Bankowość i Finanse | Obronność | Najważniejsza jest bliska współpraca
Jak dużą armię pana zdaniem powinniśmy mieć w Polsce?
– Miałem okazję o tym mówić długo przed wyborami. Według mnie, 150-tysięczna armia zawodowa, plus 30–40 tys. żołnierzy obrony terytorialnej, 20–30 tys. dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej oraz kilkusettysięczne rezerwy. To jest właściwa konfiguracja, jeśli chodzi o liczebność Wojska Polskiego. Oznacza ona zwiększenie liczebności żołnierzy w porównaniu do obecnego stanu.
Obecnie jest szczególnie trudna sytuacja z żołnierzami zawodowymi, bo od dwóch lat mamy do czynienia z rekordowymi odejściami ze służby.
Mam świadomość, że nad dyskusją o liczebności armii unosi się demon zapowiedzi 300-tysięcznego wojska. Nie wykluczam, że armia powinna być dalej kadrowo rozbudowana, ale wydaje mi się, że etap rozbudowy o 40 tys. żołnierzy jest niesłychanie trudnym przedsięwzięciem z powodu braku chętnych do bycia żołnierzem. To jest problem całego rynku pracy w Polsce. Nie możemy w żadnym wypadku wyręczyć się obywatelami innych państw.
Ten plan, o którym mówię, jest bardzo trudny, ale realistyczny.
Mówi pan o liczbie kilkuset tysięcy rezerwistów. Jak można zbudować tak potężną liczbę żołnierzy rezerwistów?
– Rezerwiści są. Cały czas dysponujemy liczbą kilkuset tysięcy rezerwistów. W 2013 r. zlikwidowano obowiązkową zasadniczą służbę wojskową. Jedna z moich pierwszych decyzji po objęciu stanowiska ministra obrony, cztery lata po zawieszeniu poboru, dotyczyła przywrócenia szkolenia rezerwistów.
Jeszcze przez jakiś czas będziemy dysponowali rezerwą po powszechnym poborze. To były przecież, do roku 2009, duże liczby poborowych. Ale są też odchodzący ze służby zawodowej żołnierze. To także jest grupa, która zasila szeregi rezerwy. Podkreślam, rezerwy mobilizacyjnej, to znaczy ludzi, którzy są przygotowani wojskowo, którzy są przeszkoleni, którzy są regularnie wzywani na ćwiczenia.
Nie należy mylić tej rezerwy z wszystkimi zdolnymi do służby wojskowej, którzy znajdują się w odpowiednim przedziale wiekowym i są zarejestrowani w centrach rekrutacji wojskowej. Oni są potencjalnymi rezerwistami. Ta grupa jest absolutnie kluczowa w czasie zagrożenia czy prowadzenia wojny.
Jak powinno wyglądać kierowanie wojskiem, obronnością?
– Przede wszystkim musi być zapewniona bardzo bliska współpraca ministra obrony z wojskiem, z szefem sztabu generalnego. Szef sztabu generalnego musi być prawą ręką ministra, można powiedzieć najważniejszą po nim osobą w resorcie obrony narodowej.
Te wszystkie problemy, jakie obserwujemy w ciągu ostatniego roku, kryzys z rosyjską rakietą, czy dymisja szefa sztabu generalnego, biorą się z tego, że między wojskiem a kierownictwem politycznym jest wykopany rów. A styk wojska i MON jest newralgicznym obszarem działania państwa.
Tak po prostu być nie może. Sądzę, że to nie jest kwestia nawet jakichś rozwiązań prawnych, bo one mogą być lepsze czy gorsze, natomiast jest to kwestia wzajemnego wysiłku i woli, żeby rzeczywiście była współpraca, żeby np. w sprawach zakupów sprzętu wojskowego, w różnych kwestiach dotyczących kształtu jednostek wojskowych, ich liczby, jednak szef sztabu generalnego i wojsko miało swój silny głos. To nie narusza cywilnej kontroli nad armią.
Dzisiaj wojsko jest kompletnie odsunięte od decyzji. Nie sposób się dowiedzieć, co np. szef sztabu generalnego myśli o zakupach, czy powinno się raczej kupować samoloty, czy też czołgi, a może armatohaubice. Wszystko się przeniosło na poziom polityczny, a to jest bardzo niedobre.
