Bankowość i Finanse | Gospodarka | Dlaczego cel inflacyjny nam ucieka
Kiedy trafimy w cel inflacyjny?
– Prawdopodobnie w roku 2026, przy wszystkich ryzykach dla osiągnięcia celu inflacyjnego. Ale to nie będzie jeszcze 2,5%, tylko okolice górnej granicy dopuszczalnych odchyleń. Tam pod koniec 2026 r. możemy się znaleźć.
Jakie to ryzyka?
– Zewnętrzne i wewnętrzne. Jest wiele czynników krajowych i zagranicznych, które każą sądzić, że inflacja i w Polsce, i na świecie, pozostanie podwyższona w dłuższej perspektywie, w najbliższych latach. Mówiąc o podwyższonym poziomie, myślę o inflacji odbiegającej od celu NBP na poziomie 2,5%.
Wygląda na to, że zewnętrzne, zagraniczne czynniki na razie wspierają dezinflację?
– Tak, dzięki temu inflacja jest w trendzie zniżkowym, dość wyraźnie schodzi z wysokich dwucyfrowych poziomów w dół z miesiąca na miesiąc w ujęciu rocznym. Powody są dwa. Spore obniżki cen surowców energetycznych, których gros powróciło do poziomów sprzed wybuchu wojny. Mamy ponadto spowolnienie w największej gospodarce europejskiej, czyli w Niemczech, i mamy ostre, niespodziewane hamowanie gospodarki chińskiej, choć oczekiwano tam wybuchu popytu wewnętrznego po zdjęciu wszystkich restrykcji pandemicznych. To nie nastąpiło. Ale już np. ceny ropy, mimo że się trochę obniżyły, pozostają na wysokich poziomach, a jeżeli porównamy je z okresem sprzed pandemii, są cały czas znacznie wyższe. Jeśli założyć, że nastąpi odbicie gospodarki Chin, a zapewne w końcu nastąpi, może to napędzać globalną inflację. Teraz dezinflacja wskutek spowolnienia gospodarczego w Chinach jest importowana przez inne kraje, ale jak się pojawi tam inflacja, też będzie importowana.
Powróci globalna inflacja?
– W dłuższym terminie można się spodziewać podwyższonej globalnej inflacji, tego zresztą obawiają się największe banki centralne na świecie, jak EBC czy FED. I to nie jest dobra wiadomość, jeśli chodzi o inflację w Polsce. Mamy do tego transformację energetyczną, która potrwa przez najbliższych kilka lat. Choć długookresowo przyniesie ona niższe ceny energii i korzyści dla nas wszystkich, krótkookresowo będzie to proces kosztowny. Następuje także odwrócenie procesów globalizacji, które w latach przedpandemicznych sprowadzały do nas deflację. W Polsce trwała ona ponad dwa lata, od lipca 2014 do października 2016 r. Odwrócenie tych trendów przejawia się w skracaniu łańcuchów dostaw, przenoszeniu produkcji z krajów odległych. To też będzie powodowało wzrost kosztów produkcji, a więc wyższe ceny. Trzeba mieć świadomość, że po latach niskich cen i deflacji gospodarka światowa wkroczyła, jak wiele na to wskazuje, w kilkuletni okres, a może nawet dekadę podwyższonych cen. Inflację w tym roku szacuję na podobnym poziomie jak NBP, czyli 11,9% średniorocznie. W roku kolejnym zejdzie do poziomu jednocyfrowego, ale pytanie – do jakiego. Według projekcji NBP miałoby to być 5,2% średniorocznie, a w 2025 r. – 3,6%. Ja mam obawy, że ścieżka inflacyjna może przebiegać wyżej i zejście do celu, biorąc pod uwagę rozpoczęty cykl obniżek stóp, może nastąpić w dalszej perspektywie, czyli w roku 2026.
Co przemawia za takim scenariuszem?
