Bankowość i Finanse | Gospodarka | Czas na kolejną rewolucję instytucjonalną

Bankowość i Finanse | Gospodarka | Czas na kolejną rewolucję instytucjonalną
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
O tym, jaki będzie ten rok dla polskiej gospodarki, dlaczego uchwalony przez Sejm budżet wymaga nowelizacji, trudnościach związanych z prowadzeniem polityki pieniężnej, potrzebie zmian w polityce fiskalnej i konieczności przeprowadzenia rewolucji instytucjonalnej – mówi prof. Witold Orłowski. Rozmawiał z nim Jan Bolanowski.

Właśnie mija sto lat od reform Władysława Grabskiego i wprowadzenia do obiegu polskiego złotego. Czy ten jubileuszowy rok będzie dobry dla Polski?

– A to dopiero zobaczymy. To, jaki ten rok się ostatecznie okaże, będzie zależało nie tylko od tego, co się dzieje w Polsce, ale i od spraw, które są poza naszą kontrolą, czyli sytuacji na świecie. I z tego powodu trzeba być cały czas uważnym i bardzo ostrożnym. Liczę na to, że w polskiej gospodarce nastąpi przyspieszenie wzrostu gospodarczego, bezrobocie dalej będzie niskie, a inflacja wprawdzie nie spadnie do poziomów oczekiwanych przez NBP, ale przestanie być takim wielkim problemem jak do tej pory. Pamiętajmy jednak, że wokół nas, bliżej i dalej, dzieją się bardzo złe rzeczy. Poczynając od wojny za naszą wschodnią granicą, po walki w Strefie Gazy i sytuację na Morzu Czerwonym, czyli zagrożenie dla stabilności całego Bliskiego Wschodu – to są konflikty, które mogą bardzo namieszać w światowej gospodarce i zburzyć ten nasz względny spokój.

Dlatego jeszcze za wcześnie, by przesądzać, że czeka nasz dobry rok. Choć w porównaniu z tym horrorem, przez który przechodziliśmy w ostatnich latach, raczej zapowiada się dość spokojnie. Istnieje duża szansa, że jeśli będziemy stosować umiejętną politykę i sięgniemy wreszcie po należne nam pieniądze z UE, poradzimy sobie dość dobrze. Wciąż jednak będziemy daleko od wysokiego wzrostu gospodarczego i niskiej inflacji, które miewaliśmy w historii.

Czyli jakiego wzrostu PKB możemy się spodziewać?

– Oczekiwałbym wzrostu na poziomie 2–3%.

Jak na pełzający kryzys to nie najgorzej.

– To brzmi dobrze w porównaniu z ub.r., kiedy mieliśmy symboliczny wzrost o 0,2%. Mieliśmy więc niezauważalny wzrost gospodarczy i jednocześnie wysoką, sięgającą ponad 11% średnioroczną inflację. Z tej perspektywy, te 2–3% przy jednocześnie wyraźnie niższej, choć w tej chwili jeszcze nadal sztucznie zaniżonej inflacji, może cieszyć. Pamiętamy jednak nie tak odległe czasy, gdy polska gospodarka rosła w tempie 5–6%. Niestety obawiam się, że na razie tego typu szybki wzrost jest dla nas nieosiągalny.

Dlaczego?

– Na skutek polityki gospodarczej prowadzonej przez ostatnie osiem lat – skoncentrowanej na konsumpcji, a lekceważącej oszczędności i inwestycje. W tym okresie nastąpiło drastyczne obniżenie poziomu inwestycji. W relacji do PKB spadły one z ponad 20% w 2015 r. do ok. 17% w minionym roku. To najniższy poziom aktywności inwestycyjnej, z jakim mieliśmy do czynienia w wolnorynkowej historii Polski. Teraz wskaźnik powoli rośnie, ale musimy pamiętać, że inwestycje dają efekty dopiero po jakimś czasie. Jednocześnie mamy praktycznie zerowe bezrobocie, a podaż pracy nam się nie zwiększa. To powoduje dość szybki wzrost płac, przy wolnej poprawie wydajności pracy. Żyjemy w świecie, gdzie bardzo łatwo jest zastępować część pracy ludzi pracą maszyn, robotów czy komputerów, ale żeby to osiągnąć, trzeba inwestować. Dlatego uważam, że póki znacząco nie wzrosną inwestycje, na naprawdę szybki wzrost nie możemy liczyć, za to ciągle będziemy musieli walczyć z inflacją. Raczej już nie dwucyfrową, ale cały czas zdecydowanie zbyt wysoką.