Wobec tego kolejne pytanie dotyczące zakupów broni. Czy powinniśmy kupować w Stanach Zjednoczonych, czy w Europie, a może w Korei Południowej? Czy mamy się integrować z przemysłem obronnym Unii Europejskiej, i jak ma funkcjonować polski przemysł zbrojeniowy?
– To ogromny temat. Pamiętajmy, że przez ostatnie półtora roku zawarto bardzo wiele umów wiążących Polskę na długie lata, a przy tym bardzo kosztownych. W gruncie rzeczy ktokolwiek będzie kierował MON, będzie musiał uwzględniać w znacznym stopniu element kontynuacji.
To, co można w tym momencie powiedzieć – i to ostrożnie, nie znając szczegółów – to to, że z pewnością polski przemysł obronny bardzo źle zniósł te mijające osiem lat. Mieliśmy siedem zarządów w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Były różne gorszące historie, korupcja, pomijanie przetargów przy zamówieniach. Niewątpliwie trzeba wielkiego wysiłku, żeby polski przemysł obronny, głównie państwowy, korzystał z wielomiliardowych zamówień, jakie przez najbliższe lata będą kierowane do wojska..
Trzeba tak działać, aby myśl technologiczna przepływała do Polski, żeby działały offsety, żeby polskie firmy stawały się partnerami modernizacji armii. Ta modernizacja nie może tylko polegać na kupowaniu gotowego sprzętu za granicą. Oczywiście otwarta pozostaje kwestia naszego udziału w przemyśle europejskim. Jest Europejski Fundusz Obronny, jest Europejska Agencja Obrony.
Wiele lat w tym obszarze zostało zmarnowanych i trudno mi w tym momencie powiedzieć, jakie programy można podjąć, żeby Polska ze swoimi sojusznikami, z ich przemysłem blisko współpracowała. To jest najbardziej pożądany model. Wcześniej nikt z opozycją tego nie konsultował, nikt głębiej tego nie formułował, mówię tu też o Komisji Obrony w Sejmie czy w Senacie, w związku z tym trudno się odnosić do rzeczy, których nie znamy.
Jakie powinny być nasze wydatki na obronność? 3% PKB, może więcej, a może mniej? Jak powinny być finansowane wydatki zbrojeniowe – z budżetu państwa, z pożyczek, emisji obligacji?
– W ustawie o obronie ojczyzny akceptowaliśmy wzrost wydatków z budżetu państwa na obronność do co najmniej 3% PKB. Tutaj absolutnie nic nie może się zmienić. Zagrożenia są i one wymagają dużego wysiłku, jeśli chodzi o wojsko polskie, o obronę narodową przez najbliższe, i to raczej długie lata, a nie kilka lat.
Jest kilka kwestii, które wymagają refleksji, np. dotyczących Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych. Obecnie rządzący uznali, że dużą część wydatków obronnych należy wyprowadzić poza budżet państwa. Ma to oczywiście zalety i wady. Natomiast my bardzo mocno podnosiliśmy kwestię kontroli społecznej podejmowanych decyzji. Wydatki poza budżet państwa można wyprowadzać w sytuacji, gdy potrzeba większej elastyczności w rozmaitych działaniach, natomiast nie można rezygnować z tego, co jest zaletą wydatków budżetowych, mianowicie przejrzystości, kontroli parlamentarnej, kontroli Ministerstwa Finansów.
Według mnie, 150-tysięczna armia zawodowa, plus 30–40 tys. żołnierzy obrony terytorialnej, 20–30 tys. dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej oraz kilkusettysięczne rezerwy. To jest właściwa konfiguracja, jeśli chodzi o liczebność Wojska Polskiego. Oznacza ona zwiększenie liczebności żołnierzy w porównaniu do obecnego stanu.
My takie poprawki wnosiliśmy do Ustawy o obronie Ojczyzny, żeby Sejmowa Komisja Obrony również zajmowała się tym funduszem. Tymczasem stworzono go dość nieprzejrzyście, tak że w zasadzie przypadkiem dowiedzieliśmy się, że zakupy uzbrojenia w Korei Południowej odbędą się na kredyt. Miały być obligacje. Tymczasem sprzedaże obligacji na cele obronne nie wychodziły. Potrzeba bardzo jasnej informacji, co i ile będzie kosztowało, i z czego to ma być finansowane. Nie wiem, czy jest w tym momencie w Polsce ktoś, mam jednak nadzieję, że w rządzie Prawa i Sprawiedliwości jest ktoś taki, kto po prostu to wszystko wie.