– Wspomniałam już o czynnikach zewnętrznych, ale jest też sporo czynników krajowych. Po pierwsze, rynek pracy. To zupełnie inny rynek niż w okresach wcześniejszych spowolnień gospodarczych. Mamy rekordowo niską stopę bezrobocia, prawdopodobnie już bardzo bliską naturalnej stopie bezrobocia. Liczba zarejestrowanych bezrobotnych jest też rekordowo niska. Mamy kurczącą się podaż osób w wieku produkcyjnym i wchodzących na rynek pracy. Rynek pracy pozostanie silny, nawet gdyby wydarzyło się głębsze spowolnienie gospodarcze. A silny i ciasny rynek pracy nie będzie pozwalał na szybkie schodzenie inflacji do celu. Na takim rynku pracy następują – ogólnie rzecz biorąc – podwyżki płac, a w tych warunkach mamy przecież też wysokie podwyżki płacy minimalnej, w tym i przyszłym roku dwukrotne. Podwyżki płacy minimalnej powodują często zmianę całej struktury płac w przedsiębiorstwach, inni pracownicy zarabiający dotąd powyżej minimalnej, też domagają się podwyżek, a więc powstaje pewna presja na wzrost płac. Dlatego płace rosną w nominalnym dwucyfrowym tempie, a w czerwcu, po wielu miesiącach spadku, mieliśmy po raz pierwszy realny wzrost. To też czynnik przemawiający za wyższą inflacją. Mamy transfery socjalne, podwyżkę świadczenia 500+ do 800 zł od 1 stycznia 2024 r., 13. i 14. emerytury, prawdopodobnie także przedłużenie wakacji kredytowych. To wszystko zwiększa możliwości zakupów dokonywanych przez gospodarstwa domowe i – poprzez ten większy popyt – wpływa na podtrzymywanie cen towarów i usług. Musimy też wziąć pod uwagę, iż na to, że inflacja jest teraz niższa, wpływa obniżka stawki VAT na żywność i zamrożenie cen energii. Nie wiemy, kiedy stawki VAT wrócą do wyższych poziomów i do kiedy ceny energii pozostaną zamrożone, ale w którymś momencie zapewne to nastąpi i będzie wpływało na podwyższenie inflacji.
Rząd w ten sposób steruje cenami?
– Rząd tłumaczył, że swoimi decyzjami chce chronić gospodarstwa domowe, zwłaszcza te najuboższe, przed wysokimi kosztami życia. To tym gospodarstwom rzeczywiście pomaga, ale jednocześnie nie jest tak, że ceny faktycznie się zmniejszyły. Ten ciężar biorą na siebie finanse publiczne. Nie wiemy, jakie jeszcze decyzje regulacyjne i kiedy mogą zapadać, dlatego mówienie o poziomie inflacji w najbliższych miesiącach, czy w najbliższym roku, jest obarczone sporymi ryzykami. Jeśli zapadają niespodziewane decyzje, to najczęściej mocno rzutują na prognozy inflacji. Nie wiemy np., jak ostatnią decyzję o obniżce cen energii dla gospodarstw domowych o dodatkowe 5% od początku br., czyli wstecz, ujmie GUS. Pojawia się pytanie, czy opublikowane już tegoroczne wskaźniki CPI za poszczególne miesiące nie powinny zostać zrewidowane w dół? Jeśli jednak tak by się stało, to po pierwsze nagle by się okazało, że inflacja była dotychczas niższa, a po drugie obniżyłoby to całą ścieżkę prognoz inflacji na kolejne miesiące.
Obniżenie teraz, żeby była wyższa w przyszłości?
– To na pewno nie jest celem. Chodzi o obniżenie kosztów życia tu i teraz, ale trzeba mieć świadomość, że jest to pewne przesuwanie problemu w czasie. Trudno np. w tej chwili przewidzieć, czy w kolejnym roku nastąpi powrót wyższych stawek VAT na żywność. Miały one zostać przywrócone od lipca br., ale będą jednak obowiązywać do końca roku. Nie wiemy, czy będą przywrócone od nowego roku. Gdyby VAT na żywność został przywrócony do wyższego poziomu, będzie na pewno czynnikiem, który podbije inflację. Niewątpliwie kiedyś to nastąpi, bo raczej nie możemy zakładać w długim terminie, że obniżenie cen energii, obowiązywanie niższego VAT na żywność, zostanie z nami na stałe. Nie takie były intencje i wydaje się, że budżetu państwa nie stać na to, by wprowadzić takie obniżki na stałe. A zatem będą to czynniki podbijające ceny. I odwrotnie, gdyby ceny energii były dalej mrożone, być może do celu doszlibyśmy wcześniej.
Jak majtek na bocianim gnieździe wypatrujemy i nie widzimy celu inflacyjnego. A tymczasem RPP dokonała pierwszej agresywnej obniżki stóp procentowych. Potrzebujemy teraz obniżek stóp, żeby zobaczyć cel?
– Główna stopa procentowa NBP wynosi 6%, co z perspektywy historycznej jest wysokim poziomem. Ale inflacja nadal jest bardzo wysoka i jak dotąd dwucyfrowa. Jeśli RPP zatrzymałaby się z obniżkami stóp na obecnym etapie, to dużego wpływu na podwyższenie ścieżki inflacji mieć to nie powinno. Ale od celu inflacyjnego to oczywiście oddala.
A jeśli RPP pójdzie agresywnie? Na całość?