Nowy rząd ma więc niełatwe zadanie, ale chyba trudno jeszcze stwierdzić, jaką będzie prowadził politykę gospodarczą. Uwaga, jak dotąd, była skoncentrowana na takich sprawach jak media publiczne, czy uwięzienie Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika.

– Rzeczywiście wiele nie wiemy. Rząd zajął się na początek innymi rzeczami. Dzieje się wiele i są sprawy wymagające natychmiastowego działania. Nie dziwię się specjalnie, że zainteresowanie społeczeństwa kwestiami gospodarczymi się zmniejszyło. Okres wydaje się dość spokojny w gospodarce, co też powoduje, że polityka gospodarcza nie jest dla rządu priorytetowa. Budżet co prawda został uchwalony, ale wszyscy zdają sobie sprawę, że jest to taki budżet tymczasowy, przygotowany jeszcze przez poprzedników. Zresztą źle przygotowany, dlatego sądzę, że trzeba będzie go nowelizować. Już kiedy był pokazany projekt budżetu, byłem wobec niego krytyczny, a rozwój wypadków mój krytycyzm jeszcze pogłębił.

Z jakiego powodu?

– Ze względu na ogromny deficyt finansów publicznych. W zeszłym roku wyniósł on ok. 5–6%, takie są szacunki. Mateusz Morawiecki, człowiek powszechnie znany z poczucia humoru, stwierdził, że zostawił znakomity budżet, a nowy rząd go popsuł, podnosząc deficyt. Jest to oczywiście dobry żart. Budżet już był zły, nowy rząd miał tylko parę tygodni na złożenie budżetu, a przypominam, że budżet tworzy się przez kilka miesięcy. Jednak zagrożenie ze strony prezydenckiego ewentualnego rozwiązania Sejmu spowodowało, że rząd nie miał innego wyjścia, niż ten budżet przedstawić w ciągu paru tygodni. W praktyce wyglądało to tak, że wzięto budżet premiera Morawieckiego i dopisano do niego wydatki wynikające z obietnic wyborczych. Chyba nikt, kto obserwuje polską politykę, nie ma wątpliwości, że partia, która wygrała, musi przynajmniej te najbardziej jednoznaczne i najważniejsze obietnice zrealizować.

Pamiętamy czasy, gdy polska gospodarka rosła w tempie 5–6%. Na skutek polityki gospodarczej prowadzonej przez ostatnie osiem lat – skoncentrowanej na konsumpcji, a lekceważącej oszczędności i inwestycje – na razie tego typu szybki wzrost jest dla nas nieosiągalny. Poziom inwestycji, w relacji do PKB, spadł z ponad 20% w 2015 r. do ok. 17% w minionym roku. To najniższy poziom aktywności inwestycyjnej w wolnorynkowej historii Polski.

Ponieważ co najmniej przez kilka miesięcy będziemy mieć do czynienia z budżetem z dużym deficytem, który został jeszcze powiększony, musimy liczyć się z tym, że w całym roku też tak będzie. Z powodu tej sytuacji rząd stracił możliwość wykorzystania budżetu jako narzędzia do zmian polityki gospodarczej w tym roku. Wiem, że to może dziwnie brzmi, bo mamy dopiero luty, ale ten rok jest już w znacznej mierze stracony.

Coś chyba da się zrobić?