Wydatki obronne nie powinny być tajemnicą. To są pieniądze podatników i powinno być dokładnie powiedziane, co kupujemy, ile trzeba będzie zapłacić i co będzie źródłem finansowania.
Są też pytania, zadawane przez ekspertów, czy przy zakupach uwzględnia się koszt eksploatacji w przyszłości. To jest grzech wielu zakupów, że łatwo się coś kupuje, a potem nie myśli się o tym, że często dziesiątki czy setki milionów złotych muszą pójść na utrzymanie danej rakiety, czy pocisku manewrującego. Często kosztują one po kilka milionów złotych. Trzeba pamiętać o tym, że przez długie lata ponosi się rozmaite koszty utrzymania danego sprzętu czy uzbrojenia. To trzeba mieć policzone.
Reasumując, nowy rząd powinien przedstawić opinii publicznej taki właśnie plan finansowy po to, żeby potem opinii publicznej pokazywać, na co są pieniądze, a na co ich nie ma. W procesie decyzyjnym nie może być tak, że o umowie w ramach Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych decyduje tylko minister obrony z ministrem finansów. Przy wielomiliardowych kwestiach powinna o tym decydować co najmniej Rada Ministrów. Nie jest właściwe, aby dwóch ministrów decydowało o zaciągnięciu 70-miliardowego kredytu w Korei Południowej na zakupy zbrojeniowe.
Wrócimy jeszcze do przemysłu obronnego. Przykład Ukrainy pokazywał, że firmy technologiczne, startupy mogą odegrać znaczącą rolę w modernizacji sprzętu, jakim posługuje się armia. Co można zrobić, aby polskie innowacje, które powstają w małych firmach też mogły służyć naszemu wojsku?
– Bardzo bym sobie życzył, aby tak było. Gdy byłem ministrem obrony narodowej powołaliśmy Inspektorat Implementacji Innowacyjnych Technologii Obronnych, inspirując się amerykańską DARPA (Agencja Zaawansowanych Projektów Badawczych Departamentu Obrony), której zadaniem jest wyszukiwanie garażowych innowacji zdolnych ludzi, studentów, którzy mają rozmaite pomysły.
Oczywiście, że tak powinno być, natomiast mam świadomość, jak w naszych warunkach jest to trudne. To wymaga nie tylko decyzji ministerstwa obrony czy wojska, ale przebudowy całego systemu, w którym jest przemysł prywatny, w którym są uczelnie, w którym są ośrodki badawcze. Chodzi o to, aby rozmaite podmioty i instytucje działały w jednym wspólnym kierunku. Chodzi o to, aby w tym środowisku powstawały pomysły, wynalazki, patenty. Do tego potrzeba nie tylko pieniędzy, ale kompletnie innego podejścia do rozmaitych instytucji.
Pokładam nadzieję w uczelniach, dla których tego rodzaju środki przekazane przez ministerstwo obrony na rozmaite projekty mogą być bardzo atrakcyjne. Ci, którzy są w stanie tworzyć tego typu innowacje, powinni wiedzieć, że warto się ścigać, że są na to pieniądze i że śmiałość będzie premiowana. Tego nie ma w ogóle w tej chwili.
I ostatnie pytanie, jakie może pan mieć rady, czy przesłanie dla nowego ministra obrony narodowej?
– Powinien słuchać wojska i szanować wojsko. Oczywiście winien podkreślać cywilny charakter kontroli, nie może jednak dopuszczać do upartyjniania wojska. Należy odbudować jego apolityczność, nie organizować żadnych politycznych konferencji prasowych na tle żołnierzy. Myślę, że warto rekomendować mu sięgnięcie po tych wszystkich oficerów, którzy odeszli, czy musieli odejść – bo są setki świetnych fachowców, którzy powinni mieć prawo powrotu do armii. To jest ważne nie tylko dla jej jakości, ale także dla moralnego klimatu. Potrzebna jest organiczna praca, żeby zdolności obronne Polski rosły, i świadomość, że nie ma tu dróg na skróty, że trzeba po prostu pewne procesy uruchomić. Procesy, które przywrócą jakość, jeśli chodzi o zdolności obronne Polski.