O rosnącym wpływie państwa na banki
Pozostaję przy tym zdaniu, co nie oznacza, że przymykam oczy na odmienne opinie. Znać je trzeba, ponieważ nie ma lepszej metody na niezłe lub nawet dobre rozwiązania, jak szeroka konfrontacja poglądów i mozolne ucieranie zgody.
Raptem dwa tygodnie temu Kim Pernell z Uniwersytetu Teksańskiego w Austin i Jiwook Jung z University of Illinois opublikowali pracę o wpływie ochrony rządowej na podejmowanie ryzyka przez banki (Rethinking moral hazard: government protection and bank risk-taking).
Podejmując badania uznali, ze należy zweryfikować tezę, że tarcze zapewniane przez rządy wzmacniają tzw. pokusę nadużycia (moral hazard) co sprawia, że spada dyscyplina rynkowa, a więc rośnie poziom ryzyka podejmowanego w gospodarce.
Z perspektywy socjologii ekonomicznej, którą zajmują obaj badacze, na podstawie analizy danych z amerykańskiego sektora bankowego z okresu 1994-2015, doszli do wniosku, że ochrona rządowa częściej niż rzadziej wiązała się z podejmowaniem mniejszego ryzyka przez banki. Konkluzja jest wymowna, ale daleko niejednoznaczna i to właśnie jest jej najistotniejszą wadą.
Dlaczego banki ryzykują?
Generalne pytanie brzmi: dlaczego banki ryzykują? Najwięcej zwolenników ma pogląd, że „tak już mają”. Nieważne zatem jakie zyski generują, ponieważ niemal każdy zarząd chce mieć ich więcej i więcej, chyba że rynek na to akurat nie pozwala.
Ekonomista Charles Calomiris twierdzi na tle tego poglądu, że rządowe sieci bezpieczeństwa bankowego są „największym pojedynczym źródłem chwiejności finansowej” ponieważ zmniejszają tzw. downside risk, pozostawiając tzw. upside risk nieograniczone.
Terminy te nie w powszechnym użyciu, więc objaśnienie, że downside risk oznacza, że w danym przedsięwzięciu spodziewamy się zwrotu poniżej własnego celu lub rynkowego punktu odniesienia (benchmark), a upside risk, że liczymy na wielki sukces. W innym ujęciu, upside risk to mała szansa na dobry wynik, a downside risk to małe prawdopodobieństwo złego rezultatu. A zatem, albo porywamy się na szczyty Himalajów (upside), albo będziemy działać jak jakieś rozlazłe liczykrupy (downside).
Drążenie tezy Calomirisa to materiał na wielostronicowe rozważania, ale z punktu widzenia natury ludzkiej będącej nie do okiełznania, nie tyle wydaje się, co jest trafna.
Pernell i Jung też wyszli z założenia, że podejmowanie ryzyka jest wynikiem presji na zyskowność, a kiedy o zyski trudniej, to szefowie banków podejmują coraz to większe ryzyko w celu przełamania niemożności.
Doszli jednak do wniosku, że takie postawy są do opanowania, bowiem bank z dużym zasobem depozytów gwarantowanych przez państwo nie musi wytężać się w pogoni za zyskiem tak jak ten, który dla każdej kolejnej pożyczki musi znajdować nowe źródło jej sfinansowania.
Gwarantowanie depozytów jest już stałą częścią gry i nikt się już z tego nie wycofa. Pytanie bez odpowiedzi brzmi natomiast, czy obecne granice gwarancji podnosić wraz z utratą wartości pieniądza, czy też o rząd lub nawet rzędy wielkości, o czym jest niejednokrotnie mowa.
Rosnące wpływy państwa
Na marginesie, fakt bardzo mało znany. Uważa się, że inicjatorem gwarancji depozytowych był zaraz po Wielkim Kryzysie prezydent USA Franklin Delano Roosevelt. Formalnie, to prawda, ale w rzeczywistości chciał usunąć ten fragment z ustawy zwanej Glass-Steagall Act ostrzegając, że (gwarancje) „doprowadzą do rozluźnienia w zarządzaniu bankami i do braku ostrożności zarówno po stronie banków jak i deponentów”.
Gwarancje depozytowe weszły zatem do praktyki głównie dlatego, że machina ustawodawczo-informacyjna w sprawie Glass-Steagall zaszła już zbyt daleko.
Wpływy państwa w sektorze bankowym narastają. Złych tego skutków jest mnóstwo. Kredyty frankowe znalazły się w ofercie w wyniku dorozumianego „zamówienia” państwa. Teraz mamy w (złym) tego rezultacie tzw. wakacje kredytowe. Naciski rządowe sprawiają, że kredytowane są wątpliwe przedsięwzięcia w rodzaju elektrowni w Ostrołęce, o której pamiętamy już tylko w kontekście wyburzonych wież chłodniczych…
W wyniku wprowadzenia w 2016 r. tzw. podatku bankowego wzrósł istotnie udział obligacji skarbowych w aktywach polskich banków. Był to skutek wyłączenia papierów rządowych z podstawy opodatkowania tym podatkiem. Wobec narastającego zadłużenia państwa polskie obligacje skarbowe przestały być bardzo bezpieczne.
Przede wszystkim jednak bankowe inwestycje w obligacje ograniczają zdolności pożyczkowe kierowane na rynek, co fachowcy nazywają luką kredytową wynoszącą obecnie ok. 20 proc. Dopóki zatem „państwo” nie stanie się bytem bez żadnej skazy, co nie nastąpi nawet za życia naszych prawnuków, dopóty trzeba powstrzymywać proces szeroko rozumianej „etatyzacji” bankowości. Rynek wie lepiej niż politycy, zwłaszcza teraz, gdy głównym nurtem polityki jest populizm.