obowiązek, ale i swoisty zapalnik obywatelskiej aktywności, która przecież nie musi mieć żadnych partyjnych barw. Coraz więcej niepolitycznych i ponad – lub bezpartyjnych inicjatyw lokalnych daje też wiarę w zwykłą ludzką solidarność, pomysłowość i chęć bezinteresownego działania na rzecz innych. Jestem też przekonany, iż ten „bezpartyjny” zapał i zaangażowanie na pewno da się   wykorzystać również w celu podniesienia standardów uprawiania polityki w naszym kraju – począwszy od poziomu lokalnego, a skończywszy na parlamentarnym. Za dużo wymagam?

Wojciech Fułek