Polscy miliarderzy i giełda
Bo ich majątki zależą od notowań tej jednej firmy (z rzadka jakichś konglomeratów czy chociaż kilku spółek). Nie ma żadnego polskiego Warrena Buffetta – jeżeli już, to Markowie Zuckerbergowie (z zachowaniem proporcji).
Gracze giełdowi, ci prawdziwi, ryzykujący, inwestujący w różne spółki, przerzucający w jednej chwili ogromne pieniądze z jednych akcji w inne, których portfele są zdywersyfikowane. Takich to już ze świecą szukać.
Z przeprowadzanego przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych Ogólnopolskiego Badania Inwestorów wyłania się portret gracza młodego, o nowoczesnym podejściu do giełdy, korzystającego z najnowszych instrumentów, a przede wszystkim efektywnego.
Tyle że nie ma ich dużo – Polaków, zwłaszcza starszych, cechuje niechęć do ryzyka. Trudno się zresztą dziwić – żeby zysk był duży, trzeba sporo zainwestować, a posiadaczy odpowiednio dużych majątków tak znów wielu nie ma.
Najczęściej to przedsiębiorcy – których majątkiem jest ich firma. Tu dochodzimy znów do portretu polskiego bogacza: założyciela, właściciela, posiadacza.
A tak mi się przy okazji przypomniało, że na giełdę trzech króli (nie sześciu!) nie dotarło. Rajd mamy tylko św. Mikołaja. Może i słusznie, bo to mocno kontrowersyjna trójka.
Królowie na pewno nie (niby czego?), prędzej magowie. Tylko że najpierw w kanonie katolickim były to trzy święte: Katarzyna, Małgorzata, Barbara (Brygida?). Potem zostały przerobione na Kacpra, Melchiora i Baltazara.
Na dodatek imiona pojawiają się dopiero w VI wieku, a cała koncepcja zostaje spopularyzowana w IX wieku. Co więcej, biblijne opisy nie mówią o tym, ilu mędrców przybyło, ani nie podają ich imion.
W takim razie może lepiej, że nie trafiają na parkiety. Nie wiadomo, jakie dary by przynieśli. Jeszcze dwóch to hossę i bessę. A trzeci co, stagnację?
Bo chyba nie wybicie boczne? Giełdzie pasują za to dwie Anny Lizy: techniczna i fundamentalna.