Skandal na niemieckim rynku finansowym, Wirecard oferujący płatności internetowe oskarżony o oszustwa
Właśnie u progu lata Wirecard przyznał, że nie istnieje kwota 1,9 mld euro, którą ostatnio w bilansach wykazywał. Dopuszczał się „kreatywnego księgowania” na wielką skalę; Niemcy w potocznym języku określają to „Luftbuchung” czyli księgowanie z powietrza.
Od kiedy rząd federalny wiedział o możliwych nadużyciach?
Niejasności nie pojawiły się dzisiaj. Już w 2015 roku prokuratura monachijska wszczęła postępowanie, podejrzewając Wirecard o wykazywanie pozornych zysków. Straty kredytodawców i inwestorów szacowano wtedy na 3,2 mld euro.
Naganne z punktu widzenia państwa niemieckiego było to, że mimo powtarzających się sygnałów o nieprawidłowościach Federalny Urząd Nadzoru Usług Finansowych (Bundesanstalt für Finanzdienstleistungsaufsicht – BaFin) nie wszczął postępowania przeciwko firmie.
Pytanie, na które przede wszystkim spróbuje odpowiedzieć komisja Bundestagu, brzmi: od kiedy rząd federalny wiedział o możliwych nadużyciach.
Zapewne przesłuchany zostanie minister finansów Olaf Scholz, ponieważ to jego ministerstwu podlega urząd nadzoru BaFin. Ministerstwu gospodarki podlegają zaś firmy audytowe, które latami kontrolowały Wirecard.
Pralnia brudnych pieniędzy?
Wirecard powstał w 1999 roku i w ciągu niecałej dekady stał się nowoczesnym dostawcą technologii w sektorze finansowym. Oferował szybkie i proste przelewy zagraniczne, a z jego usług chętnie korzystali przedsiębiorcy i pośrednicy, którzy otrzymywali do dyspozycji wirtualne karty kredytowe, wydawane przez Wirecard z udziałem Visy i Mastercard.
Już w 2008 roku pojawiły się informacje o możliwych nieprawidłowościach w księgach firmy. Wówczas Wirecard zlecił audytorowi EY (Ernst&Young) sprawdzenie swojej księgowości.
Jakiś czas nie było słychać nic niepokojącego, ale w 2015 roku dziennik „Financial Times” opublikował artykuł o niezgodności w bilansie spółki, wskazując na brak w nim 250 milionów euro.
Rok później anonimowo pojawiła się dokumentacja, sugerująca pranie przez Wirecard brudnych pieniędzy.
Rosyjski ślad w aferze
Informacji o możliwym fałszowaniu danych finansowych przybywało. W 2018 roku pracownik filii w Singapurze ujawnił proceder nielegalnego wysyłania pieniędzy do Indii, a rok później „Financial Times” opublikował kolejny materiał, podważający uczciwość Wirecardu.
Niemiecki nadzór finansowy z niezrozumiałych powodów uznał, że ktoś chce zaszkodzić firmie i złożył doniesienie na dziennik.
Dopiero później BaFin „przejrzał na oczy” i wymusił, by niezależną kontrolę przeprowadził w Wirecardzie renomowany audytor KPMG.
Pod koniec kwietnia 2020 roku KPMG oznajmił, że nie może sfinalizować audytu, ponieważ Wirecard nie dostarczył należnych dokumentów.
Także dotychczasowy audytor EY zgłosił zastrzeżenia – nie tylko nie zatwierdził sprawozdania za rok 2019, ale wręcz oskarżył swego zleceniodawcę o defraudację na wielką skalę.
I tak sprawy przyśpieszyły. Aresztowano szefa Wirecardu Markusa Brauna. Potem zwolniono go za kaucją 5 mln euro, ale później znów zatrzymano.
Tymczasem z Niemiec uciekł członek zarządu i prawa ręka Brauna, człowiek, który budował „wielkość” Wirecardu, Jan Marsalek.
W pierwszych dniach września prokuratura w Monachium zamroziła prywatny majątek byłych menadżerów Wirecardu. Według „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, chodzi o konta, nieruchomości i udziały wartości pół miliarda euro. Zabezpieczone pieniądze Brauna, Marsalka i innych szefów posłużą do zaspokojenia roszczeń wierzycieli i partnerów biznesowych Wirecardu.
Opinię publiczną dodatkowo ekscytuje sprawa Jana Marsalka, po którym ślad zaginął. Pojawiły się spekulacje, że uciekł do Chin, na Filipiny, a nawet na Białoruś. Dziennik „Handelsblatt” w tych dniach ujawnił, że były menadżer współdziałał z rosyjskimi służbami specjalnymi.
Był ponoć swego rodzaju finansowym kurierem, który potajemnie dostarczał pieniądze milicjom w Syrii, Libii, i w innych krajach w Afryce, a także separatystom na Ukrainie.
Moskwa oficjalnie nie popiera tych ugrupowań, więc taki nieoficjalny internetowy kurier z oficjalnej firmy mógł być wygodnym narzędziem. Według „Handelsblattu”, Jan Marsalek przebywa teraz na posesji rosyjskiego wywiadu zagranicznego SWR w pobliżu Moskwy.