– Jeśli przez pół roku pracuje się z budżetem pozostawionym przez poprzedników, to możliwość wprowadzenia istotnych zmian w polityce gospodarczej jest mocno ograniczona. Na szczęście reakcje rynków są pozytywne. Inwestorzy żywią nadzieję, że obecny rząd będzie prowadził politykę bardziej sprzyjającą zrównoważonemu rozwojowi i w związku z tym dają mu kredyt zaufania. Pytanie na jak długo. Wydaje mi się, że lepiej tego nie testować i nie czekać, aż kredyt zostanie cofnięty. Rozwiązaniem mogłoby być przygotowanie w ciągu kilku miesięcy jakiegoś strategicznego dokumentu, w którym rząd w jasny sposób pokaże, co zamierza zrobić w sferze gospodarczej w najbliższych latach. Jeśli taki dokument by się pojawił, to myślę, że kredyt zaufania mógłby zostać utrzymany. Należy też pamiętać o jeszcze jednym utrudnieniu dla wprowadzania zmian. Prezydent, który notabene nie ma żadnych uprawnień w dziedzinie polityki gospodarczej, nie ukrywa faktu, że będzie chętnie korzystał z prawa weta, wręcz powiedział to otwartym tekstem. W takich okolicznościach nie będzie łatwe prowadzenie polityki fiskalnej. No i jest jeszcze polityka pieniężna, która jest całkowicie poza kontrolą rządu, bo w całości znajduje się w gestii Narodowego Banku Polskiego.

Spodziewa się pan, że bank centralny będzie działał wbrew polityce rządu?

– Wiadomo, że istnieją tu napięcia na tle politycznym. Większość obecnych członków RPP została nominowana przez polityków Prawa i Sprawiedliwości i nie ukrywa wcale swojego poparcia dla obecnej opozycji. Wielokrotnie mówił o tym sam prezes Adam Glapiński. Mamy też zdumiewające przykłady, gdy np. jeden z członków rady pochodzący z nominacji niechętnej obecnemu rządowi, przez ostatnie pół roku twierdził za prezesem NBP, że inflacja jest opanowana i stóp nie trzeba podnosić, zaraz po wyborach nagle wystąpił z tezą, że trzeba rozważyć nie tylko ich podniesienie, ale wręcz wprowadzić politykę zaciskania ilościowego, czyli gwałtownego ściągania pieniędzy z rynku. A przecież jest to skrajna polityka, którą stosuje się w wyjątkowych przypadkach, np. gdy inflacja eksploduje. I mówi to człowiek, który w ciągu ostatniego półrocza nie zagłosował ani razu za podniesieniem stóp procentowych, za to do 15 października głosował za wszystkimi obniżkami. Trudno to interpretować inaczej niż tak, że ekonomiczna optyka profesora zmieniła się w zależności od tego, czy rząd jest z tej partii, którą on lubi, czy z tej, której nie lubi. Nie brzmi to dobrze, ale mówimy o jednoznacznej wypowiedzi, która ekonomicznie jest nie do wytłumaczenia.

Pytanie, czy opinia tego profesora to jego własne zdanie, czy też oddaje nastroje panujące wśród grona siedmiu osób w RPP nominowanych przez PiS, czyli przez Sejm i Prezydenta RP. Przypomnę też, że rzeczony profesor pośród tej siódemki należał do osób o wyższych kwalifikacjach ekonomicznych. Na szczęście z drugiej strony mieliśmy jednak natychmiast rozsądny komunikat zarządu NBP. To zresztą zarząd, a nie RPP jest upoważniony do prowadzenia takich operacji. To uspokaja.

Co w takiej sytuacji może stać się z inflacją?

– Najlepsze efekty zwalczania inflacji przy jak najniższym koszcie społecznym związanym ze spowolnieniem wzrostu gospodarczego daje współpraca rządu i banku centralnego, oczywiście przy zachowaniu niezależności obu instytucji. Najgorsze wyniki daje walka między bankiem centralnym a rządem. Zobaczymy, jak to się będzie układać. To jest jedno z zagrożeń, które trzeba mieć w tyle głowy, gdy myślimy o sytuacji gospodarczej Polski w najbliższym roku.

