Nasze rozmowy | O zaniku kultury myślenia strategicznego
Bożenna Chlabicz: Czy mówiąc o braku mieszkań w Polsce nie demonizujemy problemu? Czy faktycznie wciąż jest ich za mało?
Prof. Elżbieta Mączyńska: Niedobór mieszkań w Polsce szacowany jest na około 1,5 mln. Jednocześnie mamy do czynienia z fatalną gospodarką zasobami mieszkaniowymi. Wiele do życzenia pozostawia polityka mieszkaniowa, która wymaga długiego horyzontu czasowego, a której w gruncie rzeczy od lat nie było. Zlikwidowany został Instytut Mieszkalnictwa. W naszej polityce gospodarczej dominuje krótkookresowość.
– Z czego to wynika? Dlaczego jesteśmy tak „krótkowzroczni”?
– Zgodnie z dominującą przez kilka minionych dekad doktryną neoliberalną, rynek miał rozwiązać wszystkie problemy i przywrócić równowagę, jeśli pojawią się jakiekolwiek nierównowagi, „bańki” rynkowe. Jednak kryzys 2008 roku wykazał, że wcale się tak nie dzieje. Polityka mieszkaniowa, podobnie jak demograficzna, ma istotną „wadę”, bo wymaga długookresowego horyzontu czasowego, co jest problemem dla polityków. W polityce występuje bowiem terror cyklu wyborczego. Tymczasem „mieszkaniówka” to nakłady, przynoszące efekty w okresie późniejszym niż 4 lata. Zatem nierzadko efekty te wpływają na konto konkurentów politycznych – albo zmniejszają szansę danej ekipy rządzącej na wygranie następnych wyborów.
Sytuacja mieszkaniowa jest ściśle związana z polityką demograficzną. Przez cały okres transformacji nie było jednak polityki demograficznej z prawdziwego zdarzenia, mimo że wciąż istnieje Rządowa Rada Ludnościowa, która niedawno obchodziła 40-lecie. Regularnie opracowuje ona raporty o sytuacji demograficznej.
– Jakie wnioski płyną z analiz dokonywanych w tym zakresie? Szczególnie w perspektywie ekonomicznej?
– Raporty były dramatyczne, ostrzegawcze. Znacznie wcześniej pokazywały, że Polsce grozi zapaść demograficzna, bo współczynnik dzietności jest za niski i że liczba ludności w Polsce będzie się zmniejszać. Tak się też dzieje. Współczynnik dzietności wynosi ok. 1,3, zaś aby liczba ludności się nie zmniejszała, współczynnik ten powinien wynosić ok. 2,2, co statystycznie ujmując – oznacza, że każda kobieta powinna urodzić więcej niż dwoje dzieci. Pamiętajmy też o emigracji. Gdyby wrócili ci, którzy wyjechali za granicę, czyli około 2 miliony ludzi, to poziom bezrobocia nie byłby tak niski.
– Wydaje się, że te zjawiska mają bezpośredni wpływ także na sytuację mieszkaniową.
– Pyta pani, czy mamy za mało mieszkań? Szacunki bazują na niezbyt precyzyjnych danych, ponieważ nie wiemy, czy ci ludzie wyjechali na zawsze, na krótko, czy wrócą, czy nie. Wiele niewiadomych. Niewątpliwie, ruchy migracyjne przekładają się na sytuację mieszkaniową. W dodatku, w związku z brakiem polityki mieszkaniowej, ten rynek kształtował się w sposób nie zawsze odpowiadający wymogom efektywności i jakości życia ludzi.
– Co ma Pani na myśli?
– Rozwijające się na potęgę budownictwo deweloperskie było i jest pozbawione zaplecza socjalnego, edukacyjnego itp. Prywatyzacji zysków towarzyszy upublicznianie nakładów na infrastrukturę i otoczenie. Widać to na wielu osiedlach, np. na warszawskim Wilanowie. Wymknęło się to spod kontroli. Rynek decyduje o polityce mieszkaniowej. a wiele osób, grup i rodzin zostało pozbawionych szans na własne mieszkanie czy możliwy do zaakceptowania wynajem. Wynajęcie mieszkania w dużym mieście na ogół jest drogie. To negatywnie przekłada się na rozwój społeczno-gospodarczy, postęp społeczny i ekologiczny. Wiele osób, które znajdują pracę w większych ośrodkach, musi w ciągu tygodnia żyć w wynajmowanych lokalach, nierzadko o bardzo niskim standardzie. Tylko na weekendy wracają do domów. To jest groźne dla trwałości rodziny i jakości życia. Osoby takie ponoszą ogromne koszty społeczne, w tym zdrowotne i materialne. Są to następstwa braku w okresie transformacji zarówno polityki demograficznej, jak i mieszkaniowej. Polityka demograficzna z kolei powinna być sprzężona z polityką przestrzennego zagospodarowania kraju, której też tak naprawdę nie ma.
