Riskless capitalism jest błędem, na marginesie ratowania depozytów w banku SVB

Riskless capitalism jest błędem, na marginesie ratowania depozytów w banku SVB
Jan Cipiur. Źródło: BANK.pl
Udostępnij Ikona facebook Ikona LinkedIn Ikona twitter
W trakcie niespodziewanego zawirowania w USA i upadania m.in. Silicon Valley Bank (SVB) zdarzyło się pół roku temu, że państwowe ubezpieczenie depozytów bankowych, formalnie z górną granicą sumy ubezpieczenia, stało się „bezgraniczne”.

Stał się casus „kapitalizmu pozbawionego ryzyka”, w oryginalnym ujęciu i wydaniu – riskless capitalism.

W obawie przed katastrofalnym osłabieniem amerykańskiego systemu bankowego w rezultacie wielkiego bałaganu w kilku sporych bankach regionalnych i możliwego wycofywania pieniędzy z rachunków bankowych w całym kraju, władze skarbowe i monetarne USA doszły do wniosku, że w ówczesnej szczególnej sytuacji, gwarancje zwrotu pieniędzy przyznać trzeba awaryjnie „jak leci”, czyli bez względu na obowiązujący limit (w USA 250 tys. dol.).

W czasie epicentrum kłopotów banku SVB jeden z jego klientów – producent urządzeń do streamingu Roku Inc. trzymał w tym banku 497 mln dolarów wolnej gotówki. Znakomita większość tych jego pieniędzy nie podlegała gwarancjom depozytowym.

Jednak zgodnie z zapobiegawczą decyzją sekretarz Skarbu Jannet Yellen o objęciu gwarancjami wszystkich depozytów bez względu na ich wysokość, Roku Inc. odzyskał całość swoich pieniędzy przechowywanych w SVB. i nie jest zapewne rekordzistą odzysku.

Deponenci też powinni ponosić ryzyko

Można i trzeba nad tym pokręcić głową, a jeszcze lepiej – walnąć pięścią w stół. Kapitalizm jest systemem najlepszym ze znanych dzięki stałemu obcowaniu z ryzykiem oraz rozwijanym przez stulecia umiejętnościom jego przewidywania, bieżącej oceny i ograniczania.

Kapitalizm bez ryzyka to socjalizm. Bez względu na odmianę – niezdatny do spożycia.

Po upadku SVB i paru innych fatalnie prowadzonych banków „po łapach” dostali dotkliwie zarówno ich akcjonariusze, jak i kierownictwa. Dlaczego częściowych choćby konsekwencji nie ponieśli deponenci trzymający w bankach wolne środki wbrew regułom zarządzania tzw. płynnością (corporate treasury management)?

Pytanie pozostaje bez odpowiedzi i wpisuje się niechlubnie w praktyką „zbyt wielki żeby upaść” (too big to fail).

W pół zdania ujmując, przedsiębiorstwa zważające na ryzyko, na bankowych rachunkach „a vista” trzymają wyłącznie środki na najbliższe wypłaty (głównie wynagrodzeń). Nieco substytutów gotówki „na wszelki wypadek” należy mieć w najbardziej płynnych funduszach rynku pieniężnego. Reszta powinna zostać zainwestowana na najrozmaitsze okresy, zgodnie z dalszymi planami firmy. I tyle.

Trzymanie setek milionów na nieubezpieczonych depozytach to „kryminał”. Jest wina, powinna być kara, a potem rozsądne rozwiązanie na stałe.

Sekretarz Yellen miała swoje bardzo ważne racje, ale z dzisiejszej perspektywy widać, że w ostateczności można było wprowadzić np. tzw. strzyżenie (ang. haircut), czyli dokonywać zwrotu depozytów nieobjętymi gwarancjami, ale po ich pomniejszeniu o 10, 20, 30 proc. Strzyżenie byłoby dotkliwym upomnieniem za niebezpieczną niefrasobliwość.

Współczesna gospodarka funkcjonująca w nieskorodowanej demokracji to niewiarygodnie gęsty splot najróżniejszych interesów, więc nie poddaje się ortodoksji.

W długoterminowym interesie wyrażanym przez zdecydowaną większość interesariuszy jest „długie zdrowe życie w dobrobycie”. Po drodze są jednak miliony sprzecznych interesów krótkoterminowych, których uładzanie wymaga kompromisów.

Najważniejszy z nich we współczesnej gospodarce rynkowej to zgoda na regulacje ograniczające swobodę działania przedsiębiorców, co oznacza kontrolę sprawowaną przez państwo.

Zgoda była i jest udzielana niechętnie, ponieważ państwo to my z naszymi wadami, więc w działaniu i przestrzeganiu ustalanych zasad jest zawsze znacznie mniej niż doskonałe.

Można powiedzieć, że nasz świat to ring, w którym zmagają się trzej mocno kontuzjowani, siłujący się nie fair przeciwnicy: społeczeństwo, państwo, no i gospodarka, czyli biznes.

Kapitalizm bez ryzyka, kto za to płaci?

Przykładu państwa nie fair nie musimy szukać za granicą, ze społeczeństwem zadzierać nie trzeba i nie warto, lepiej na nie wpływać, choć czekanie na efekty to gratka wyłącznie dla cierpliwych, i to cierpliwych niesłychanie.

Zwrot pieniędzy niefrasobliwym amerykańskim firmom nieprzestrzegającym zasad postępowania z własną gotówką (treasury management) jest dysonansem i faulem na zasadach. Oko zostało przymknięte w imię wyższych wartości i szczytnego celu ochrony społeczeństwa przed potencjalnymi skutkami ewentualnego rozlania się fali kryzysu.

Jednak społeczeństwo odnotowało, że „bogatym znowu się upiekło, a dla nas – jak zwykle – ochłapy”. Spojrzenie społeczne nie było skrzywione, ponieważ korporacyjna klientela SVB składała się z bardzo wpływowych i powiązanych politycznie firm i funduszów venture capital.

Awaryjne rozszerzenie gwarancji depozytowych w USA było więc taktycznym sukcesem opłaconym miliardami z kieszeni podatników prowadzącym jednak w kierunku strategicznej porażki. Trzeba to podkreślać, bo bardzo często bierzemy z Ameryki przykład.

Prostych i „jedynie słusznych” rozwiązań oczywiście nie ma, ale jest pewne, że „riskless capitalism” nie ma ani odrobiny racji bytu zaś dotychczasowe doświadczenie podpowiada, że zawsze znajdą się free riders, czyli firmy jadące na gapę.

Celowe byłoby być może obowiązkowe „ubezpieczenie” gotówki przechowywanej przez firmy bez racjonalnego celu w bankach. Bankom nie byłoby to zapewne „w to graj”, ale hipotetyczne krótkoterminowe skutki negatywne byłyby o rząd wielkości mniejsze niż długoterminowe korzyści, w tym i te nie do ujęcia w bilansach.

Jan Cipiur
Jan Cipiur, dziennikarz i redaktor z ponad 40-letnim stażem. Zaczynał w PAP, gdzie po 1989 r. stworzył pierwszą redakcję ekonomiczną. Twórca serwisów dla biznesu w agencji BOSS. Obecnie publikuje m.in. w Obserwatorze Finansowym.
Źródło: BANK.pl