Inflacja na razie jest dość niższa, ale dlatego, że sztucznie zaniżają ją tak zwane tarcze, które w ciągu roku zostaną wycofane. Powinny być usuwane wcześniej, ale poprzedni rząd nie był na to gotowy przed wyborami. Obecny będzie zmuszony to zrobić w ciągu najbliższych miesięcy. Wtedy inflacja podskoczy, pewnie do 6–8%. Czy to powinno wywołać ostrą reakcję NBP? Na pewno w którymś momencie należy w porozumieniu z rządem stopniowo politykę pieniężną normalizować, czyli np. doprowadzić do zerowych, czy lekko dodatnich stóp procentowych. Rozkład tego działania w czasie to jednak zupełnie inna sprawa. Nic nie wskazuje na to, że należy to robić szybko.

Czy obecny poziom stóp procentowych jest odpowiedni, czy należy spodziewać się zmiany?

– O to należy pytać członków RPP. Z czysto ekonomicznego punktu widzenia na razie nie widać takiej potrzeby. Jeśli inflacja gwałtownie wzrośnie skutkiem wycofania tarcz, być może taka potrzeba się pojawi. Nie twierdzę, że potrzebne będą gigantyczne podwyżki, ale takie dla zasygnalizowania, że bank centralny czuwa. Trzeba będzie zobaczyć, jaki będzie timing i efekt wycofywania tarcz. Z tyłu głowy trzeba mieć też to, o czym wspominałem na samym początku, że mamy duże ryzyko globalne. Cały czas ceny ropy naftowej w zadziwiający sposób nie zareagowały na to, że na Bliskim Wschodzie toczy się już nie jedna, a można powiedzieć półtorej wojny, bo już nie tylko w Strefie Gazy, ale i na Morzu Czerwonym zaczęła się mała wojna. Czy to się utrzyma, zobaczymy. Jeśli nastąpiłby znowu poważny wzrost cen ropy naftowej, to mielibyśmy do czynienia z nową sytuacją i będzie się trzeba na nowo zastanawiać.

Dostrzegam natomiast problem, z którym musimy się zmierzyć. W Polsce pojawiło się ogromne ryzyko, że utrwalą nam się oczekiwania inflacyjne i w związku z tym inflacja na tym dość wysokim poziomie 6–8%. Mam tu na myśli wzrost płac, który oscyluje między 11 a 13%. To przekłada się na wzrost cen usług o ok. 8%, troszkę przeciwko temu działa spadek cen produkcji przemysłowej i zwalniający wzrost cen żywności. Można z tym walczyć, ale to wymagałoby pokazania nowej strategii polityki pieniężnej.

Ta, ­która obecnie obowiązuje, jest według mnie całkowicie nieaktualna. Rada Polityki Pieniężnej wciąż obstaje przy tym, że jesteśmy już właściwie w pobliżu celu inflacyjnego 2,5%, który zostanie osiągnięty sam z siebie, tylko trzeba poczekać. Obawiam się, że tak się nie stanie. Uważam, że ryzyko utrwalenia zbyt wysokiej inflacji jest dość poważne i z tego powodu chciałoby się zobaczyć plan polityki pieniężnej na najbliższe lata, najlepiej spójny z planami fiskalnymi rządu. Dopiero współdziałanie daje dobre efekty.

Co powinno znaleźć się w takim strategicznym planie polityki fiskalnej rządu?

– Należałoby zacząć od określenia, co rząd musi zrobić i w jakich dziedzinach podjąć dodatkowe działania, które wywołają skutki fiskalne. Np. pytanie o dofinansowanie służby zdrowia, pytanie o wydatki obronne, o edukację – to są wszystko dziedziny, w których potrzebne są dogłębne reformy. Od tego, jak będzie wyglądał ich kształt, jakie wydatki trzeba będzie ponieść, będzie zależało planowanie wydatków na najbliższe lata. Z całą pewnością należy sięgnąć po wszystkie dostępne środki niefiskalne, niewiążące się z dużymi kosztami dla budżetu.