– Jeśli obniżki następowałyby dalej w tak szybkim tempie i w tak dużej skali, może zostać zatrzymany cały proces dezinflacyjny, inflacja może wrócić do wyższych poziomów i nie można wykluczyć, że powrócilibyśmy wręcz do poziomów dwucyfrowych. Zamiast zatem schodzenia w kierunku celu, mógłby nastąpić odwrót. Sam fakt rozpoczęcia obniżek stóp jest tendencją odwrotną niż w głównych bankach centralnych świata.
Idziemy pod prąd? Czemu?
– Główne banki centralne są cały czas w trybie zacieśnienia polityki monetarnej i nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. Stopy procentowe w USA i strefie euro rosną i nie są tam już dużo niższe niż w Polsce, przy czym poziom inflacji w strefie euro czy USA jest znacznie niższy niż u nas, odpowiednio około 3,0 i 5,0%. To pokazuje, że największe banki centralne podchodzą bardzo restrykcyjnie do procesów inflacyjnych, zamierzają też trzymać wysokie stopy dłużej, żeby mieć pewność, że inflacja schodzi w kierunku celu i nie podejmują decyzji zbyt szybko. Pierwsze obniżki stóp w strefie euro i USA są przez rynki finansowe wyceniane obecnie najwcześniej w drugiej połowie 2024 r. U nas jest ryzyko, że decyzje będą podejmowane za szybko.
Przy spełnieniu jakich warunków RPP powinna była rozpocząć cykl obniżek stóp?
– Powinna mieć pewność, że inflacja schodzi na niższe poziomy, i że już nie zawróci. Moim zdaniem, warto by było poczekać i zobaczyć, jakie decyzje zapadną w sprawie cen energii w nowym roku, podatku VAT na żywność, jakie będą skutki podwyżek płacy minimalnej i co się wydarzy po zwiększeniu świadczeń socjalnych od 1 stycznia 2024 r.
Czemu obniżki stóp już teraz mogą się okazać się za szybkie?
– Oczekuje się, że po spadkach PKB w pierwszej połowie roku sytuacja gospodarcza w drugiej połowie będzie się poprawiać, dynamika wyjdzie już na plus. Bardzo ważne będzie to, co zadzieje się dalej na rynku pracy i jak szybko będzie się odradzał popyt konsumpcyjny. Jeśli faktycznie odradzałby się szybko, będzie to czynnik proinflacyjny. Stąd kwestia, czy stopy nie powinny być utrzymane na podwyższonym poziomie dłużej przez kolejnych kilka miesięcy. W tej chwili popyt konsumpcyjny jeszcze się kurczy, w lipcu sprzedaż detaliczna nadal była na minusie, ale jednak już mniejszym niż w czerwcu, maju, czy miesiącach wcześniejszych. Czy zatem przy odradzającej się konsumpcji, wzroście płac realnych, który pojawił się już w czerwcu i powrócił najprawdopodobniej w sierpniu, powinny rozpoczynać się obniżki stóp procentowych? One musiałyby nastąpić, nie ma co do tego wątpliwości, ale lepiej byłoby jeszcze trochę poobserwować gospodarkę, procesy, które w niej zachodzą, i wtedy podejmować decyzje.
Może drugi kwartał z rzędu kurczenia się PKB spowodował, że RPP chce obniżkami stóp przyjść na ratunek gospodarce?
– W obecnych warunkach, będących skutkiem pandemii, wojny, szoków na rynkach surowców, nie da się mieć i szybkiego tempa wzrostu gospodarczego, i niskiej – najlepiej w celu – inflacji. Spadki tempa wzrostu gospodarczego, które nastąpiły w pierwszym i drugim kwartale, były relatywnie niewielkie i trudno mówić, że mamy jakąś dużą recesję. Co więcej, struktura PKB, z punktu widzenia zwalczania inflacji, jest aktualnie bardzo dobra, bo popyt konsumpcyjny hamuje, choć nie mamy tu gwałtownego załamania, a jednocześnie nie mamy żadnego załamania w inwestycjach. Choć jest minus z przodu PKB, to – jeszcze raz powtórzę – jego obecna struktura jest pożądana, aby stopniowo dusić inflację i może by się przydało, żeby jeszcze jeden, dwa kwartały taka pozostała. Chciałabym też raz jeszcze zwrócić uwagę, że mimo ujemnej dynamiki PKB absolutnie nie musimy martwić się o rynek pracy. Mimo pogorszenia koniunktury cały czas ubywa bezrobotnych. Jednocześnie liczba uchodźców z Ukrainy zaczęła się zmniejszać i jeśli tak się będzie nadal działo, to rynek pracy będzie jeszcze ciaśniejszy. Sytuacja demograficzna powoduje, że będziemy musieli zabiegać o migrantów i zakładam, że to o nich rozpocznie się już niedługo prawdziwa walka pomiędzy pracodawcami i krajami Zachodu.