Pieprznie: dlaczego nie warto kupować mdłej sztuki?
Sztuka musi mieć kształty
Mimo że w malarskim dorobku artysty nietrudno znaleźć bryły bardzo kanciaste – abstrakcje o ostrych krawędziach kwadratów – Zbigniew Dłubak przez większość kojarzony jest raczej z fotografią i jej zmysłowymi obiektami. Dla potencjalnego inwestora połączenie dwóch ostatnich fragmentów zdania wygląda więc jak dobra rekomendacja, dlatego że rynek kolekcjonerskich zdjęć uznaje się za jeden z najsilniej niedoszacowanych, a każdy skrawek kobiecego ciała za czynnik podnoszący wartość.
Mimo że Zbigniew Dłubak traktował miękką skórę modelek zdecydowanie jako artystyczny materiał czy strukturę, w statystykach sprzedaży wizerunki pań w sposób naturalny wypadają korzystniej niż przykładowe portrety panów, tace z owocami czy widoki miast. Czy autor zamierzał jednak zwyczajnie uwiecznić młodość jakiegoś dekoltu?
Wyraźnie nie – jak cały cykl „Asymetria”, fotografia przedstawiająca piersi odzwierciedla jeden zamysł, a oprócz kobiecego ciała biorą w nim udział również rośliny i kartonowe płachty. Zdjęcie, które 18 maja trafi na aukcję razem z kilkoma innymi pracami Zbigniewa Dłubaka, ma eksponować pewną nierówność w widokach, które pozornie rozpatrujemy jako symetryczne – jak uważał sam autor, taką rolę zniekształcania pełni też sama fotografia, która nigdy nie jest idealnie nudnym lustrem dla otaczającego świata.
Jak czytać Starowieyskiego
Niezależnie od tego, czy datowane są na 1989 r., czy dwie dekady wcześniej, fotografie Zbigniewa Dłubaka będą licytowane od 2 tys. zł – czy to wysoki, czy niski próg, jak na krajowy rynek sztuki?
Przymierzając się do licytowania dzieła, trzeba mieć na uwadze, że cena wywoławcza ma tak naprawdę umożliwiać start, natomiast przypuszczalna wartość obiektu wyrażana jest zwykle przedziałem, określanym jako estymacja. W tym przypadku wynosi 3-3,5 tys. zł, a więc nie zaskakuje na rynku fotografii, podobnie jak nieznacznie wyższy przedział do 3,8 tys. zł nie zdumiewa przy 40-centymetrowym rysunku Franciszka Starowieyskiego, a dokładnie przy jego projekcie kostiumów do teatru.
Jak podaje Ostoya, Halucynę ze sztuki Witkacego Starowieyski ubrał ołówkiem, akwarelą i srebrną farbą – z wierzchu w lejącą się, ciemną pelerynę, a pod spodem w opinające ciało mechaniczne stelaże. Czy autora rozpoznajemy po tym, że kostium z gorsetem jest odważny – niekoniecznie, dlatego że realizujący się głównie w technice rysunkowej Starowieyski pozostawił początkującym kolekcjonerom pewien klucz do szybkiego rozpoznawania swoich dzieł.
Oprócz metaforycznego, nierzadko pikantnego przekazu czy estetyki solidnie opartej na krągłościach dam z barokowych obrazów, autor wplatał w swoje rysunki kaligrafię. Halucyna nie jest przecież opisana ot tak, dla suchej informacji, bo wieńczący projekt napis przypomina bardziej podpisy na wiekowych listach z lakowymi pieczęciami niż współczesne notatki – sam Starowieyski przyznawał w końcu, że nie żył w swoich czasach, tylko w wieku XVII, a otaczająca go codzienność to tylko „kwestia wyobraźni”.
Który to Malczewski?
Mimo że na sobotniej aukcji wystawiony zostanie również obraz, na którym Rafał Malczewski namalował swojego ojca – młodopolskiego mistrza Jacka – więcej wyczytamy o autorze z pejzażu, w którym pozornie tkwi tylko fragment fabryki.
Malowany głównie akwarelą widok przemysłowej zabudowy powstał w 1935 r. i licytowany będzie od 12 tys. zł jako jedno z typowych dla artysty studiów dzienno-wieczornego światła.
Mimo że nierzadko ta gra zupełnie nie rzuca się w oczy, Rafał Malczewski najbieglej mieszał na jednym obrazie dzień z nocą, przedstawiając np. pierwszy plan w silnym słońcu, a dalekie tło w brawach tak przygaszonych, jakby było malowane po zmroku. Zasygnalizowana śnieżną kołdrą zima ma na wystawionej w Ostoi pracy kolorystykę ciepłego różu, delikatne białe roztarcia sugerują mroźną zamieć, a żywe kolory fasady przywołują lato – niebo jest popołudniowe, ale puch, po którym biega pies, rozjaśnia jakby inna pora dnia.
Tematem tej kolorystycznej rozgrywki jest w dodatku jakiś wątpliwie ozdobny zakład, a więc dopiero rodzący się typ industrialnego pejzażu, którego surowej urody w latach 30. nie doceniano jeszcze nad Wisłą zbyt powszechnie. Obecnie, kiedy każdy modny człowiek jest wylewnie zachwycony modernizmem, aż trudno pomyśleć, że w czasie powstawania dzieła, niektóre zakątki Saskiej Kępy były jeszcze placem budowy albo pustym ogrodem.