Na przykład?

– Wszystkie działania, które zmniejszają zbiurokratyzowanie gospodarki. Uporządkowanie prawa, obecnie utrudnione ze względu na opór pana prezydenta, ale być może za półtora roku łatwiejsze. Nie jestem pierwszą osobą, która mówi, że ordynacja podatkowa wymaga napisania od nowa. Podatki wymagają uproszczenia. To są wszystko rzeczy, które nie muszą się wiązać z dużymi kosztami, a może nawet na długą metę z ich spadkiem. Zdaję sobie sprawę, że to, o czym mówię, było od wielu lat powtarzane. Teraz trzeba to zrobić na serio. Zestawienia Banku Światowego pokazują, że w ostatnich ośmiu latach na wielu polach nastąpiło poważne pogorszenie sytuacji. Czas na kolejną rewolucję instytucjonalną w Polsce. Przeżyliśmy już dwie. Pierwszą, gdy odbudowywaliśmy państwo z chaosu po 1989 r., drugą związaną z wejściem do Unii Europejskiej. Teraz przyszła pora na kolejną, w odpowiedzi na osłabienie instytucji w ostatnich ośmiu latach. Jest to pewnego rodzaju szansa, mamy przyzwolenie społeczne, by taka rewolucja zaszła. Są duże środki unijne, które należałoby znacznie bardziej kierować na tego typu działania niż na budowę kolejnych autostrad czy CPK. Pieniądze w ciągu najbliższych lat trzeba wydawać inaczej, nie na wielkie projekty pochłaniające dziesiątki czy setki miliardów dolarów tylko na wiele mniejszych projektów poprawiających funkcjonowanie polskiego państwa. To wszystko należy robić przy jednoczesnym stopniowym ograniczaniu deficytu. Prawdopodobnie Polska zostanie objęta procedurą nadmiernego deficytu, a nawet jeśli tego unikniemy, to przecież deficyt na poziomie 6% PKB jest po prostu zbyt duży i trzeba sprowadzić go do akceptowalnego poziomu.

Czy tę rewolucję instytucjonalną i inne proponowane przez pana reformy można porównać do reform Władysława Grabskiego sprzed stu lat?

– Odpowiem, że i tak, i nie. Zacznę od tego, dlaczego na szczęście nie. Grabski obejmował państwo w sytuacji katastrofy. Miał do czynienia z niebotyczną inflacją. W 1923 r. cena chleba wzrosła w ciągu roku z tysiąca do niemal pół miliona marek polskich. Była to inflacja idąca w dziesiątki tysięcy procent. Nie ma wyliczeń deficytu w relacji do PKB, ale można szacować, że przez lata było to ponad 10%, a w 1920 r., w roku wojny, znacznie więcej. Władysław Grabski musiał rzeczywiście ratować kraj, dokonując cudu. Wprowadzenie złotego było takim spektakularnym działaniem. Pamiętajmy, że jeden złoty był wymieniany za prawie dwa miliony starych marek. To obrazuje, jaką makulaturą stała się marka polska. Ale tak naprawdę najważniejsze działania Grabskiego dotyczyły finansów publicznych. Ustabilizowanie waluty było możliwe dzięki temu, że różnymi sposobami ustabilizowano budżet państwa. W grę wchodziła nie tyle podwyżka podatków, co ich efektywny pobór. W warunkach wysokiej inflacji nastąpiły zjawiska, które ekonomiści nazywają efektem Tanziego, czyli państwo traciło realnie ogromną część wpływów podatkowych z powodu opóźnienia płatności podatków, w stosunku do uciekających cen. To było bardzo niepopularne zarządzenie, ale Grabski je przeforsował. Jednocześnie wprowadzono dodatkowe podatki majątkowe, nie było wyjścia, bo sytuacja była katastrofalna. Ukoronowaniem był nowy złoty wobec skompromitowanej marki.