Trudno więc odpowiedzieć na pytanie, czy mamy za dużo czy za mało mieszkań. Z szacunków wynika natomiast, że około 1,5 mln rodzin ich potrzebuje.
– Jakkolwiek naiwnie to zabrzmi, muszę zapytać, kto zawinił, dlaczego w podstawowych kwestiach dopuściliśmy do takich zaniedbań?
– Mamy szereg niedostatków instytucjonalnych. W jednym z rozdziałów książki Darona Acemoglou i Jamesa A. Robinsona pt.,,Dlaczego narody przegrywają?” znajdujemy odpowiedź na Pani pytanie. Przegrywają nie ze względu na takie a nie inne warunki geograficzne, surowcowe czy przestrzenne. Winne są instytucje, instytucje, instytucje – niewłaściwy ich kształt lub brak. Chodzi o instytucje szeroko rozumiane, w tym rozwiązania regulacyjne, ale też długookresowe strategie, które identyfikowałyby zagrożenia wynikające z zapaści demograficznej czy niedostatków przestrzennego zagospodarowania kraju. To, co się u nas stało, nazywam syndromem Borodino.
– W kontekście problemów, o których mówimy, nie chodzi chyba Pani o zwycięstwo Napoleona?
– Rzeczywiście, nie. Podczas pewnej konferencji naukowej w Moskwie jeden dzień przeznaczono nie na dysputy, ale na zderzenie z rzeczywistością. Zawieziono nas do znanego z historii miejsca walk napoleońskich. Piękna, urokliwa miejscowość położona około 100 km od stolicy Rosji. Na rozległych pastwiskach pasą się krowy, ale wokół pusto, brakuje tam miejsc pracy, brak zakładów przetwórczych, nawet mleczarskich. Stąd też wielu mieszkańców Borodino w każdy poniedziałek wyjeżdża do Moskwy, do pracy, m.in. w zakładzie mleczarskim. Do domu wracają w piątki. Ludzie ci mieszkają często w bardzo niekomfortowych warunkach, płacąc wysokie czynsze, bo Moskwa należy do najdroższych miast świata. Ponoszą materialne, rodzinne i inne społeczne konsekwencje. Rozpad rodzin, rozwody, zaniedbane dzieci. To są koszty zewnętrzne, których nikt nie liczy, tzw. externalities. Wcześniej czy później konsekwencje tego poniesie państwo. Właśnie to nazywam syndromem Borodino.
– Większe aglomeracje dają pracę, żyje się w nich lepiej, bardziej nowocześnie, z rozmachem…
– Koncentracja na wielkich aglomeracjach powoduje, że pojawiają się rozmaite nierównowagi, asymetrie, błędy w zagospodarowaniu przestrzennym. Za rozlewanie się aglomeracji bez należytej infrastruktury płacą ludzie. Wiąże się to także z sytuacją na rynku nieruchomości, na którym występuje spora nierównowaga. Bo mieszkania są w Polsce dostępne. Jeśli tylko ma się pieniądze, to można mieszkanie kupić lub wynająć w niemal każdej chwili i miejscu. Mało tego, w wielu miejscowościach czy rejonach „wypranych” z przemysłu, z działalności gospodarczej, są wolne ...
Artykuł jest płatny. Aby uzyskać dostęp można:
- zalogować się na swoje konto, jeśli wcześniej dokonano zakupu (w tym prenumeraty),
- wykupić dostęp do pojedynczego artykułu: SMS, cena 5 zł netto (6,15 zł brutto) - kup artykuł
- wykupić dostęp do całego wydania pisma, w którym jest ten artykuł: SMS, cena 19 zł netto (23,37 zł brutto) - kup całe wydanie,
- zaprenumerować pismo, aby uzyskać dostęp do wydań bieżących i wszystkich archiwalnych: wejdź na BANK.pl/sklep.
Uwaga:
- zalogowanym użytkownikom, podczas wpisywania kodu, zakup zostanie przypisany i zapamiętany do wykorzystania w przyszłości,
- wpisanie kodu bez zalogowania spowoduje przyznanie uprawnień dostępu do artykułu/wydania na 24 godziny (lub krócej w przypadku wyczyszczenia plików Cookies).
Komunikat dla uczestników Programu Wiedza online:
- bezpłatny dostęp do artykułu wymaga zalogowania się na konto typu BANKOWIEC, STUDENT lub NAUCZYCIEL AKADEMICKI