Polskie piekło podatkowe
Na co? Na wsparcie rodzących, na pieniądze dla wcześniejszych emerytów i inne pomysły. Gdzie? Oczywiście – w kieszeniach obywateli. I portfelach firm. Czyli na przykład wymyślimy jakiś nowy podatek – albo przywrócimy stary. Zaczynając od końca – było kiedyś bykowe. Jeszcze na początku lat 70. płacili je kawalerowie po trzydziestce. O przywróceniu tego podatku marzy się politykom już od ładnych paru lat – a w ramach równouprawnienia miałby on objąć również bezdzietne panny. Singli ci u nas dostatek, ich życie jest solą w oku różnym wielodzietnym publicystom, parom robiącym karierę na licznych potomkach czy paniom lansującym się na plecach dzieci niepełnosprawnych. Niby dlaczego im ma być lepiej (i taniej)? A z obecnym rządem i podatkami jest jak z awarią w prawach Murphy’ego: Jeżeli coś może się popsuć, to z pewnością się popsuje.
Tak też może być niestety z katastrem. Niby z jakiej racji wielcy posiadacze nieruchomościowi, właściciele zdobytego krwawicą pokoleń M3 czy odziedziczonego domku na działce mają płacić za luksus mieszkania na swoim jakieś grosze? A walnąć ich po kieszeni, niech poczują panów. Jeśli ich nie stać – po coś powstają mieszkania na wynajem. Jakby co, w zwolnionych domach zamieszkają różne córki leśniczego czy pociotki gnieżdżących się w spółdzielczych lokalach działaczy.
Gdyby jeszcze brakowało – coś do opodatkowania się znajdzie. A firmom uszczelni się co się da, VATem da się po głowie, przedsiębiorczym przedsiębiorcom z działalnością za Tatrami domiar dołoży, a ZUSem ukróci pracowniczą samowolkę.
I gdy już wszystko będzie uregulowane, wyciśnięte, zabrane, będzie można powiedzieć: wstaliśmy z kolan! To znaczy, oni wstali.
Przemysław Szubański
Redaktor Gazety Giełdy Parkiet