Pieniądze szczęścia jednak przysparzają
W przykrych sytuacjach żarciki są wszakże nie na miejscu, więc wyjaśnijmy sobie raz na zawsze, że pieniądze jako fenomen oddziałujący samodzielnie pełni szczęścia raczej nie zapewnią, są natomiast bardzo silnym tego błogiego uczucia-poczucia wspomagaczem.
Dwaj znamienici badacze z Princeton: noblista Daniel Kahneman i Augus Deaton, opublikowali w 2010 r. słynną pracę, w której wywodzili, że szczęście odczuwane na co dzień w Ameryce rośnie wraz z uzyskiwanymi dochodami, ale po osiągnięciu pułapu ok. 75 000 dolarów rocznie ludzie przestają czuć się szczęśliwsi z każdym tysiącem więcej.
Wynikać z tego miałoby ni mniej ni więcej, że jako ogółowi potrzeba nam mamony głównie na jakiś średni poziom życia, a potem nie pogardzimy większą, lecz zabijać się za bogactwem nie musimy i nie chcemy. Skoro bowiem szczęścia ma od tego nie przybywać, to i po co.
Jakżeż to racjonalne, nieprawdaż. Ale co z ludzką zachłannością?
Czytaj także: Kto najbogatszy może być na świecie, USA czy Chiny? I co z Polską?
Czas na współdziałanie kontradyktoryjne
Kwestię podjął więc na nowo Matthew Killingsworth z Wharton School Uniwersytetu Pensylwanii i w publikacji z 2021 r. stwierdził jednak, że relacja między pieniędzmi i szczęściem nie ma granic. Po przekroczeniu pułapu 75 000 dol., wraz z podwyżkami wyszarpywanymi od szefów, szczęście ciągle rośnie.
No i jest afera. Odważył się Killingsworth podważyć dorobek noblisty. Nad Wisłą niechybnie pierze i grube słowa zaczęłyby latać we właściwym kółku naukowym, a tymczasem w Ameryce potencjalni adwersarze połączyli siły w przedsięwzięciu znanym jako „adversarial collaboration”, czyli współpraca antagonistów, choć bardziej naukowo brzmi termin „współdziałanie kontradyktoryjne”.
Kahneman i Killingsworth uświadomili sobie mianowicie, że badanie z 2010 r. dotyczyło w zasadzie braku niż poziomu szczęścia. Dobrali sobie arbitra w osobie pani profesor Barbary Mellers i po dokonaniu niezbędnych czynności naukowych cała trójka ogłosiła zgodnie („Income and emotional well-being: A conflict resolved”, PNAS, March1, 2023), że wilk syty i owca cała.
Teraz wiemy zatem, że u większości z nas szczęście jednak rośnie wraz z większymi dochodami i zależność ta nie znika na tym czy innym poziomie dodatniego salda w banku.
Jednak w każdej grupie ludzi znajdzie się kohorta malkontentów, którzy cieszą się niby coraz bardziej, ale tylko do pułapu 100 tysięcy dolarów, gdy ich szczęście osiada na tym z grubsza poziomie, niezależnie od dalszego wzrostu ich indywidualnego dobrobytu.
Zgadza się to z codziennymi obserwacjami wielu z nas, że ktoś może być bardzo bogaty, nic jego bogactwu nie zagraża, a jednak narzeka i smuci.
Prof. Mellers dodała, że relacja między pieniędzmi, a szczęściem jest różna w zależności od stopnia dobrostanu emocjonalnego (samopoczucia). Jeśli ktoś jest z grupy ludzi w ogóle najmniej szczęśliwych, ten odczuwa wzrost szczęścia wraz z dochodami rosnącymi do 100 tys. dol. rocznie, lecz z dalszym wzrostem dochodów poziom jego szczęścia już dalej nie rośnie. Osoby z grupy średnio-szczęśliwych odczuwają liniowy wzrost szczęścia postępujący wraz z wyższymi dochodami i wzrost ten nie ma granic. Jest też grupa w ogóle najszczęśliwsza, w której wzrost szczęścia przyspiesza po przekroczeniu teraz już nie pułapu, a progu 100 tysięcy dolarów.
USA: pieniądze są jedyną priorytetową wartością, która zyskała na znaczeniu
Wnioski naukowców nie zaprzeczają temu, co napisałem na początku, że pieniądze są ważnym dodatkiem do licznych innych i dla wielu ważniejszych źródeł szczęścia.
W końcu marca ’23 w The Wall Street Journal ukazało się sprawozdanie z badania postawy Amerykanów wobec tradycyjnych wartości przypisywanych obywatelom Stanów Zjednoczonych. Zgodnie z tytułem („America pulls back from values that once defined it, WSJ-NORC poll finds”, 27 marca 2023), wyniki ankiety pokazały, że pieniądze są jedyną priorytetową wartością, która zyskała na znaczeniu wśród Amerykanów w ostatnich 25 latach.
W 1998 roku pieniądze były „bardzo ważne” dla 31 proc. badanych, w 2023 roku już dla 43 proc.
Co istotniejsze, ćwierć wieku temu dla 70 proc. bardzo ważny był patriotyzm, teraz odsetek osób z tym przekonaniem spadł do 38 proc. Podobnie rzecz się ma z religią – spadek ocen, że jest bardzo ważna z 62 proc. do 39 proc. Wyniki wskazujące na wzrost znaczenia pieniędzy ponad wartości pozamaterialne znajdują potwierdzenie w badaniach Gallupa i Pew Research.
Prof. Ilana Horwitz z Tulane University przestrzega przed interpretacją, że odpowiedzi respondentów ws. pieniędzy miałyby świadczyć, że Amerykanie są lub stają się bardziej chciwi. Pisze, że „ludzie nie próbują być bogatsi – w czasach ekonomicznej niepewności chcą po prostu dawać sobie radę”. Zgadzałoby się to przypadkiem ze wstępną uwagą o zażartej inflacji, która nas gnębi.
A co z krezusami, którzy – im więcej im przybywa w banku, tym są stale szczęśliwsi? Z odpowiedzią czeka Deidre McCloskey z Cato Institute i emerytowana profesor University of Illinois w Chicago, według której burżuje mają siedem cech głównych. Są to rozwaga, powściągliwość, sprawiedliwość, odwaga, miłość, wiara i nadzieja. Nie wymieniła wśród tych głównych chciwości, ergo bogaci burżuje pragną pieniędzy dla szczęścia, nie dla pychy i z żądzy władzy.
Kto Jej nie wierzy, niech do „adversarial collaboration” przystąpi.