Prywatna plaża – to jest biznes!
W kulminacyjnym momencie tegorocznej kanikuły, który we Włoszech wypada 15 sierpnia na plaży trudno już o miejsca stojące. Dotyczy to przede wszystkim plaż tzw. dzikich, czyli bezpłatnych. Dlaczego tak się dzieje, wyjaśnia działające już od lat 70 ubiegłego stulecia stowarzyszenie ekologów „Legambiente”.
2/3 wybrzeża w rękach prywatnych
W raporcie na temat sytuacji panującej na ponad siedmiu tysiącach km linii brzegowej na Półwyspie Apeniński stowarzyszenie donosi, że sześćdziesiąt procent wybrzeża morskiego znajduje się w rekach prywatnych. Chociaż należy ono w całości, w myśl konstytucji Republiki Włoskiej, do państwa, a więc do wszystkich Włochów.
Tymczasem państwo blisko dwie trzecie wybrzeża oddało w dzierżawę prywatnym przedsiębiorcom. Płacą oni za to śmieszną sumę 103 milionów euro rocznie, zarabiają zaś na nim aż piętnaście miliardów. Zdaniem Legambiente” coś tu nie gra. Tym bardziej, że dla mniej zamożnych plażowiczów, których nie stać na płacenie każdego dnia 24 euro za wynajęcie kilku leżaków i parasola na tzw. plaży strzeżonej, alternatywą są w większości przypadków najmniej ponętne odcinki wybrzeża, położone w pobliżu ujścia rzek i strumieni czy wręcz zwyczajnych ścieków.
Ekolodzy sytuację tę określają mianem skandalu, przypominając, że Włochy dopiero w 2020 roku wprowadzą w życie tzw. dyrektywę usługową Bolkesteina, przewidującą publiczne przetargi na ubieganie się o dzierżawę kąpielisk morskich.
50 tysięcy koncesji
W tej chwili jesteśmy więc świadkami licznych paradoksów. Hotel Cala di Volpe w miejscowości Porto Cervo na Sardynii, gdzie w sezonie dwuosobowy apartament potrafi kosztować nawet dwa tysiące euro za noc, za plażę, z której korzystają jego klienci płaci niewiele ponad pół tysiąca euro rocznie.
Restauracja Carmen Bay w Capalbio w Toskanii wynajmuje od państwa dwa tysiące metrów linii brzegowej za za szesnaście tysięcy euro. Przykładów takiej rozrzutności ze strony państwa jest więcej.
Skarb państwa dysponuje ponad pięćdziesięcioma tysiącami koncesji na rozmaitej długości odcinki linii brzegowej, z czego ponad połowa to plaże. Chociaż wstęp na nie jest płatny, to wszyscy w myśl przepisów mają prawo przejść przez nie, by dostać się do morza. Teoretycznie, twierdzą włoscy ekolodzy, faktycznie bowiem dostęp do wody jest w wielu miejscach utrudniony, jeśli nie wręcz niemożliwy, jak np. w podrzymskiej Ostii.
Sardynia – pozytywny przykład
Dzieje się tak m.in. dlatego, że we Włoszech nie ustalono do tej pory, jaki procent plaż ma być ogólnie dostępny dla obywateli. Sprawę tę reguluje samodzielnie każdy z nadmorskich regionów, co sprawia, że istnieje w tej dziedzinie niepojęta rozbieżność. Od 60 procent wolnych plaż w Apulii i na Sardynii po zaledwie 25 procent w regionie Marche i tylko 20 procent w Emilii-Romanii, Kampanii (Neapol) i Abruzji.
Według „Legambiente” idealna sytuacja panuje w Apulii i na Sardynii, stąd apel stowarzyszenia, by przykład z nich wzięły inne nadmorskie regiony Italii. Przede wszystkim jednak ekolodzy wzywają do zaostrzenia kontroli włoskiego wybrzeża, by nie dopuścić do sytuacji, gdy – jak twierdzi – plaże strzeżone, a w rzeczywistości niedostępne dla większości obywateli ciągną się nieprzerwanie od Morza Tyrreńskiego po Adriatyk.
Wakacje nad morzem spędza co roku siedemdziesiąt procent Włochów, problem ścisku na plażach i panującej na większości z nich drożyzny dotyczy więc zdecydowanej większości mieszkańców półwyspu Apenińskiego.