Dziś sytuacja nie jest tak dramatyczna jak za czasów Władysława Grabskiego. Jednak mamy te same problemy. Nawet jeśli skala obecnej choroby jest nieproporcjonalnie mniejsza, to problem jest ten sam. Pieniądz i finanse trzeba uzdrowić, a gospodarkę zdynamizować. Bez tego nie wrócimy na ścieżkę szybkiego wzrostu i nie przywrócimy zaufania do polskiej polityki gospodarczej.

A co jest podobnego?

– Mimo że dziś sytuacja nie jest tak dramatyczna, to jednak mamy te same problemy: finanse publiczne i walutę, które trzeba uzdrowić oraz gospodarkę, którą trzeba dynamizować. Warto pamiętać o postawie Grabskiego, by nie bać się podejmować nawet niepopularnych działań, jeśli są niezbędne. Na szczęście dziś wiele można uzyskać działaniami regulacyjnymi i organizacyjnymi, które nie będą skutkować bólem dla społeczeństwa. Jednak to, że drastycznych operacji nie trzeba będzie wprowadzać, nie oznacza, że nie będzie ogromnych protestów przeciwko wszelkim zmianom. Postawa Grabskiego co do podejmowania twardych działań w celu stabilizacji finansów i pieniądza jest naszą pierwszą lekcją na ten rok i kolejne lata. Druga lekcja brzmi, że nie ma zdrowego rozwoju gospodarczego bez zdrowej waluty, zdrowych instytucji, zdrowego prawa i zdrowych finansów państwa. I nawet jeśli skala obecnej choroby jest nieproporcjonalnie mniejsza od tej, z którą mierzył się Grabski, to problem jest ten sam. Pieniądz i finanse trzeba uzdrowić. Bez tego nie wrócimy na ścieżkę szybkiego wzrostu i nie przywrócimy zaufania do polskiej polityki gospodarczej.

Z okazji jubileuszu reform Władysława Grabskiego obchodzimy też w 2024 r. Rok Edukacji Ekonomicznej. Jaki wpływ na sytuację gospodarczą ma poziom wiedzy finansowej Polaków?

– Nie zawężałbym problemu do poziomu wiedzy finansowej. Wszyscy zdajemy sobie oczywiście sprawę, że rodzi to negatywne skutki, gdy ludzie nie potrafią odróżnić rzeczywistej stopy oprocentowania od tego, co widzą w reklamach. Ale do tego, by gospodarka się rozwijała, potrzeba czegoś więcej niż taka wiedza finansowa na własne potrzeby. Konieczne jest poznanie zasad funkcjonowania gospodarki, roli przedsiębiorców i innowacji. Trzeba rozumieć, jak działa rynek, po co jest sektor finansowy i skąd banki biorą pieniądze. Ważne też, by ludzie wiedzieli, na czym polegają zmiany na rynku pracy, zmiany w gospodarce, rewolucja przemysłowa, która się dokonuje. Jeśli tego wszystkiego nie wiemy, to zazwyczaj podejmujemy złe decyzje. Chodzi o to, by ludzie sami nie popełniali błędów, ale też jako obywatele nie głosowali na polityków, którzy obiecują im gruszki na wierzbie, czyli rzeczy, które są niemożliwe do spełnienia.

Co pan sądzi o projekcie „Porwani przez Ekonomię”?

– To projekt edukacyjny Warszawskiego Instytutu Bankowości oparty na książce „Ekonomia dla ciekawych”, która w przystępny sposób omawia najważniejsze zjawiska, problemy oraz mechanizmy gospodarcze. Projekt skierowany jest głównie do uczniów ostatnich klas szkół podstawowych i pierwszych klas szkół ponadpodstawowych. Celem jest zwiększenie świadomości ekonomicznej młodych Polaków i wsparcie procesu edukacji ekonomicznej w szkołach. W ramach projektu nauczyciele i uczniowie mogą korzystać z udostępnianych nieodpłatnie treści książki oraz z licznych narzędzi wspierających nauczanie.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK