Bankowość i Finanse | Nauka i Gospodarka | Jak zachęcić polski biznes do współpracy z uczelniami

Bankowość i Finanse | Nauka i Gospodarka | Jak zachęcić polski biznes do współpracy z uczelniami
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
Wyższe szkolnictwo ekonomiczne nie powinno być traktowane wyłącznie jako obszar aktywności naukowej zajmującej się teorią ekonomii i dydaktyki, ale także jako ogromny zasób wiedzy i doświadczenia, z którego może i powinna korzystać gospodarka – mówi profesor Maciej Rogalski, rektor Uczelni Łazarskiego, w rozmowie z Pawłem Jabłońskim.

Nasz rozmówca:

Polski prawnik, profesor nauk prawnych, nauczyciel akademicki Uczelni Łazarskiego w Warszawie. Od 2018 r. rektor uczelni. Specjalista w zakresie prawa karnego i prawa telekomunikacyjnego.
Uczelnia Łazarskiego to niepubliczna uczelnia akademicka z siedzibą w Warszawie, założona przez Ryszarda Łazarskiego w 1993 r. Oferuje studia wyższe na trzech wydziałach: Wydziale Prawa i Administracji, Wydziale Ekonomii i Zarządzania oraz Wydziale Medycznym. Kształci ok. 5 tys. studentów.

Jak pan ocenia rolę, jaką odgrywają nasze wyższe uczelnie, zwłaszcza ekonomiczne, we wspieraniu polskiej gospodarki i rodzimego biznesu?

– Z pewnością jest daleka od oczekiwań. Podczas różnych konferencji naukowych czy bezpośrednich rozmów w gronie naukowców wskazuje się, że rola uczelni, w szczególności ekonomicznych, powinna być zdecydowanie większa we wspieraniu polskiej gospodarki i polskich przedsiębiorców.

Wystarczy spojrzeć, ilu przedstawicieli uczelni ekonomicznych jest np. w strukturach rządowych, w instytucjach gospodarczych. Dlaczego jest ich relatywnie niewielu i co należałoby zrobić, aby w większym zakresie byli reprezentowani w nich specjaliści ze środowiska akademickiego. Druga kwestia dotyczy tego, na ile instytucje państwowe, samorządowe, ale też podmioty gospodarcze korzystają z wiedzy generowanej przez uczelnie ekonomiczne, na ile posiłkują się ich opracowaniami, raportami, czy zamawiają specjalistyczne opracowania albo czy uczestniczą w organizowanych przez uczelnie ekonomiczne naukowych konferencjach gospodarczych.

Niestety ze smutkiem muszę stwierdzić, a wiem to z własnego doświadczenia, że na  konferencjach naukowych, bardzo często pada zdanie „szkoda, że tutaj nie ma przedstawicieli” i wymieniana jest nazwa jakiegoś odpowiedniego do omawianego zagadnienia resortu. Stało się to wręcz zasadą. Potem prelegent zazwyczaj dodaje: „mamy nadzieję, że jednak to, o czym tutaj dyskutujemy, trafi do decydentów”.

Wyższe szkolnictwo ekonomiczne nie powinno być traktowane wyłącznie jako obszar aktywności naukowej zajmującej się teorią ekonomii i dydaktyki, ale także jako ogromny zasób wiedzy i doświadczenia, z którego może i powinna korzystać gospodarka.

Dlaczego tak się dzieje? Co można zrobić, by głos nauki był bardziej słyszalny i by ona sama miała więcej do powiedzenia?

– Najczęściej mówi się, i ja też podzielam ten pogląd, że na naukę powinny być przeznaczane większe środki. Odmienna jest sytuacja, gdy chodzi o uczenie publiczne i niepubliczne. Wiadomo bowiem, że tylko publiczne są finansowane ze środków budżetowych. A zwiększenie nakładów bardzo się opłaca, bo każda złotówka, zaangażowana w uczelnie, przynosi gospodarce kilkukrotnie większe zyski. Zatem zwiększenie nakładów jest jak najbardziej wskazane.

Na zbyt małe środki narzekają przedstawiciele chyba wszystkich uczelni. Czy pomimo tych braków uczelnie mogą pomagać w większym stopniu biznesowi, nawet w obecnej sytuacji?

– Kwestia współpracy uczelni z szeroko rozumianym biznesem jest zagadnieniem wielopłaszczyznowym. Współpraca ta nie rozwija się jeszcze tak, jak oczekują tego obie strony. Podejmowane liczne inicjatywy w tym zakresie przybierają różną postać. Współpracujemy z podmiotami gospodarczymi, gdy chodzi o możliwość odbywania przez studentów praktyk lub przy organizowaniu wspólnych konferencji czy obejmowania patronatów nad różnego rodzaju przedsięwzięciami uczelni. Praktycznie każda uczelnia podpisała szereg umów o współpracy z różnymi podmiotami. Natomiast w praktyce realizacja tej współpracy wygląda różnie.

To nie jedyna dziedzina w Polsce, w której plany rozjeżdżają się z realizacją. Jak można to zmienić?

– Według mnie, w przeprowadzeniu takich zmian większą rolę odegrać powinno państwo. Należy stworzyć mechanizmy formalnoprawne, które by organizowały czy wręcz wymuszały taką współpracę. Można to zrobić np. przy tworzeniu nowych regulacji, których w Polsce powstaje ogromna liczba – około kilkuset rocznie. Tworzone są one w określonym procesie legislacyjnym. Jego częścią jest formalny dokument w postaci tzw. oceny skutków regulacji, który musi zawierać, dokonywać analizy gospodarczych, ekonomicznych, finansowych skutków nowych przepisów.

Miałem okazję zapoznać się z wieloma takimi ocenami skutków regulacji i widać, że często są one robione w sposób pobieżny, jakby tylko po to, aby spełnić formalny wymóg procesu legislacyjnego. Tymczasem w moim przekonaniu takie oceny mają ogromne znaczenie. Wykazują bowiem, jakie skutki dla obywateli, przedsiębiorców, instytucji będą nieść te regulacje. Dlatego w proces powstawania tych ocen powinny być włączone, w sformalizowany sposób, uczelnie i instytucje akademickie, które mają wiedzę i doświadczenie w przeprowadzaniu analiz ekonomicznych. Powinna to być normalna i istotna część procesu legislacyjnego.

Włączenie uczelni w proces przygotowywania ocen skutków regulacji miałoby wpływ na ich współpracę z biznesem. W sposób oczywisty przy tego rodzaju zaangażowaniu uczelni pojawia się kwestia finansowa. Uczestniczenie w przygotowaniu ocen to bardzo poważne przedsięwzięcie, które wymaga pogłębionych analiz i odpowiedzi choćby na pytanie, na ile w efekcie danej regulacji przedsiębiorstwa będą musiały zwiększać zatrudnienie lub nakłady, jakie będą z tym związane koszty i korzyści itd. Oszacowanie tego wymaga zaangażowania często wielu specjalistów. Należałoby więc stworzyć mechanizmy alokowania środków finansowych na sporządzanie tego rodzaju analiz.

Sprawa przygotowywania oceny skutków nowych aktów prawnych to jeden ze sposobów włączenia uczelni ekonomicznych w procesy legislacyjne.

Drugi obszar, który może zwiększyć oddziaływania uczelni na gospodarkę związany jest z funkcjonowaniem mechanizmów pozyskiwania środków na badania i rozwój biznesu, np. poprzez NCBiR. Środki, które otrzymują od państwa tego typu instytucje, powinny być większe. Przyznawane przez nie granty są jednym ze źródeł pozyskania środków przez uczelnie, które dają im możliwość przygotowywania opracowań dla biznesu i wchodzenia z nim w interakcję.

Czyli to źródło nie jest wystarczająco obfite dla podtrzymania aktywności uczelni?

– Obecnie jest tak, że środki przyznawane przez państwo tym instytucjom są bardzo małe i od kilku lat jeszcze się zmniejszają. W efekcie uzyskanie od nich grantu przez uczelnię na jakiś projekt jest bardzo trudne. Jest po prostu mniej środków i większa konkurencja.

Powiedzieliśmy o dwóch potencjalnych metodach zachęcania do nawiązywania interakcji między uczelniami a biznesem. A może są jakieś inne możliwości zachęcenia obu tych stron do współpracy?

– Takim rozwiązaniem mogłyby być np. zachęty podatkowe dla biznesu. W praktyce biznes często w ograniczonym zakresie jest zainteresowany współpracą z uczelniami, a takie zachęty podatkowe z pewnością ożywiłyby współpracę. Mamy tu przypadek dużych, międzynarodowych korporacji, które często posiadają własne jednostki, współpracujące z uczelniami, ale te uczelnie są często w ich macierzystych krajach. Czyli ich współpraca z nauką jest realizowana za granicą. Generalnie duże firmy mają przeważnie własne jednostki naukowe, które prowadzą badania. To proces niekorzystny dla uczelni, gdyż funkcje rozwojowe i badawcze są przejmowane przez korporacje.

Dlatego warto i trzeba stworzyć mechanizmy, które zachęcałyby biznes do podejmowania współpracy z uczelniami. To mogą być wspomniane udogodnienia podatkowe, ale też i inne preferencje, np. przyznawanie w procedurze przetargowej, w której uczestniczą te firmy, dodatkowych punktów za współpracę.

A jak wygląda taka nie wspomagana przez państwo współpraca biznesu z nauką?

– W praktyce pracownicy naukowi muszą zajmować się działalnością marketingową, aby pozyskać biznes do współpracy. Nie powinno to tak funkcjonować. Świat akademicki powinien koncentrować się na badaniach.

Taka sytuacja powoduje także, że czasami współpraca z biznesem jest nawiązywana nie w sytuacji, gdy uczelnia ma jakiś dobry, ciekawy projekt tylko wtedy, gdy jej przedstawiciele mają dobre umiejętności miękkie i dobre kontakty z biznesem.

Macie państwo jakieś ciekawe projekty realizowane wspólnie z biznesem?

– Oczywiście. Mamy np. umowę z Centralnym Portem Komunikacyjnym m.in. w zakresie organizowania studiów uwzględniających potrzeby CPK. Efektem tej umowy jest uruchomienie studiów z zakresu administrowania ruchem lotniczym.

Inną umową, którą warto się pochwalić jest współpraca z LymeLab Pharma – firmą świadczącą swoje usługi w takich dziedzinach, jak chemia, biotechnologia, farmacja. LymeLab Pharma jest partnerem biznesowym Wydziału Medycznego, który współpracuje w ramach projektów medycznych i pozyskiwania grantów na badania.

Uczelnia współpracuje także z Polską Grupą Energetyczną, czego efektem było uruchomienie studiów podyplomowych z zakresu morskiej energetyki wiatrowej.

Jak takie umowy przekładają się na bieżącą współpracę z biznesem?

– Jak już wspomniałem, pozwala nam to uruchamiać dedykowane studia dla określonego sektora gospodarki czy biznesu. Wspólnie organizować konferencje dotyczące istotnych, praktycznych zagadnień dla biznesu czy wspólnie aplikować o granty. Zawsze istotnym elementem jest pozyskanie odpowiednich środków finansowych, pozwalających na realizację opisanych przedsięwzięć.

A gdy już uda się pozyskać pieniądze od biznesu, na co są one przeznaczane? Na podtrzymanie codziennej działalności uczelni?

– Poza zapewnieniem bieżącej działalności środki desygnowane są na badania naukowe. Również na możliwość uczestniczenia w konferencjach międzynarodowych, we współpracy międzynarodowej, w publikacjach międzynarodowych. Bez tych pieniędzy napotykamy na barierę finansową, zwłaszcza w rozwijaniu współpracy międzynarodowej.

Czy kształcenie zagranicznych studentów postrzega pan jako dodatkowe ważne źródło przychodów?

– W kształceniu obcokrajowców widzę bardzo dużo różnych korzyści. Zacznijmy od niżu demograficznego w Polsce, który powoduje, że przyjeżdzający z zagranicy studenci są przez nas oczekiwani. Z nimi związana jest także zawsze wymiana doświadczeń kulturowych. Jeżeli będą takie potrzeby naszej gospodarki, studenci ci mogą potem zostać i pracować w Polsce. A jeśli nawet po ukończeniu studiów wrócą do swoich krajów, staną się świetnymi ambasadorami Polski.

Studiujący w naszym kraju obcokrajowcy zostawiają u nas także środki finansowe. Nie mówię tylko o opłatach za studia, ale też o ponoszonych przez nich kosztach dłuższego funkcjonowania w naszym kraju. A więc to zjawisko ma mnóstwo zalet.

Kiedy słucha się naszej telewizji, to wydaje się, że studenci przyjeżdżają do nas tylko po to, by dostać unijną wizę…

– To problem, który w tym momencie wydaje się dość istotny dla polskich uczelni. W odbiorze społecznym może to wyglądać, jakby dziesiątki, a nawet setki tysięcy wiz były wydawane dla studentów z zagranicy w sposób nieprawidłowy. Tymczasem z dokumentów, choćby z tzw. białej księgi, wynika, że skala tego zjawiska jest niewielka w stosunku do liczby wszystkich wydawanych wiz, w tym studenckich. Nie oznacza to bagatelizowania negatywnych zjawisk i nieprawidłowości, ale konieczne jest także zachowanie odpowiednich proporcji pomiędzy wielkością nieprawidłowości a reakcją na nie.

Projektowane regulacje powinny z jednej strony eliminować negatywne zjawiska i naruszenia prawa, ale z drugiej nie prowadzić do ograniczenia, rozwijającego się w sposób prawidłowy w Polsce akademickiego rynku studiujących studentów zagranicznych. Miałoby to bardzo negatywne skutki, a skorzystają na tym inne państwa, które rozwijają swoje uczelnie w tym obszarze. Tak jest np. w Anglii, we Francji, w Niemczech czy w USA lub Australii i w wielu innych krajach.

Liczba kształconych w Polsce studentów z zagranicy wzrasta od lat. Niedawno została przekroczona bariera stu tysięcy. Sporo z nich uczy się właśnie na uczelniach i wydziałach ekonomicznych.

Mamy mało pieniędzy na uczelnie, biznes słabo współpracuje, z powodu niżu spada liczba krajowych szkół wyższych, pewnie niedługo politycy zamkną możliwości łatwego przyjeżdżania studentów zagranicznych, to może w takiej sytuacji powinniśmy zamknąć część naszych uczelni czy wydziałów, choćby ekonomicznych?

– Nie trzeba zamykać uczelni. Ich liczba jest dziś odpowiednia do potrzeb. W przypadku uczelni niepublicznych obowiązują prawidła rynkowe. W sytuacji, gdy uczelnia nie ma studentów, to po prostu przestaje istnieć. To studenci są podstawą jej funkcjonowania. Kilkanaście lat temu, gdy był szczyt rozwoju uczelni niepublicznych, było ich niemal 400. Obecnie jest około 300.

A jak jest z jakością kształcenia na naszych uczelniach, zwłaszcza specjalizujących się w naukach ekonomicznych? Jak ocenić, że uczelnia A lepiej kształci ekonomistów niż uczelnia B?

– Jakość kształcenia można weryfikować w różny sposób. Już chyba od 20 lat mamy w Polsce ranking uczelni przygotowywany przez „Perspektywy”. My w tym zestawieniu na 300 niepublicznych szkół wyższych zajmujemy czwarte miejsce.

Większym dla nas wyzwaniem są rankingi publikowane przez zagraniczne media. To z nich korzystają potencjalni studenci zagraniczni. Oni w nich właśnie sprawdzają, jakie wybrać uczelnie polskie.

Źródło: Miesięcznik Finansowy BANK